Aleksandra Rybińska: Czy Trump trafi do więzienia? Demokraci są najwyraźniej zdeterminowani, by zrobić z byłego prezydenta męczennika

Zastępca Naczelnego

Donald trump/pl.usembassy.gov

W poniedziałek odbyło się kolejne posiedzenie wielkiej ławy przysięgłych na Nowojorskim Manhattanie w sprawie Donalda Trumpa. Miejscowy prokurator Alvin Bragg jest zdeterminowany, by postawić byłego prezydenta USA w stan oskarżenia.

Chodzi o byłą gwiazdę porno Stromy Daniels, której Trump miał zapłacić za pośrednictwem swojego adwokata Michaela Cohena 130 tysięcy dolarów za milczenie. Kolejne 150 tys. dolarów miała otrzymać Karen McDougal, w latach 90. popularny króliczek Playboya. Obie panie miały mieć w przeszłości romanse z Trumpem, a Daniels chciała – jak twierdzi – sprzedać swoja historię tabloidom. W chwili gdy Trump walczył w 2016 r. o fotel prezydencki. Cohen odsiaduje za swoją rolę w skandalu wyrok trzech lat więzienia (za złamanie przepisów finansowania kampanii, bo zaksięgował płatność dla Daniels jako wydatki prawnicze). Dowodów na to, że Trump zlecił Cohenowi płatności nie było jednak wtedy i dziś także ich nie ma. Dlatego prokuratura federalna nie podjęła tropu. Ale Bragg, którego były prezydent nazywa „wspieranym przez Sorosa skrajnym lewakiem” jest przekonany, że uda mu się udowodnić, że były prezydent złamał prawo. A chociażby tylko stanowe.

Trump zawsze zaprzeczał oskarżeniom. W ostatnich dniach ponownie podkreślił, że nie miał romansu z „końską twarzą” (Horseface) Daniels. A cała sprawa jest „stara jak świat i niewiarygodna”. W miniony wtorek prowokacyjnie ogłosił, że „za chwilę zostanie aresztowany”. Gdy tak się nie stało, ostrzegł na platformie „Truth Social”, że oskarżenie go o przestępstwo, którego „nie popełnił”, pociągnie za sobą „śmierć i zniszczenie” oraz „katastrofę dla kraju”. Na co Bragg odparł, że „nie da się zastraszyć”. Podczas wiecu w Waco, w Teksasie były prezydent ponadto zaznaczył, że śledztwo prokuratury na Mantattanie to „kolejna próba sfałszowania wyborów”. Trump zamierza ponownie ubiegać się o prezydenturę w 2024 r. i – jak pokreślił – „nie da sobie ponownie ukraść zwycięstwa”. Wezwał swoich zwolenników do protestów, co lewicowo-liberalne media zinterpretowały jako nawoływanie do powtórzenia szturmu na Kapitol z 6 stycznia 2021 r.

Znów możemy więc przeczytać w mainstreamowej prasie za Oceanem, że Trump to zagrożenie dla demokracji, podczas gdy on sam przekonuje, że ludzie, którzy go ścigają, „nienawidzą Ameryki”. Tzw. deep state uwziął się na niego. Jest w tym ziarno prawdy. Jak pisze „The Spectator” Trump może i jest „amerykańskim Berlusconim”, ale żaden inny prezydent nie był przedmiotem tylu śledztw na tylu frontach, często w oparciu o bardzo wątpliwe dowody. Czego tu nie było? Rosja, Ukraina, podatki, podżeganie do przemocy, oszustwa, do tego dwie próby impeachmentu, obie nieudane. Adwokat Stormy Daniel Michael Avenatti miesiącami przesiadywał w telewizji perorując o „zbrodniach Trumpizmu”. Niektórzy widzieli w nim już nawet kandydata na prezydenta. Zamiast tego został skazany na 14 lat więzienia za oszustwa. Jest więc jeszcze mniej wiarogodny jako świadek niż Cohen. Mimo tego demokraci się nie poddają. A prasa tabloidowa ma używanie. Gwiazdy porno, zbieranie tajnych dokumentów w Mar-a-Lago – ta telenowela wydaje się nie mieć końca. Wszystkie śledztwa przeciwko Trumpowi jednak jakoś zawsze kończą się niczym. Bo nie chodzi tu o sprawiedliwość, tylko politykę. O dociśnięcie Trumpa a nie wtrącenie go do lochu. Im więcej oskarżeń będzie wobec niego, tym lepiej dla Bidena, który, jak na razie, zamierza ubiegać się o reelekcję w 2024 r. Znów będzie mógł ratować Amerykę, tę praworządną i postępową, przed uzurpatorem.

Paradoksalnie, taki stan rzeczy służy także Trumpowi. Kolejne próby postawienia go w stan oskarżenia mobilizują jego zwolenników. Za każdym razem zbiera miliony od darczyńców. A ma przecież konkurencję we własnej partii. Gubernator Florydy Ron DeSantis także myśli o starcie w wyścigu prezydenckim, a wśród Republikanów, szczególnie w ścisłym kierownictwie partii, rośnie liczba tych, którzy woleliby pozbyć się Trumpa i jego wpływów. Chcieliby powrotu, jak określił to „Washington Post” do „normlanej” polityki. A DeSantis to obecnie jedyny kandydat, który mógłby pokonać Trumpa w prawyborach. Były prezydent ma jednak wielu zwolenników wśród wyborczej bazy i potrafi ich mobilizować. Dlatego na każdym kroku powtarza, że deep state chce go zniszczyć i uderza w jak najwyższe tony. „Jestem waszą zemstą!” – krzyczał na wiecu w Waco. Nic nie stoi zresztą na drodze, by nawet w stanie oskarżenia prowadził kampanię. Nie ma takich przepisów prawnych, i w przeszłości byli kandydaci na prezydenta, którzy prowadzili kampanię z aresztu śledczego, choćby Eugene Debs w 1920 r. Pewnie Trump zrobi ze zdjęcia policyjnego, jeśli go rzeczywiście zatrzymają, plakat wyborczy. Nietrudno sobie wyobrazić jak zareagują jego zwolennicy. Starania prokuratora Bragga przynoszą mu zresztą już pierwsze korzyści: w sondażu instytutu Harris zwiększył przewagę nad DeSantisem o 4 punkty procentowe: 50 proc. Amerykanów oddałoby na niego głos, a 26 proc. na gubernatora Florydy.

Demokratom jest to na rękę. Uważają, że Biden ma ogromne szanse wygrać z Trumpem. Jest to przeciwnik, którego znają, podczas gdy DeSantis jest trudny do oszacowania. Polityczny teatr więc dalej trwa i będzie trwał do 2024 r. A nadchodzące wybory prezydenckie będą pewnie jeszcze mniej uczciwe i jeszcze bardziej burzliwe niż poprzednie. A Trump może je wygrać, to nie ulega kwestii.

Źródło: Aleksandra Rybińska, wPolityce.pl

Komentarze są zamknięte