Na „neutralnym gruncie” – debaty, fakty i wnioski

Niezależna Gazeta Obywatelska

Debaty. Jeżeli w ogóle odbędą się w tej kampanii, to mogą stać się kluczowymi elementami podczas podejmowania przez wyborców decyzji na kogo zagłosować. Jest tylko jeden problem. O ile nie wątpię w to, że Prawo i Sprawiedliwość wystawi do takich starć przed kamerą ekspertów i naukowców (a tych wbrew opinii wielu dyżurnych publicystów PiS ma sporo), o tyle zastanawiać można się nad reprezentantami Platformy Obywatelskiej. I przede wszystkim nad tym, co PO w ogóle może w takiej debacie wydukać. Jedno jest pewne: ani o obietnicach złożonych w expose Donalda Tuska, ani o 10 zobowiązaniach podpisanych przez Donalda Tuska z pewnością nie usłyszymy, bo rząd musiałby się przyznać do czteroletniego nieróbstwa, do jawnego okłamania Polaków. Dlatego możemy się spodziewać, że po raz kolejny usłyszymy o kurczakach i ziemniakach, których ceny na kilka godzin przed debatą sprawdzą sztabowcy PO.

Krótka historia: Adam Hofman odbiera telefon od dziennikarza TVN i TVN24, który proponuje debatę na antenie owej telewizji. Po kilku godzinach z taką samą inicjatywą wychodzi Donald Tusk. Z kolei Prawo i Sprawiedliwość wysuwa inny pomysł: chcemy się spotkać, ale w Ośrodku Programowym, który właśnie się tworzy. I to już niektórym nie odpowiada. Całą tą sprawę skomentowały wczoraj Fakty TVN, które wyświetliły twarze dwóch liderów i zaprezentowały, że Jarosław Kaczyński chce debaty w nieistniejącym jeszcze Centrum Programowym, a Donald Tusk chce ją zrobić na „neutralnym gruncie”. Łatwo się domyślić, że w świetle powyżej opisanych propozycji, owym neutralnym gruntem miałaby być albo telewizja TVN, albo Telewizja Publiczna. Jednakże w obecnym układzie takie przedstawienie sytuacji zakrawa o czystą kpinę. Nazwanie „neutralnym gruntem” TVN-u, który nie poddaje rządzących praktycznie najmniejszej kontroli, czy też Telewizji Publicznej, która została przez władzę zagarnięta tak arogancko jak nigdy wcześniej (nie wyłączając wyrzucania z niej opozycyjnych dziennikarzy), to zwykła farsa.

Nie dziwię się ani trochę podejściu Jarosława Kaczyńskiego do tych propozycji. Platforma Obywatelska pokazała 4 lata temu, że granie fair w takich momentach nie jest jej priorytetem. Łamanie zasad i wprowadzanie do studia buczącej publiczności odwiodło tą debatę od jakichkolwiek merytorycznych przebłysków. Dlatego teraz, gdy zbliżają się podobne wybory, opozycja chce gry na jasnych warunkach. Z udziałem kamer wszystkich stacji, ale które nie będą równocześnie organizatorami. Pozostaje jednak główne pytanie: co PO może w ogóle wydukać w czasie tych rozmów?

Minister finansów, który w 3 lata zadłużył państwo na 300 mld złotych. Minister spraw zagranicznych, który zaliczył cały szereg dyplomatycznych gaf, łącznie z bezprecedensowym zachowaniem przed katastrofą smoleńską (czego oczywiście nie wolno traktować jako po prostu „gafy”). Minister zdrowia, którą można było pochwalić tylko za niekupienie szczepionek, ale których nie kupiono bardziej przez opieszałość resortu niż zaplanowane działania. W dodatku minister zdrowia, która zapewniała o tym, że cały teren katastrofy smoleńskiej został idealnie przeszukany i przeprowadzano dokładnie sekcje zwłok. Później okazało się, że dziennikarze Gazety Polskiej znajdywali na miejscu jeszcze części ludzkich ciał, a w opisach z sekcji zwłok Zbigniewa Wassermana pisano o obrażeniach narządów, których nie posiadał. Minister obrony narodowej, który „sprofesjonalizował” armię za darmo i w rok, kiedy Wielka Brytania i Francja robią to już od nawet 12 lat ponosząc ogromne koszty. Minister edukacji narodowej, która wysłała sześciolatki do szkół całkowicie nieprzystosowanych do takiej zmiany, byleby tylko szybciej angażować kolejne ręce do pracy. To tylko kilka z „sukcesów” obecnej władzy, których przypomnienie zabrało mi kilka sekund. Skala zaniedbań i manipulacji jest jednak o wiele większa, więc pytam: o jakich sukcesach i programach mogłaby mówić Platforma Obywatelska w jakiejkolwiek debacie?

I na koniec zabawna sytuacja: szef sztabu PO, Jacek Protasiewicz, zapowiedział pozew w trybie wyborczym przeciwko PiS. Wszystko dlatego, że partia opozycyjna odważyła się skrytykować rząd i powiedziała, że nic się w Polsce nie zmieniło. Pan Protasiewicz chce powiedzieć „stop kłamstwu”. Jest to więc tak propagandowy zabieg, jakiego chyba jeszcze nie było. Proces w trybie przedwyborczym musi być rozpoznany w przeciągu 24 godzin. Nie wątpię, że tyle wystarczy na zsumowanie dokonań obecnej władzy z ostatnich 4 lat, bo było ich doprawdy niewiele. Dlatego chętnie usłyszę wyrok sądu, który orzeknie, że PiS nie ma za co przepraszać. W odwrotnej sytuacji, sąd odbierze opozycji prawo do wyrażania swojego zdania i krytyki władzy, a taka sytuacja będzie już mocnym liściem wymierzonym polskiej demokracji.

Inna sprawa, że sztab PO chce widocznie przykryć takim wnioskiem fakt, że PKW chce od komitetu Platformy wyjaśnień dot. zorganizowania konferencji prasowej „Polska w budowie” z początku sierpnia. Materiały te zostały również przekazane dalej do prokuratury. Czyżby ktoś się pogubił już na początku kampanii?

Autor: Marcin Rol

Komentarze są zamknięte