Jarosław Kaczyński zadeklarował że Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego zostanie zlikwidowana. Oznacza to nie tylko zupełną klęskę polskiej polityki w zakresie reformowania systemu sądowniczego, ale także zgodę na dyktowanie przez instytucje unijne wewnętrznego ustroju państwa oraz rezygnację z suwerenności państwowej w zakresie kształtowania własnego ustroju sądowniczego. Jest to największa, po zgodzie na traktat lizboński, klęska Polski w Unii Europejskiej.
Reforma systemu sądowniczego jest koniecznością narodową. Znaczna bowiem część sędziów nie utożsamia się z wartościami niepodległego państwa polskiego. Na patologię systemu sądowniczego wskazywał prof. Andrzej Rzepliński w słynnym artykule z 2004 r., zwracając uwagę na jego wady (powoływał się przy tym na krytyczne opinie Unii Europejskiej i Banku Światowego). Według Jana Rokity, który rozmawiał z prof. Rzeplińskim, wyrwanie Krajowej Rady Sądowniczej z rąk sędziów jest koniecznym warunkiem naprawy systemu sądowniczego w Polsce.
PiS przystępując do reformy ustroju sądowniczego w 2017 r. nie wziął pod uwagę w dostateczny sposób politycznego kontekstu jej wprowadzania. Po pierwsze, wejście w życie traktatu lizbońskiego wzmocniło proces federalizacji Unii, a tym samym ograniczenia suwerenność państw narodowych (co w praktyce następuje także w zakresie kompetencji nie przekazanych w traktatach europejskich). I po drugie, rządy „centroprawicy” w Polsce zostały bardzo niechętnie przyjęte nie tylko przez establishment brukselski, ale przede wszystkim przez Berlin, stojący za parawanem brukselskiej polityki. Dlatego z tej strony należało się spodziewać dużych trudności w realizacji nawet wewnętrznej polityki. Należało zakładać, że wszelkie działania podejmowane w polityce wewnętrznej spotkają się z działaniem osłabiającym zarówno rządów pisowskie w kraju, jak też pozycji Polski w płaszczyźnie unijnej. Atak na Polskę w reakcji na wybór przez PiS sędziów Trybunału Konstytucyjnego w analogiczny sposób, jak zrobiła to poprzednia ekipa rządząca, nie pozostawiła w tym zakresie złudzeń. Ta właśnie sytuacja powinna stanowić sygnał dla rządzących, że wszelka reforma sądownicza spotka się z podobnym kontratakiem. Dlatego należało ją zaprojektować w sposób bardziej przemyślanej, a wprowadzać stanowczo i ze znacznie większa finezją, a tym samym w możliwie największym zakresie zminimalizować unijne uderzenia.
Drugim niedocenionym zjawiskiem przy podejmowaniu reformowania sądów był oportunizm znacznej części sędziów, traktujących jakiekolwiek zmiany w wymiarze sprawiedliwości jako atak na swoje partykularne i wręcz osobiste przywileje; narzędziem wykorzystywanym dla obrony własnej środowiskowej pozycji stała się kwestia tzw „praworządność”. Stąd określenie kasta, które pojawiło się w ferworze sporów jest jak najbardziej adekwatne. Ale o jej istnieniu wiadomo było już od dawna. Wystarczy wspomnieć choćby drobne próby reform ministra Gowina, czy sytuację powstałą po wyborze pięciu sędziów TK.
Powyższe okoliczności nakazywały więc przyjęcie strategii reformy wymiaru sprawiedliwości w taki sposób aby zejść z głównej linii ataku. Tymczasem przyjęto radykalną wersje zmian w Sądzie Najwyższym (skrócenie okresu czynnego sędziom SN i wysłanie ich w stan spoczynku, skrócenie kadencji Pierwszej prezes SN) bez dostatecznej determinacji do jej obrony. W rezultacie – pod wpływem oporu środowiska sędziowskiego i instytucji UE – doszło do jej złagodzenia. Abstrahując na ile ta reforma była „do utrzymania”, ustępstwa wobec nacisku Brukseli wytyczyły kierunek postępowania państwa polskiego i rządzącej nim klasy politycznej. Przy okazji nieskuteczna próba odesłania w stan spoczynku znacznej części sędziów SN, w tym jego Pierwszego Prezesa stworzyła „wiarygodne”, „prawniczo przekonywujące” argumenty przeciwników reform, co doprowadziło do polaryzacji środowiska prawniczego polegającej na pozyskiwaniu przez przeciwników reform tych, którzy do reform podchodzili z umiarkowaną życzliwością i neutralnością. Koszty społeczne tej operacji były znaczne, a korzyści żadne.
Silna polaryzacja środowiska prawniczego nakłada się na równie silną polaryzację w społeczeństwie, co na krótką metę daje korzyści polityczne dwom głównym i konkurencyjnym siłom politycznym, ale w dłuższej perspektywie jest szkodliwe dla państwa i jego polityki. Co więcej taki sposób przeprowadzenia reformy znacząco wzmocnił te siły, które są skłonne do odwoływania się do „czynnika zagranicznego”, co paraliżuje skuteczność nie tylko reformowania państwa, ale także budowania jego politycznej, moralnej, ekonomicznej geopolitycznej, a także militarnej siły. Za szczególny brak roztropności należy uznać skrócenie w 2017 roku kadencji KRS w sytuacji gdy do jej zakończenia pozostało kilka miesięcy. Ten fakt posłużył następnie do obniżenia wiarygodności nowej KRS i obciążaniu niezawisłości powoływanych z jej udziałem sędziów. Z pewnością skrócenie kadencji KRS nie doprowadziłoby do radykalnej zmiany ocen dokonywanych w UE, ale z pewnością utrudniłoby jej zwalczanie.
Sprawa Izby Dyscyplinarnej trafiła do TSUE już w 2019 roku. I wtedy należało podjąć refleksję nad konsekwencjami tego faktu. Albo zdecydować się w oparciu o prawo traktatowe i przewidywane wyroki Trybunału Konstytucyjnego na zdecydowane stanowisko jej obrony, bez względu na konsekwencje, albo schodząc z linii ataku podjąć samodzielną korektę systemu. Wybrano najgorszy wariant. Najpierw w odruchu, bo trudno takie zachowanie nazwać przemyślanym, podjęto stanowczą retorykę wobec instytucji unijnych, że TSUE nie może nam nic narzucić, że się nie podporządkujemy (w tą retorykę wpisywał się wyrok TK uznający niedopuszczalność zawieszenia organów sądowych). Następnie zaś ukradkiem, zaczęto systematycznie wycofywać się z twardych deklaracji, ustępując na całej linii pod naciskiem UE. Deklaracja Kaczyńskiego jest już tylko kropka nad i w kapitulacji polskiego państwa i uznaniu pozatraktatowych roszczeń do decydowania o ustroju Rzeczpospolitej i jej polityce. Jest to zupełna kompromitacja zarówno rządu jak i całej obecnej rządzącej klasy politycznej. Takie postepowanie nie tylko razi niekonsekwencją i nieodpowiedzialnością, ale naraża państwo polskie na śmieszność, prowadzi do dewaluacji wszelkich stanowczych deklaracji składanych przez polityków w jego imieniu. Wszystko to osłabia państwo i źle świadczy o kwalifikacjach politycznych obozu rządzącego.
Warto dodać, że ta kapitulacja jest również konsekwencją decyzji samego rządu. Premier Morawiecki z właściwą sobie nonszalancją deklarował weto wobec budżetu UE z powodu dążenia do wprowadzenia zasady „pieniądze za praworządność”, a następnie – po uzyskaniu niewiele znaczących zapewnień urzędników unijnych – ustąpił, godząc się na wdrożenie tej zasady do wtórnego prawa (dyrektywy unijne). Tym samym zgodził się na stworzenie realnego instrumentu nacisku na decyzje ustrojowe państwa polskiego. Jednocześnie rząd nie zrobił nic, aby zawczasu nie dopuścić do niekorzystnego dla Polski rozstrzygnięcia TSUE, narażając się na zastosowanie mechanizmu „pieniądze za praworządność” (do powstania którego sam się przyczynił). Tak więc rząd najpierw deklarował, że nie wykona wyroku TSUE, narażając państwo polskie na zastosowanie ww. mechanizmu, a następnie całkowicie skapitulował przed roszczeniami instytucji unijnych. Taka polityka to skrajna nieodpowiedzialność.
Marian Piłka *
* Poseł na Sejm I, III, IV i V kadencji. Od połowy lat 70. angażował się w działalność opozycyjną. W latach 1977–1978 działał w Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. W latach 80. uczestniczył w działalności Ruchu Młodej Polski. W czasie stanu wojennego internowany przez okres około roku. 19 kwietnia 2007 zadeklarował odejście z Prawa i Sprawiedliwości, a dzień później przystąpił do nowo tworzonej Prawicy Rzeczypospolitej. Historyk, publicysta.