Jacek Karnowski: Donald Tusk wyzywa szefa „Solidarności” z pełną premedytacją. Pośrednio jednak – daje mandat do obrażania siebie

Redaktor Obywatelski1
Premier Donald Tusk w trakcie przemówienia zaatakował pytanie, jakie „Solidarność” chciała postawić w referendum emerytalnym.

„Nie po to wybierano pana na szefa „Solidarności”, żeby pan podejmował się zadań, które wykonać może każdy pętak.”

„Solidarność” chciała, aby w referendum Polacy odpowiedzieli na pytanie, czy są za utrzymaniem dotychczasowego wieku emerytalnego, czyli 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Pytanie to łajano na lewo i prawo, choć przecież w momencie rozpoczęcia akcji zbierania podpisów pod wnioskiem referendalnym było ono optymalne.

Ale do rzeczy: Tusk wyzywa szefa „Solidarności” z pełną premedytacją. Sądzę, że obelgę dobrano po długiej naradzie – taką, żeby bolała, ale żeby nie zabrzmiało nadto wulgarnie. Cel oczywisty – wywołanie debaty wokół słów premiera, przysłonięcie istoty reformy emerytalnej.

Bo istota jest prosta – to dla wielu ludzi po prostu likwidacja emerytur. Po pierwsze dla tych, którzy nie dożyją, a po drugie dla tych, którzy będą zmuszeni do skorzystania z wcześniejszej emerytury częściowej, i obniżą sobie tym samym emeryturę zasadniczą tak bardzo, że już nie zabezpieczy im bytu.

Wyzywając Piotra Dudę – przecież człowieka, który na początku swoich rządów w „Solidarności” chciał z rządem w miłej atmosferze rozmawiać – premier w jakiejś mierze cel osiągnął. Ale jednocześnie zabrzmiał niezwykle arogancko. Ten ton pewnego siebie zarządcy majątku, któremu zaciera się granica między tymczasowym zarządzaniem cudzymi włościami a rzeczywistą własnością (znamy tego typu postaci z seriali brazylijskich i wenezuelskich), ten brak szacunku dla autonomii organizacji nierządowych… Kiedyś któraś z takich odzywek premiera, których przecież nie brakuje, boleśnie obróci się przeciwko niemu. Nie da się też ukryć, że Tusk daje jednocześnie mandat do obrażania siebie. Także za pomocą słowa „pętak”, które z pewnością pasowałoby do osoby, którą tak bez żadnego wysiłku, właściwie w biegu, ograł Putin tuż po Smoleńsku.

Na głowy Polaków leją się wiadra propagandowego kisielu, który oblepia i który ma przekonać, że konieczność pracy do 67. roku życia wszystkim wyjdzie na zdrowie. Nie wyjdzie. Przede wszystkim dlatego, że zburzy społeczny ekosystem, zgodnie z którym dziadkowie (i proszę mi nie mówić, że to zjawisko rzadkie, bo to nieprawda) pomagają rodzicom małych dzieci. Reforma, która jest wynikiem zapaści demograficznej, sytuację demograficzną tylko pogorszy.

A wszystko po to, by „premier-reformator” złapał parę punktów w rankingu kandydatów na szefa Komisji Europejskiej. No, ewentualnie jeszcze po to, by zbić nieco oprocentowanie obligacji zadłużonej po uszy – jak na swój poziom zamożności – Polski.

Tę reformę trzeba obalić. Ale nawet nie po to, by wracać do starego – ale po to, by na jej gruzach zbudować system prawdziwie prorodzinny, z rodziną, a nie jednostką w centrum zabiegów państwa, w centrum systemu podatkowego i w centrum życia politycznego. I to się da zrobić, ale to muszą wymusić sami Polacy. Politycy – także ci dziś opozycyjni – takiej reformy sami nie przeprowadzą.

Autor: Jacek Karnowski

www.wpolityce.pl

  1. Anonim
    | ID: 972f0eb4 | #1

    POstkomuna sprzyja prywaciarzom wyzyskiwaczom ( chodzi mi o tych prywaciarzy którzy zatrudniają 50 i więcej osób, nie o tych małych – niewinnych)

Komentarze są zamknięte