Wśród setek grup pielgrzymów, zmierzających co roku na Jasną Górę, jest jedna, której nie rozpoznać nie sposób. Grupa Biało – Czarno – Czerwona, idąca w ramach Warszawskiej Pieszej Pielgrzymki Akademickich Grup „17”, bo o niej mowa, to prawdziwa drużyna Kościoła Walczącego, jakby żywcem przeniesiona z dawnych, rycerskich czasów.
Potrzebują dziewięciu dni, aby z serca Warszawy – Krakowskiego Przedmieścia, dotrzeć tam, gdzie bije duchowe serce naszego Narodu. Wyruszają zawsze w dniu Przemienienia Pańskiego. Symbolicznie pielgrzymka jest dla jej uczestników sytuacją podobną jak dla obecnych na Taborze. Czasem oderwania od świata, jego codziennego pulsu; chwilą obcowania z Bogiem, który w momentach pątniczego trudu wydaje się być bliżej niż zwykle. Z Jego Słowem głoszonym w konferencjach czy modlitwie brewiarzowej, wreszcie z Jego Najświętszym Ciałem i Krwią podczas Eucharystii, sprawowanych w dostojnym rycie klasycznym. Opiekunami grupy są kapłani z Instytutu Dobrego Pasterza. W tym roku byli to ks. Grzegorz Śniadoch – prawdziwy wojownik w sutannie i ks. Sergiusz Orzeszko, o którego życiu można by napisać fascynującą powieść.
Nie tylko codzienne Msze trydenckie, odprawiane naprzemiennie w szczerym polu (nie byle jak i byle gdzie, tylno na przenośnym, solidnym ołtarzu) i w mijanych na trasie wiejskich kościółkach stanowią o specyfice tej grupy. Jej cechą szczególną jest atmosfera pokuty, skupienia i zdyscyplinowania. Gdy inni wchodzą do Domu Matki tanecznym krokiem, tradycyjni pielgrzymi maszerują ubranymi na biało-czarno czwórkami, jak wojsko – hufiec Boży. Nie usłyszy się, idąc w tej grupie, skocznych piosenek z akompaniamentem gitary. Mocny śpiew, także męskich głosów, oddający cześć Panu słowami modlitwy różańcowej odmawianej po łacinie czy tradycyjnych, polskich pieśni, które nagle okazują się mieć więcej niż znane powszechnie dwie zwrotki – to naprawdę robi wrażenie. Gdy w kaplicy Cudownego Obrazu huknęła Bogurodzica, miałem łzy w oczach. Poczułem się tak, jakbym nagle przeniósł się w czasie, a obok mnie klęczeli zwycięzcy spod Grunwaldu czy Wiednia, uczestniczy Cudu nad Wisłą czy powstańcy warszawscy.
Spędziłem z grupą Biało – Czarno – Czerwoną tylko ostatni etap drogi, w wigilię Wniebowzięcia. Wziąłem udział w dwóch Mszach, wysłuchałem dwóch kazań. Niby mało, ale i tak mocno podładowałem duchowe akumulatory. Dobrze jest czasem oderwać się od rzeczywistości, w której wiara jest tylko sprawą prywatną i publicznie, poprzez modlitwę i podjęty dobrowolnie wysiłek, zamanifestować swój katolicyzm. Orzeźwiająco dla ducha jest pobyć wśród ludzi, dla których liczy się coś więcej niż stan konta, modny gadżet czy wzbudzenie zazdrości u znajomych na Facebook’u; dla których wiara jest sensem życia, a nie zbędnym balastem przeszłości. Pielgrzymi, mimo zmęczonych nie raz twarzy i zakurzonych, obolałych stóp, są piękni. Obym za rok mógł iść z nimi dłużej niż jeden dzień.
Autor: Jacek Sitarczuk