Janusz Michniewicz: Nie można rozmawiać ani ulegać ludziom, którzy w grudniu przeprowadzili pucz, bo przecież wcześniej była zarejestrowana demonstracja pod sejmem [wywiad]

Autor Obywatelski

Na spotkanie z Januszem Michniewiczem umawiałem się kilka razy. Raz mnie coś wypadło, raz jemu. Jednakże warto było czekać, bo miałem okazję poznać kawał historii opolskiej „Solidarności”. Tej pierwszej, sierpniowej, Dzisiaj w dużej części zapomnianej. Janusz Michniewicz ur. 5.11.1954 r., dziś jest osobą bezrobotną, schorowaną, nie mającą środków do życia. Ciągle jednak walczy, a jego oprawcy pławią się w dobrobycie resortowych świadczeń. A bezduszna biurokracja, premier Beaty Szydło ciągle „mieli” jego wniosek, o przyznanie świadczeń specjalnych.

Wiktor Sobierajski: – Mam trochę problemów z umiejscowieniem Pana. Jest Pan z pewnością chodzącą, żywą historią opolskiej Solidarności?
Janusz Michniewicz: – Ja wiem, czy historią? Robiłem to, co do mnie należało. Swoją działalność zacząłem, jak jeszcze nie było nazwy „Solidarność”. Zaczęło się w szpitalu wojewódzkim Pamiętam, że swój taki punkt mieliśmy w pomieszczeniach udostępnionych przez strażaków, na ulicy Ozimskiej, tam gdzie dzisiaj stoi dąb Solidarności. Później była okupacja, ja nie brałem w niej udziału….
W.S: – Z pewnością nie był Pan w tamtym czasie sam. Proszę wymienić kilku kolegów z czasów opozycji, którzy działali wspólnie z panem?
J.M: – Marek Bujak, Janusz Probola, Marian Wałowski, Tadeusz Żyrek, dr Jolanta Jastrzębska, dr Leszek Pisarski. Z tym, że Marian jest teraz we Francji…. Bardzo przepraszam tych, których nie wymieniłem, ale moja pamięć okazuje się zawodna.
W.S: – Ma Pan z nimi kontakt?
J.M: – Z Markiem czasami się widujemy a z pozostałymi nie mam.
W.S: – Które to były lata?
J.M: – To był początek sierpnia 80.
W.S: – Mówił mi Pan, że opolskie media nie bardzo chcą, mówiąc kolokwialnie, wpuszczać pana na antenę. Dlaczego?
J.M: – Wie pan, próbowałem wiele razy. Jedna pani redaktor, nie będę wymieniał nazwiska tej pani, starała się żebym 13 grudnia miał możliwość wystąpienia w TVP3 Opole. Jednak to nie wypaliło, z uwagi na redaktora, który ten program nadzoruje. Byłem też w Nowej Trybunie Opolskiej. Ich to jednak nie interesuje, bo dla nich jedyną osobą uznawaną z tamtych lat jest obecny KOD-owiec Roman Kirstein.
W.S: – Naprawdę nie znalazł się żaden dziennikarz na Opolszczyźnie, który pozwoliłby się Panu wypowiedzieć przed kamerą czy do mikrofonu?
J.M: – Zaufał mi jeden. Pan redaktor Wójtowicz z Radio Opole. Nagraliśmy audycję, na żywo. Można ją wysłuchać na you tubie. Był z tej rozmowy bardzo zadowolony, bo rozmowa była merytoryczna, bez jakiegokolwiek atakowania ludzi. Ja chciałem opowiedzieć kawałek historii i tylko o to mi chodziło. To samo chciałem zrobić w telewizji, ale Telewizja Opole nie była tym zainteresowana. Główni szefowie TVP 3 odmówili mi wizyty na antenie.
W.S: – Ja jestem bardzo ciekawy, co ma Pan do przekazania. Proszę opowiedzieć, co takiego w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, z udziałem Solidarności, działo się w Opolu?
J.M: – Po pierwsze walczyliśmy o siedzibę. Była trzydniowa okupacja lokalu przy ulicy Reymonta, gdzie ostatecznie przekazano nam pomieszczenia na trzecim piętrze. Powstał tam MKZ, czyli Międzyzakładowy Komitet Założycielski „Solidarność”.
W.S: – Jest on do dzisiaj? Mniemam, że nie, ale czy siedziba została utrzymana?
J.M: – Nie. Siedziba Solidarności jest dzisiaj przy Placu Daszyńskiego, obok Sądu Okręgowego.
W.S: – Jakie jeszcze spektakularne „akcje” z tamtego czasu utkwiły Panu w pamięci?
J.M: – Były demonstracje poparcia dla zwolnienia więźniów politycznych. Te akcje odbywały się w całej Polsce. Ogłaszaliśmy pogotowia strajkowe w całym województwie. W szpitalu, w którym pracowałem z Marianem Kanią, organizowaliśmy protesty, Największym naszym sukcesem było wywalenie ówczesnego lekarza wojewódzkiego, pana Cicheckiego. To stało się przy dużym udziale Bogusia Bardona, który wtedy był szefem w kolumnie transportu sanitarnego. Musieli go wywalić. Miał on dwa mieszkania. Z dwóch przebudowali mu w jedno. Wtedy było to niezgodne z prawem. Także brał sobie tzw. dyżury domowe. Wiadomo chodziło o kasę. Usunęliśmy także ordynatora oddziału pulmonologii. Dzień po ogłoszeniu stanu wojennego szpital został wymalowany napisami Solidarność. A 17 grudnia uczciliśmy pamięć zamordowanych robotników Gdańska i górników z Wujka. Pod drzwiami komisji zakładowej położyliśmy kwiaty, powiesiliśmy krzyż, zapaliliśmy znicze. Zastało to zlikwidowane przez… wiadome czynniki.
W.S: – Było także humorystycznie?
J.M; – Było. Zadzwonił do mnie kiedyś Marek Bujak i powiedział mi przez telefon, że „banany dostarczono, a pestki są w drodze”. Dla SB była to niesamowita zagadka.
W.S: – A później był Pan przewodniczącym komisji zakładowej NSZZ Solidarność w szpitalu wojewódzkim?
J.M: – Mieliśmy bardzo dużo członków, ale środowisko było bardzo ciężkie. Wiadomo, lekarze. Ale można było jakoś współpracować. W najtrudniejszych sytuacjach prosiliśmy lekarzy, żeby rezerwowali dla nas jakieś łóżka, na wszelki wypadek. Tak. Pomagali nam.
W.S: – Czyli jest pan takim „wywrotowcem”?
J.M: – Nie jestem wywrotowcem. Ja pochodzę z bardzo patriotycznej rodziny. Moi rodzice pochodzą ze wschodu. Tato był w VI Pułku Lotniczym Lwów. Później został internowany w Rumunii. Wujek walczył w Armii Krajowej w Leżajsku i okolicach. Walczył także pod Lwowem a później został skazany na osiem lat więzienia. W 1947 dopiero wyszedł z podziemia. Wtedy go złapali. Dziadek bił bolszewików pod Lwowem no i to wszystko wyniosłem z domu.
W.S: – Jak to się stało, że się Pan znalazł w Opolu?
J.M: – Ja się tutaj urodziłem, w Opolu. Rodzice przyjechali do Opola.
W.S: Jak przebiegała Pańska kariera zawodowa?
J.M: – Skończyłem technikum a później zacząłem pracę na budowach, jako majster budowy a później kierownik budowy. I jako kierownik budowy w szpitalu wojewódzkim, zacząłem działać w Solidarności. Kilka razy byłem delegatem na tzw. krajówki…
W.S: – Jakieś funkcje związkowe Pan obejmował?
J.M: – Byłem przewodniczącym przez wiele lat w szpitalu wojewódzkim w Opolu.
W.S: – No to trochę ówczesnym władzom zaszedł Pan za skórę?
J.M: – No, szczególnie z tym lekarzem wojewódzkim. Powiem może taką ciekawostkę. Wystąpiliśmy wtedy o odebranie komitetowi miejskiemu PZPR, budynku na ulicy Mickiewicza z przekazaniem go dla pogotowia ratunkowego, bo warunki pracy w pogotowiu, które mieściło się na Niedziałkowskiego były fatalne. Zostało to uznane za atak na PZPR i przez to miałem kłopoty z SB. Odpisano nam, nawet grzecznie, że tam nie ma warunków. Okazało się jednak, że do dzisiaj w budynku przy ulicy Mickiewicza funkcjonuje pogotowie ratunkowe, czyli warunki były. Również wystąpiliśmy z Bogdanem Bardonem, aby budowany wtedy przy ulicy Piastowskiej komitet wojewódzki PZPR, z basenem, salą kinową, przekazać na Uniwersytet Opolski. Wtedy okazało się to niemożliwe. Po dziewięćdziesiątym roku stało się to faktem i okazało się, że PZPR przekazał budynek dla Uniwersytetu Opolskiego. O nas jednak zapomniano, że walczyliśmy o to, od lat osiemdziesiątych.
W.S: – Kiedyś słyszałem, że w opolskiej Solidarności była… sekcja budowlana?
J.M: – Tak, ja w niej między innymi działałem. Działał też Waldemar Hoffman, dziś już nieżyjący. Pamiętam, że Waldek pracował w Opolskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego nr 1. To był bardzo fajny człowiek. Sprzeciwiliśmy się stanowczo, przeniesieniu oddziału noworodków w inne miejsce, gdzie okna z sal wychodziły na południową stronę, a rodzące mamy musiałyby przez pół dnia być na słońcu. To też nam się udało.
W.S: – Kojarzę pana nazwisko z Komitetem Obrony Bezrobotnych?
J.M: – Tak, założyliśmy go w Opolu…
W.S: – To już czasy bardziej współczesne?
J.M: – Naszym największym sukcesem było to, że wywalczyliśmy od miasta 300 tys. złotych. Te pieniądze poszły do urzędu pracy. Urząd dołożył kolejne pieniądze i przez to, 80. czy 90. ludzi dostało pracę, bo to z tych pieniędzy było to finansowane. Wtedy to był wielki sukces.
W.S: – To wszystko piękna historia. Co dzisiaj robi Janusz Michniewicz?
J.M: – Dzisiaj co ja robię? Noo, sam pan widzi, chodzę w pancerzu, jestem po operacji kręgosłupa, bo mam złamane dwa kręgi. Jestem zarejestrowany jako osoba bezrobotna, bo w tej sytuacji żaden pracodawca mnie nie przyjmie do pracy. No i cóż mogę więcej powiedzieć….
W.S: – Mówił mi Pan o tym, że starał się Pan o rentę specjalną przyznawaną przez premier Beatę Szydło?
J.M: – Tak. Wystąpiłem o przyznanie renty specjalnej, ale zrezygnowałem z tego.
W.S: – Dlaczego?
J.M: – Wie pan, ja już nie mam siły. Ja nie potrafię zrozumieć jednej rzeczy, że jest jeden artykuł, o tym rozmawiałem z jedną panią prawnik, który mówi, że renty przyznaje pani premier. Ja dostałem do załatwienia dziesiątki spraw, dziesiątki dokumentów, które według pani z sekretariatu pani premier Szydło muszę wykonać. Między innymi muszę opisać wszystko to, co robiłem, za co zostałem skazany, a przecież te wszystkie dokumenty są w kancelarii pani premier. Ja miałem ściągnąć ze wszystkich więzień, w których siedziałem, zaświadczenia, że tam siedziałem. Przecież to wszystko jest w dokumentacji, którą pani premier już posiada.
W.S: – Przeraża Pana cała procedura?
J.M: – Zaświadczenia z urzędów pracy, zaświadczenia z pomocy społecznej, zaświadczenia, zaświadczenia, zaświadczenia. Ja po prostu nie mam siły. Miałem także opisać co ja robiłem po wyjściu z więzienia, po osiemdziesiątym roku. My z Januszem Całką już żeśmy wtedy działali. Drukowali gazetki, ja też je kolportowałem. Bronek Palik mi je dostarczał, do punktu kontaktowego w kościele studenckim. No działałem do osiemdziesiątego dziewiątego roku. Około sześciu lat. Pamiętam była nawet akcja przeciwko mnie, miała kryptonim „Burza”. Skończyła się w 1986 czy 87 roku. Ponad trzy lata byłem bez pracy po wyjściu z więzienia.
W.S: – Nikt Panu nie zaoferował pracy?
J.M: – Oferowano mi pracę, owszem, ale jak mówił ubek Andrzej Barczyk: – Noo wie pan, panie Januszu, spotkamy się czasami, gdzieś poza Opolem, nie będziemy nic pisać, pan mi tylko coś tam poopowiada…
W.S: – Ale nie złamali Pana?
J.M: – Nie. nie złamali mnie, chociaż proponowali współpracę. Dostałem z IPN-u dokument podpisany przez dyrektora Szarka. Jest to bardzo ważny dla mnie dokument, potwierdzający, że nie byłem ani żołnierzem służb specjalnych w PRL, ani niepisałem żadnych donosów, nie byłem żadnym „Bolkiem” czy „Lolkiem”, nie pisałem żadnych raportów, nie byłem też TW, ani KO, niczym nie byłem.
W.S: – Czyli Pańska kartoteka w IPN jest pusta?
J.M: – Nie, jest pełna. Pisana przez SB. Na mnie, jako osobę, nie ma nic. Jestem czyściutki.
W.S: – Jak pana słucham, to mam wrażenie, że dzisiejsi politycy opolscy, po prostu boją się Pańskiej wiedzy, bo doskonale pamięta pan chociażby nazwiska z tamtych lat?
J.M: – Ja panu powiem. Moim zdaniem, to co się działo przez ostatnie lata w Opolu, to wina zdrady przy „okrągłym stole”. Tam po prostu nas Wałęsa sprzedał. I uważam, że ci którzy wtedy szli z nim na zdjęciach, tak samo się przyłożyli do tego, że teraz mamy jak mamy. Sprawy związane z wymiarem sprawiedliwości. To jest pokłosie po „okrągłym stole”. Taaaak, są młodzi sędziowie, tylko, że ci sędziowie, zawodu uczyli się od sędziów, którzy tkwili w systemie postkomunistycznym.
W.S: – Są skażeni tym systemem?
J.M: – Tak, dokładnie są skażeni. Ja jestem zawiedziony, zresztą napisałem list do prezydenta, że zaufanie można stracić tylko raz.
W.S: – Rozumiem, że jest Pan zawiedziony, tym że zawetował dwie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i o Sądzie Najwyższym?
J.M: – Nie można rozmawiać ani ulegać ludziom, którzy w grudniu przeprowadzili pucz, bo przecież wcześniej była zarejestrowana demonstracja pod sejmem. To dowód na to, że wszystko było precyzyjnie przygotowane. A jeżeli chodzi o dziennikarzy, to był to tylko pretekst
W.S: – Wie pan, ja też mam wrażenie, że „ktoś” po prostu wykorzystuje tych biednych ludzi, którzy przychodzą pod Sejm i krzyczą, że rząd im się nie podoba.
J.M: – Są wykorzystywani. Im się nie tłumaczy merytorycznie, o co chodzi. No bo tutaj nie ma co tłumaczyć, że jest w Polsce źle. Bo nie jest. Najbardziej śmiać mi się chce, jak Schetyna, Petru, mówią o demokracji, o wolności, że to jest zabierane. To nie jest zabierane, bo przecież mogą wychodzić na ulicę, mogą krzyczeć. Za czasów komuny strzelano do górników czy robotników na Wybrzeżu. To było dawno. Ale na przykład na ostatnich marszach niepodległości, był spokój, nikt nie strzelał. Bojówki komunistyczne próbowały zakłócić spokój, ale nie udało im się. Najbardziej mnie boli, że część tłumu jednak uległa nawoływaniom.

Rozmawiał: Wiktor Sobierajski

W.S To nie koniec niezwykle interesującego spotkania z panem Januszem Michniewiczem. Dokończenie rozmowy wkrótce.

Komentarze są zamknięte