Autobiografia „Diabła”

Autor Obywatelski

Choć jest le634gendą polskiego futbolu i ma o czym opowiadać, długo twierdził, że przeszłość trzeba oddzielić grubą kreską. Teraz zdecydował się przerwać milczenie, pokazując m.in. ciemniejszą stronę „Orłów” Górskiego. – Niech prawda wyjdzie na jaw. Wiem, że kilku ludzi pewne rzeczy zabolą, ale jak już mówić, to wszystko – podkreśla Andrzej Szarmach, który w swoim dorobku ma m.in. dwa medale mistrzostw świata i medal olimpijski z Montrealu. „Diabeł” postanowił rozliczyć się z przeszłością w autobiografii. Premierę książki zaplanowano na 15 czerwca. Oto fragmenty książki:

Tomaszewski się spalił
Na igrzyskach w Montrealu też nie obyło się bez zamieszania. Przyjechaliśmy na finał z NRD i… siedzieliśmy w szatni dwie godziny, bo okazało się, że zmieniono godzinę meczu. Nie wiadomo było nawet, kto jest winny: organizatorzy czy nasi działacze? Dziś to nie do pomyślenia, ale finał igrzysk olimpijskich przełożono, bo wcześniej… odbywały się na murawie zawody hipiczne. Dziury zasypano piachem i nałożono na murawę farbę, żeby to wszystko ładnie wyglądało w telewizji.
Po piętnastu minutach finałowego starcia Niemcy już prowadzili 2:0. Tomaszewski powiedział, że boli go brzuch i zszedł z boiska. Janek przy meczach o większą stawkę palił się psychicznie. Sam kiedyś opowiadał, jak przyjechał z ŁKS-em do Mielca i w pierwszej połowie Stal wygrywała 3:0. Tomaszewski zasygnalizował zmianę, rzucił rękawice i poszedł do szatni. Mecz skończył się wynikiem 5:0, a Janek do dzisiaj powtarza, że nigdy nie przegrał wyżej niż 0:3 (śmiech).

Tiki taka Gmocha

Do Gmocha nic nie dociera. Nadal uważa, że medal z 1974 r. to jego zasługa. Co poradzić, niech żyje z taką świadomością (śmiech). Pamiętam, jak „doktor piłki nożnej”, jak go nazywaliśmy, wymyślił, że mamy zawsze strzelać bramkę trzy sekundy po wznowieniu gry. On w to naprawdę wierzył! To był autorski pomysł Gmocha, nikt inny tego nie praktykował. Na treningu zaczynaliśmy od środka boiska. Gmoch tłumaczył, gdzie kto ma biec. Bez rywala zawsze nam wychodziło (śmiech).
Selekcjoner co chwilę wpadał na jakiś „genialny” pomysł. Rozwiązywaliśmy zadania z matematyki i testy psychologiczne. Po badaniach Gmocha okazało się, że część drużyny, w tym Deyna, nie jest zdolna do gry. Sprawdzano wytrzymałość mięśni czy wydolność płuc. Świętej pamięci Zyga Kukla palił jak smok, więc jak dmuchnął w spirometr, to urządzenie padło (śmiech). Mnie z kolei trener powiedział, że nie mogę grać, bo mam problem z przegrodami nosowymi. Co mogliśmy zrobić? Śmialiśmy się z Gmocha, żartowaliśmy z tego wszystkiego.
„I tak nie zagrasz”
O ile z Gmocha można było pożartować, o tyle przy Antonim Piechniczku nie było mi do śmiechu. Polecieliśmy do Hiszpanii na MŚ 1982 i pierwszego dnia przyszedł do mojego pokoju.
– Słuchaj, Andrzej, przyjechałeś na mistrzostwa za zasługi, ale grać nie będziesz…
– To mogłeś mnie tu w ogóle nie przywozić. Pojechałbym z rodziną na wakacje…
Do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego Piechniczek tak mnie traktował. Jako zdyscyplinowany zawodnik chciałem przystosować się do nowych warunków, ale selekcjoner szukał pretekstu, żeby wyrzucić mnie z reprezentacji. Chyba tylko na tym mu zależało. Nie spałem po nocach, myślałem o tym, by spakować się i nagle wyjechać. Grzesiu Lato i kilku chłopaków odradziło mi jednak takie rozwiązanie.
Piechniczek chciał mnie upokorzyć. Wysyłał mnie i trzeciego bramkarza, Piotrka Mowlika, na indywidualne treningi. Po co, skoro i tak było wiadomo, że nie zagramy? Przed półfinałem Zbyszek Boniek był zawieszony za kartki. Myślałem o występie, ale… odesłano mnie na trybuny. Później Piechniczek się tłumaczył, że Szarmach przyjechał na mundial zupełnie bez formy. Skoro tak, to dlaczego postawił na mnie w meczu o trzecie miejsce z Francją? Powtórzę jeszcze raz: Piechniczek chciał mnie poniżyć.

Komentarze są zamknięte