Nie trzeba mieć niezwykłej kondycji. Wystarczy podnieść się z fotela [nasz wywiad]

Zastępca Naczelnego

Rafał Lach i jego dziewczyna Kinga z Kędzierzyna – Koźla w pięć dni na rowerach dojechali na Hel.

Przed nami kolejny długi majowo-czerwcowy weekend. Wystarczy wziąć jeden dzień urlopu (31 maja -dop aut) i cieszyć się krótkim czterodniowym urlopem. Znakomitym pomysłem okazuje się wycieczka rowerowa, na jaką zdecydował się Rafał Lach ze swoją dziewczyną Kingą. W ciągu pięciu dni na rowerach przejechali ponad 700 km i z Kędzierzyna-Koźla dotarli na Hel.

Wiktor Sobierajski: – Słyszałem, że ostatnio wspólnie ze swoją dziewczyną Kingą, zrobiliście sobie niezwykłą majówkę na rowerach?
Rafał Lach: – Tak. Na samym początku maja był tzw. długi weekend. Aby nie siedzieć w domu postanowiliśmy na rowerach pojechać na Hel.
W.S: – Ile kilometrów jest z Kędzierzyna-Koźla na Hel?
R.L: – Trochę ponad 700 km.
W.S: – I tak bez przygotowania, spontanicznie postanowiliście po prostu pojechać nad morze? Wstaliście rano i mówi Pan do partnerki choć jedziemy nad morze, na rowerach. Nie spojrzała na Pana jak na wariata?
R.L: – Nie. Pamiętam, że to był poniedziałek, tydzień przed „wielką majówką”. Powiedziałem do Kingi: Choć zrobimy coś fajnego i postanowiliśmy pojechać na rowerach gdzieś daleko. Nad polskie morze, bo tam jest chyba najfajniej.
W.S: – 700 km w 5 dni, to dosyć duża odległość. Wychodzi ponad 100 km dziennie. Nie wierzę, że po drodze nie mieliście kryzysów? Nie jesteście przecież trenującymi codziennie kolarzami?
R.L: – Jeździmy dużo na rowerach, to fakt, ale do tak długiej wyprawy rowerowej przygotowywaliśmy się od dłuższego czasu. Wcale nie uważam, że był to jakiś spektakularny wyczyn. Sądzę, że wystarczy podnieść się z fotela i w drogę. Jeżeli chodzi o tzw. kryzys, to dopadł on nas w piątym dniu wyprawy, pomiędzy Gdańskiem a Helem. Nie spodziewaliśmy się, że jest tam tak wiele przewyższeń i trasa będzie tak bardzo zróżnicowana. Ten krótki odcinek przysporzył nam najwięcej problemów.
W.S: – Proszę pokrótce opisać trasę waszej eskapady. Na pewno nie mogliście korzystać z autostrad, bo na nich na rowerze nie wolno jeździć. Kędzierzyn-Koźle i co dalej?
R.L: – Omijaliśmy drogi krajowe. Omijaliśmy także drogi, gdzie ruch kołowy jest o wysokim natężeniu. Jechaliśmy najprościej jak można i przez najmniejsze miejscowości. Trasa wybrana została czysto spontanicznie. Pierwszego dnia dojechaliśmy do miejscowości Grabów nad Prosną.
W.S: – To gdzieś pod Kaliszem?
R.L: – Tak ok. 160 km od Kędzierzyna-Koźla. Tam ugościło nas towarzystwo kajakowe. Mogliśmy tam przenocować.
W.S: – Później był Kalisz i…
R.L: – Tak. Następnego dnia przez Konin pokonaliśmy kolejne 120 kilometrów do miejscowości Mrówki, gdzie nocowaliśmy pod namiotem. Jest tam piękne pole namiotowe nad jeziorem Kownackim. Dalej kierowaliśmy się na Bydgoszcz, ale to miasto nie przywitało nas zbyt ciepło, bo drogi nie posiadały ścieżek rowerowych i musieliśmy objechać Bydgoszcz drogami leśnymi nieoznakowanymi. Następnie zjedliśmy dobry obiad w Starogardzie Gdańskim, gdzie lokal polecił nam jeden z przygodnie spotkanych mieszkańców tego miasta.
W.S: – A w czwartym dniu wycieczki był już Gdańsk?
R.L: – Tak, a dokładnie dzielnica Stogi. A piątego dnia dotarliśmy na Hel. Ten ostatni odcinek liczył sobie równe 100 kilometrów.
W.S: – Mieliście jakieś przygody na trasie?
R.L: – Cała wycieczka była wielką przygodą. Przykrą przygodę mieliśmy tylko raz, gdy Kinga jednego dnia aż cztery razy złapała gumę. Poza tym było przecudnie, nie mieliśmy żadnych przykrych przygód, spotkaliśmy masę fajnych ludzi a wspomnienia mamy bardzo pozytywne i niezapomniane.
W.S: – Czy macie w planach kolejną wycieczkę rowerową? Może jeszcze gdzieś dalej, za granicę?
R.L: – Mamy. Rozmawiałem już o tym z Kingą, że chcielibyśmy pojechać w Karpaty ale te Karpaty w Rumunii. Czyli Transylwania, ale to już chyba w przyszłym roku.

W.S: – Ile wasza wycieczka nad morze kosztowała?
R.L: – Na pewno nie kosztowało nas paliwo, spaliśmy pod namiotem, czasami dziko, czasami na polu namiotowym, gdzie można było się wykąpać. To były naprawdę grosze. Czasami warto zjeść schabowego dla regeneracji i napić się dobrego piwa. Wtedy trzeba wydać 20 złotych. Najdroższy był powrót do domu, bo wracaliśmy koleją. A bilet z Gdańska z rowerami troszeczkę kosztuje.
W.S: – Dziękuję za rozmowę.
R.L: – Polecam takie wycieczki młodym ludziom, którzy często nie mają zbyt dużo „kasy” na wakacje. Od razu nie trzeba jechać nad morze. Można wybrać się w Beskid Żywiecki albo do Republiki Czeskiej. tam infrastruktura rowerowa jest mocno rozwinięta i jeździ się tam bardzo bezpiecznie.

Tekst i foto: Wiktor Sobierajski

Komentarze są zamknięte