Kącik literacki NGO: Prawo własności

Niezależna Gazeta Obywatelska

z2929974Q,Zabytkowa-kuta-brama--z-herbem-rodziny-Grahamow--wiedzieNie mogę pojąć dlaczego do zrujnowanej na poły krypty nie wolno wchodzić. Nie zakłócać spokoju zmarłym? Gdyby spokój zmarłych miał tu jakiekolwiek znaczenie, brama trzymałaby się kupy. Tymczasem brama trzymała się smętnie na jednym zawiasie a biegnąca w jej kierunku klucznica podkasała habit jak panieneczka i błyskała gołymi piętami z sandałów. Byle tylko zdążyć zamknąć kryptę zanim do niej zajrzę. Po co?

            Po drodze do krypty stała kapliczka zamknięta na wielką, pancerną kłódkę. Świątek w środku miał odrąbane dłonie i otoczony był wiązankami kwiatów. Zabezpieczony przed wandalami, którzy mogliby pochlastać kolejne części figury.

            Jeżeli uważamy coś za swoją własność koniecznie musimy to zamknąć. Zamknięcie jest wizytówką posiadania lepszą, niż jakiekolwiek znaki własnościowe; herby można namalować, pieczęć zawsze dobrze przystawić, ale jeszcze bezpieczniej zamknąć coś na kłódkę i obwiązać sznurkiem. Nie wchodzić, nie dotykać, nasze.

            Ale po co zamykać na kłódkę cmentarz przyklasztorny? Bo ktoś go na pewno zbezcześci. Po co obudowywać i zamykać kapliczkę w środku pola? Żeby tylko ten, kto ma klucz mógł położyć kwiaty od czasu do czasu?  I tak nikomu nie chce się biegać tam co trzy dni, więc zwykle kończy się na kwiatach sztucznych.

            Nigdy nie mogłam pojąć po co to całe przedstawienie z zamykaniem. Kiedyś przy traktach stały kamienie graniczne. Funkcję pełniły podobną do kapliczek i nikt ich jakoś łańcuchem nie przepasywał. Podobnie było z krzyżami pokutnymi, które czasem pojawiały się w środku wsi. W średniowieczu wszyscy wiedzieli czemu miały służyć: to morderca starał się, by na powrót przyjęto go do społeczności. I przyjmowano. Krzyże pokutne stoją do dzisiaj.

            Trzeba śmierci prawowitego właściciela, wojny, pożogi, albo prywatyzacji, by budowle stanęły otworem. Kiedy wygasa prawo własności budynek bierze w posiadanie przyroda. Dostępu do niej bronią młode brzózki, mur otulają bluszcze, albo rdesty. Wtedy już mogę wejść – mysia rodzina zakwaterowana w resztkach progów i tak nie jest w stanie mnie wygonić.

            Najmilej jest wchodzić nie pukając z ukrytą za pazuchą kromką chleba i butelką wody. Nie jestem wcale gorsza od myszek, przyszłam tylko w gościnę. Niczego przecież nie chcę zagarnąć prócz paru obrazów w pamięci i tej chwili na regenerację sił.

            A nawet jeśli, choćby w biały dzień, ktoś przemyka w kierunku zrujnowanej krypty lub na cmentarz z piwem. To może znaczyć tylko tyle, że chce wypić za zdrowie wieczystych rezydentów tego miejsca, jak to drzewiej za starych  Polaków bywało.

            Człowiek im więcej ma, tym  zazdrośniej strzeże dostępu. Tym staranniej odgradza się od drugiego. Owszem, chce się pochwalić, chce na każdym kroku podkreślać własny status majątkowy – choćby pod pretekstem szacunku dla zmarłych – ale wpuścić kogoś ot tak, z ulicy, to już niekoniecznie. Nie lubimy się dzielić nie tylko precjozami, ale nawet miejscem.  Nadmiar posiadania  przytłacza nas i dławi. Nie szkodzi.

 Maria

Komentarze są zamknięte