Małgorzata Todd: Wielka wyprzedaż

Niezależna Gazeta Obywatelska1

Todd MałgorzataWielka wyprzedaż majątku narodowego za psi grosz odbywa się na naszych oczach. Tu i ówdzie udaje nam się zaprotestować, niekiedy nawet skutecznie, ale często nie zdajemy sobie sprawy w jaki sposób jesteśmy okradani.  Tworzy się takie prawo, według którego taniej jest kupować nowe, niż używać tego, co już się ma. Telewizji publicznej nie opłaca się robić filmów i seriali we własnych pomieszczeniach i własnym sprzętem. „Musi” zamawiać „taniej” u zewnętrznych producentów, a własny majątek, po doprowadzeniu do ruiny sprzedać „śmieciarzowi”.

Jak to się przekłada na jakość programów widać gołym okiem. Telewizja publiczna ma misję, ale tylko na papierze i w sprawozdaniach. Faktycznie jest rozliczana za oglądalność i to w ścisłym przedziale wiekowym 16-49 lat. Żeby było zabawniej, to poziom programowy jest dostosowany akurat dla osób do 15-tego roku życia i powyżej pięćdziesiątki, jeśli ma się już wczesną demencję starczą.

Czy da się temu jakoś zaradzić? Powiadają, że bez zmiany rządu telewizji się nie zmieni, a bez zmiany telewizji nie zmieni się rządu. Ja jestem jeszcze większą pesymistką. Zmiany muszą sięgać znacznie głębiej. Jeden z polityków-fircyków lubi przywoływać na pamięć dziesięcinę jako podatek o wiele niższy od obecnych, jakie wszyscy płacimy. Zapomina jedynie, że gdyby chłopu odebrać dwa zamiast jednego snopka z dziesięciu mógłby z rodziną zimy nie przetrwać.

Postęp umożliwił łatwe wyżywienie wszystkich, nie stworzył jednak nowoczesnego podziału dóbr. Wolny rynek, gdyby rzeczywiście taki w przyrodzie istniał, nie miałby absolutnie zastosowania w dystrybucji kulturą. Bo jakie szanse ma arcydzieło w starciu ze szmirą? Mniej więcej takie jak intelektualista w spotkaniu z bandziorem w ciemnym zaułku.

Dostęp do kultury powinien być dla odbiorcy darmowy. Natomiast twórca im wyższej klasy, tym lepiej opłacany i reklamowany. Na tym między innymi powinna polegać misja telewizji pro publico bono.

Do następnej soboty,

Małgorzata Todd

„Lekcja pokera”
odcinek 89

Genia zamierzała wyłączyć telewizor. Skończył się właśnie kolejny odcinek jej ulubionego serialu, chociaż ten ostatni był jakiś dziwny. Od początku nie lubiła postaci ojca. Nie powinien się wtrącać do młodych. Co to w ogóle znaczą takie słowa: „Miłość zawsze zwycięży, zwłaszcza w konfrontacji z obowiązkiem”? Miłość, to miłość! Te prawie filozoficzne rozmyślania przerwał nagle sygnał komórki.

„Pozdrowienia od Włodka”, taki SMS zawsze stawiał Genię na baczność. Miała jakieś dwie do trzech godzin na przygotowania. Ile dokładnie – nigdy nie było pewne, natomiast pewna była zapłata i to dobra. Zwłaszcza teraz, w zimie, pieniądze się przydadzą, bo gospodarstwo agroturystyczne pod szyldem „Zajazd pod Jabłonią” świeciło od dawna pustką. Żeby być szczerą, musiała przyznać, że i w lecie na nadmiar gości nie narzekała. Ot, zdarzył się ktoś od czasu do czasu. Dlatego stały klient był na wagę złota.

Kim był ten Włodek, nie wiedziała. Ważne, że przekazywał kopertę zawierającą zawsze dobrą zapłatę. Domyślała się jedynie, że mógł to być taki facet, który kiedyś tu był. Przy drugiej butelce zaprzyjaźnili się, obiecał przysyłać klientów i słowa dotrzymywał. Swój chłop.

Teraz wystarczy godzina na ostatnie przygotowania. „Apartament”, jak nazywała dwa pokoje z łazienką na pięterku zawsze był wysprzątany. Trzeba tylko sprawdzić, czy w lodówce znajduje się wszystko, czego goście oczekują, to jest głównie alkohole. Kim ci goście byli, nigdy nie wiedziała. Jak się jednak domyślała, za tę właśnie niewiedzę też była wynagradzana. Co do tego nie miała wątpliwości.

Przeważnie byli to samotni mężczyźni, którzy potrzebowali azylu. Przed kim się ukrywali? Miała na ten temat  swoją teorię. Nie chcieli płacić alimentów, albo innych większych zobowiązań, może czekali na przerzut gdzieś za granicę, albo tę granicę nie całkiem legalnie właśnie przekroczyli? Zdarzało się, że nie znali polskiego. Do wschodniej granicy było niedaleko. Wątpiła, żeby tam właśnie się udawali. Jeśli już, to raczej udało im się ją jakoś przekroczyć. Musieli mieć pieniądze, skoro Włodek tak dobrze za nich płacił.

Dojazd do jej gospodarstwa agroturystycznego nie był szczególnie prosty, a i samo położenie też nie rewelacyjne. Mimo to zaczynała z nadzieją, że wczasy pod gruszą przyciągną letników. Okazało się jednak, że dobre, chłopskie jedzenie nie każdy umie docenić, a niezbyt atrakcyjne położenie rzuca się w oczy. Do jeziora było dość daleko, a las niewielki, raczej zagajnik. Ale to, co dla jednych bywa przeszkodą, dla innych jest zaletą, którą Włodek umiał docenić. Gdyby nie on, interes by upadł. Genia usiadła przy oknie w kuchni. Od czasu do czasu zamieszała bigos i wracała do punktu obserwacyjnego. Było już całkiem ciemno. Pocieszał ją jedynie fakt, że droga do posesji prowadziła obok latarni. Zdarzało się bowiem, że klientowi nie towarzyszył przewodnik i wówczas miewał kłopoty z dotarciem na miejsce.

Jest! Na plac przed stodołę zajechał samochód, wyłączył światła i czekał. Narzuciła chustkę, wybiegła z domu i podeszła od strony kierowcy. Mężczyzna w bejsbolówce i naciągniętym na głowie kapturze od dresu opuścił szybę, podając jej kopertę bez słowa. Mimo takiego ubioru, nie robił jednak wrażenia młodzieńca. Chyba bywał tu już wcześniej i podobnie się zachowywał.

– Posiłki do pokoju – powiedział – Od jutra dla jednej tylko osoby – uruchomił silnik i objechał dom z drugiej strony. Wiedział, gdzie jest wejście na pięterko i gdzie zaparkować samochód pod wiatą dobrze maskującą jego obecność.

Nie musiała odzywać się ani słowem.

CDN

  1. czepollo
    | ID: 6015f68a | #1

    cyt. „Bo jakie szanse ma arcydzieło w starciu ze szmirą? Mniej więcej takie jak intelektualista w spotkaniu z bandziorem w ciemnym zaułku.” – świetne ! :)

Komentarze są zamknięte