Dzisiaj region Europy Środkowo-Wschodniej ograniczamy do krajów Grupy Wyszehradzkiej. A może warto poszerzyć perspektywę i w naszych geopolitycznych rachubach wziąć pod uwagę także Kiszyniów, a przede wszystkim Bukareszt? Dzisiaj Rumunię stereotypowo kojarzymy negatywnie, jako kraj biedny i cywilizacyjne zacofany. Tymczasem Bukareszt demograficznie i gospodarczo predestynuje do roli jednego z liderów regionu. Dodatkowo nie lubi Rosji. Europa Środkowo-Wschodnia nie musi kończyć się na Węgrzech.
To prawda, że region ten był w naszej polityce zagranicznej w ostatnich latach zaniedbywany. Cieszy mnie również, że zarówno w tym artykule, jak i w szerszym dyskursie wątek ten jest ostatnio żywo podejmowany. Szczególnie istotnym wydaje mi się dostrzeżenie znaczenia Rumunii jako strategicznego partnera Polski w regionie oraz potencjału, jaki mógłby wyniknąć z bliskiej współpracy pomiędzy Warszawą, Bukaresztem i Kijowem. Chciałbym rozwinąć tu wątek znaczenia Rumunii w Europie Środkowo-Wschodniej oraz potencjału relacji polsko-rumuńskich, jednocześnie zwracając uwagę na trudności, jakie napotyka i będzie napotykać w przyszłości idea współpracy polsko-rumuńskiej i polsko-rumuńsko-ukraińskiej.
Wątek gospodarczy jest tu niezwykle ciekawy z kilku względów. Po pierwsze, Rumunia jest obecnie najszybciej rozwijającą się gospodarką w Europie, uznawaną przez PricewaterhouseCoopers za jedną ze „wschodzących gwiazd” światowej ekonomii. Po drugie, już wkrótce państwo to zostanie prawdopodobnie włączone do rynków wschodzących, co znacznie zwiększy jego atrakcyjność inwestycyjną. Po trzecie rumuńska gospodarka jest stabilna, o czym świadczy m.in. niska inflacja (1,7% we wrześniu 2015 r.), stosunkowo niski dług publiczny (40%), niskie stopy procentowe (1,75%) oraz stabilna waluta. Po czwarte zaś gospodarka rumuńska coraz bardziej opiera się na sektorach innowacyjnych, w tym niezwykle szybko rosnącym sektorze IT i software, w którym już obecnie pracuje ok. 90 000 osób, a przewiduje się, że w ciągu 5 lat liczba ta wzrośnie do 150 000, o czym na łamach New Eastern Europe pisał Paweł Śliwiński.
Niezwykle ważny z naszego punktu widzenia jest fakt, że Polska oraz polskie produkty cieszą się w Rumunii niezwykle dobrą marką. Paweł Kaczmarek, prezes Getin Holding, stwierdził na Forum Współpracy Polska – Rumunia – Mołdawia, że polska gospodarka i produkty mają w Rumunii markę porównywalną do tej, jaką u nas w latach 90. miały Niemcy. Nasz kraj jest tam postrzegany, jako przykład największego sukcesu gospodarczego i skoku cywilizacyjnego w Europie Środkowej. Rumunii wprost mówią, że chcą czerpać z polskich wzorców wykorzystania funduszy unijnych, czy rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw. Nie ma wątpliwości, że w Bukareszcie widoczny jest popyt na polski know-how oraz doświadczenie. Od wielu lat korzysta z tego cały szereg polskich przedsiębiorstw od branży produkcyjnej (Maspex, Atlas) przez sektor bankowy (Idea Bank) po rynek kapitałowy (prezesem rumuńskiej giełdy jest Ludwik Sobolewski). W sumie, w Rumunii obecnych jest już około 700 polskich firm różnej wielkości i z bardzo różnych sektorów.
Te niezwykle prężne relacje biznesowe rozwinęły się w zasadzie niezależnie od współpracy międzypaństwowej, dlatego przy rozwoju realnego partnerstwa strategicznego pomiędzy Warszawą a Bukaresztem, wzajemne relacje biznesowe powinny być nie tylko wspierane, lecz mogłyby się stać swoistą platformą do zacieśnienia stosunków politycznych. Trudno nie zauważyć, że Rumunia jest jednym z niewielu państw Europy Środkowej podzielających polskie spojrzenie na rolę Rosji w regionie. W przeciwieństwie do naszych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej, Bukareszt postrzega agresywną politykę rosyjską jako najpoważniejsze zagrożenie dla regionalnego bezpieczeństwa.
Zarówno historycznie, jak i współcześnie rumuńską politykę zagraniczną charakteryzuje ogromny dystans – a czasami wręcz wrogość – wobec Moskwy. Pomimo kulturowej różnorodności Rumunii nie mają wątpliwości co do swej przynależności do świata zachodniego, a jako podstawową gwarancję dla swego bezpieczeństwa postrzegają bliski sojusz z USA. Należy pamiętać, że to Rumunia jest jedynym krajem regionu, w którym znajduje się amerykańska baza wojskowa. Z punktu widzenia Waszyngtonu państwo to jest nie tylko ważnym strategicznie punktem na osi Wschód – Zachód, ale również przewidywalnym sojusznikiem znajdującym się w bezpośrednim sąsiedztwie niestabilnych Bałkanów.
Mołdawia – kolejna wartość dodana
Rumunia ma również ogromny wpływ na niewielką, lecz ważną z geopolitycznego punktu widzenia Mołdawię. Oba państwa łączy wspólnota historyczna i językowa. Wielu Rumunów postrzega tę wspólnotę wręcz jako narodową, zgodnie z hasłem „Dwa państwa, jeden naród”. Mołdawia od ponad sześciu lat znajduje się na ścieżce integracji europejskiej i może być postrzegana jako swoiste laboratorium eurointegracji na obszarze postradzieckim. Po znaczących sukcesach – podpisaniu umowy stowarzyszeniowej i zniesieniu wiz – idea mołdawskiego zbliżenia z Europą przeżywa obecnie poważne załamanie, spowodowane wykształceniem się patologicznego systemu oligarchicznego i zawłaszczenia państwa właśnie pod hasłem eurointegracji. Niemniej jednak Mołdawia pozostaje państwem Partnerstwa Wschodniego najbliżej związanym formalnie z UE oraz krajem, którego znaczna część społeczeństwa protestuje przeciw „proeuropejskim” oligarchom właśnie pod hasłem europejskich wartości.
Wpływ kulturowy, społeczny oraz gospodarczy Rumunii na Mołdawię trudno przecenić. Oczywiste jest, że droga zbliżenia Kiszyniowa z Zachodem będzie przebiegać poprzez ścisłą współpracę z Bukaresztem. Niemniej jednak, paradoksalnie, rumuńska aktywność polityczna na tym polu przynosi często efekt odwrotny od zamierzonego. W relacjach rumuńsko-mołdawskich jest wiele niuansów powodujących, że nie są one tak proste i oczywiste jak mogłoby się wydawać. Przede wszystkim tyczy się to kwestii mołdawskiej tożsamości narodowej oraz przywiązania do mołdawskiego państwa jako pewnej wartości. Dla znacznej części rumuńskiej elity Mołdawianie są po prostu Rumunami żyjącymi w innym państwie. Dlatego co jakiś czas w rumuńskim życiu politycznym głośno podnoszone są hasła nawołujące do połączenia dwóch państw. Należy tu podkreślić, że nie ma oficjalnej polityki Bukaresztu odnośnie zjednoczenia z Mołdawią. Niemniej jednak wielu polityków rumuńskich populistycznie wykorzystuje to nośne hasło.
Hasło zjednoczenia z Rumunią jest również podnoszone po drugiej stronie Prutu, czyli w Mołdawii. Znajduje ono zwolenników, którzy potrafią się mobilizować i skutecznie zwracać na siebie uwagę, nie mniej jednak wszelkie badania pokazują, że ich liczba nie przekracza 10% ludności. Pozostała część społeczeństwa patrzy na tę ideę w najlepszym wypadku z niechęcią i dystansem, a w najgorszym – jak w przypadku rosyjskojęzycznych Mołdawian – budzi to poważne obawy, a wręcz strach. W mołdawskim życiu politycznym hasło zjednoczenia z Rumunią jest w dużej mierze pożywką dla ugrupowań prorosyjskich. Bazują one na obawach ludności, których fundamenty można znaleźć jeszcze w radzieckiej propagandzie oraz agresywnej i szowinistycznej retoryce prorumuńskich organizacji społeczno-politycznych z początku lat 90.
Wspólne działanie Bukaresztu i Warszawy wobec Kiszyniowa w jasnym sposób pokazałoby, że ich celem jest zbliżanie Mołdawii do świata zachodniego, a nie ukryta inkorporacja przez Rumunię.Bo tak właśnie lubią przedstawiać proces eurointegracji środowiska prorosyjskie w Mołdawii. Nie ma wątpliwości, że polsko-rumuńska współpraca na tym polu przyniosłaby pozytywne efekty zarówno w samej Mołdawii, jak i w Brukseli.
Stereotypy i różnice potencjałów
Rozważając niewątpliwe plusy polsko-rumuńskiego sojuszu nie można stracić z oczu aspektów utrudniających tę współpracę. Dzięki temu idea ta może przybrać formę realistycznego programu, a nie koncertu życzeń. Przede wszystkim należy zastanowić się, dlaczego do tej pory Rumunia nie zajmowała należnej pozycji w polskiej polityce zagranicznej. Jedną z odpowiedzi jest funkcjonowanie szkodliwego i błędnego stereotypu Rumunii jako państwa biednego i zacofanego. Stereotyp ten zdaje się funkcjonować zarówno na poziomie opinii publicznej, jak i polskich elit państwowych. Trudno nie stwierdzić, że między innymi z tej właśnie przyczyny wysuwane co jakiś czas postulaty większego nacisku na relację z Bukaresztem spotykały się w najlepszym wypadku z ignorancją elit politycznych – idea ta nie była nośna społecznie, wydawała się abstrakcyjna, czy wręcz głupia. Walka z tym stereotypem, głównie poprzez działania kulturalne i biznesowe, będzie więc warunkiem powstania partnerstwa strategicznego, opartego o realną współpracę, a nie tylko górnolotne hasła.
Samo spojrzenie na mapę pozwala jednak uświadomić sobie, jako problematyczne byłoby to dla Węgrów, Słowaków i Czechów. W tak poszerzonej Grupie Wyszehradzkiej zupełnie zmieniłby się układ sił. Polska i tak znacznie góruje pod względem potencjału gospodarczego i ludnościowego nad trójką partnerów, a wspólnie z Rumunią mogłaby zupełnie zdominować grupę. Nie bez znaczenia są tu też trudne relacje rumuńsko-węgierskie wynikające przede wszystkim z napięć wynikających z przynależności Siedmiogrodu do Rumunii oraz faktu zamieszkiwania tego kraju przez znaczną ilość Węgrów. Poszerzenie V4 o Rumunię nie jest raczej możliwe, dlatego naturalnym jest, że państwo to poszukuje innych formatów współpracy regionalnej, takich jak Grupa Craiova. Należałoby się również zastanowić jak polsko-rumuńskie zbliżenie (niezależne od V4) wpłynęłoby na nasze stosunki z Węgrami, Czechami i Słowacją. Oczywiście nie może być to postrzegane, jako przeszkoda, niemniej jednak należy mieć świadomość, że polsko-rumuńskie partnerstwo strategiczne spowoduje nowe wyzwanie, jakim będzie odpowiednie ułożenie stosunków z państwami V4.
Europa Środkowo-Wschodnia – idea nowego trójkąta
Głównym wyzwaniem będzie tu wzajemna nieufność, jaką darzą się Rumunii i Ukraińcy. Wynika ona ze sporów o Wyspy Wężowe czy prawa Rumunów zamieszkujących ukraińską Bukowinę oraz ukraińskie obawy względem rumuńskich resentymentów terytorialnych. Sam Bogumił Luft przyznaje, że Rumunów charakteryzuje duża nieufność względem całej słowiańszczyzny wschodniej w tym Ukraińców. Ich narodowa i polityczna odrębność od Rosji została dostrzeżona w zasadzie dopiero w obliczu wojny na Donbasie. W tym zakresie faktycznie widoczne są pozytywne sygnały: prezydent Rumunii Klaus Iohannis w bardzo wyważony sposób wypowiada się w kwestiach rumuńskiej mniejszości, a prezydent Petro Poroszenko podczas wizyty w Bukareszcie zaskoczył Rumunów faktem, że włada ich językiem. Obaj politycy zdają się mieć świadomość, że poprawa relacji pomiędzy obydwoma krajami może mieć duże znaczenie. Niemniej jednak droga do przezwyciężenia stereotypów w myśleniu politycznym wydaje się jeszcze dość daleka, tym bardziej że obaj panowie nie będą na swych stanowiskach trwać wiecznie. Zwłaszcza że przy skali problemów, z jakimi boryka się Ukraina zacieśnianie współpracy w formacie Kijów – Warszawa – Bukareszt będzie w najlepszym wypadku którymś z kolejnych priorytetów. Na pewno nie jednym z kluczowych.
A przede wszystkim, ten nowy regionalny sojusz, powinien być traktowany jako uzupełnienie, a nie alternatywa dla naszych dotychczasowych sojuszy w Europie i świecie. Wtedy nasze plany nabiorą realistycznych wymiarów i nie wpadniemy w pułapkę marzeń o własnej potędze i możliwości sprawczej.
Piotr Oleksy, www.jagielonski24.pl