Rybczyński kontra Zdrojewski

Niezależna Gazeta Obywatelska

RybczyńskiNie widzę dzisiaj możliwości porozumienia z ministrem” – ze Zbigniewem Rybczyńskim o wyrzuceniu artysty z pracy w  Centrum Technologii Audiowizualnych i roli jaką w tej sprawie odegrał minister Kultury Bogdan Zdrojewski rozmawia Janusz Wolniak.

Pana sprawa najpewniej znajdzie swój epilog w sądzie. Złożył Pan pozew przeciw ministrowi Zdrojewskiemu. Na co Pan liczy?

Na niezawisłość sądów polskich. Kiedy jest się osobą publiczną, zawsze trzeba się liczyć z pomówieniami. Chcę  mieć wpływ na to, by takie rzeczy się nie powtarzały. Nie uczestniczę w różnych koteriach, nie jeżdżę do Warszawy. Wszyscy o tym mówią, ale środowisko generalnie o sprawie milczy.

W 26-stronicowym dokumencie pokontrolnym audytu wewnętrznego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego ani razu nie pada zarzut w stosunku do Pana, mimo to minister sugeruje Pana współodpowiedzialność. Dlaczego?

Ja pokazuję dokumenty, na które powołuje się minister, to nie są bliżej nieokreślone sprawy, to nie słowa za słowa. Nikt mi nie wytykał wcześniej żadnych błędów, nieprawidłowości z mojej strony. Jestem drastycznie usunięty. Nikt nie prosił mnie na jakąś rozmowę, nie mówił – Panie Rybczyński, co tu się dzieje. To ja półtora roku temu piszę do ministerstwa listy, żądam wyjaśnień, oddania sprawy do prokuratury. Kiedy zaś w Salonie Prof. Dudka ujawniam sprawę publicznie, zostaję natychmiast wyrzucony na zbity łeb, jakbym jakieś tony złota kradł. Na jakiej podstawie?  Od momentu, kiedy złapałem pana Gawłowskiego, wokół mnie jest rozwijany czarny pijar.

Na początku roku to przecież minister Zdrojewski był na otwarciu CeTA. Do dzisiaj na stronie ministerstwa wisi strona o uruchomieniu ośrodka. Wtedy wszyscy się chętnie z Panem fotografowali. Pan wtedy nie chciał tego splendoru…

Nie chciałem, bo myśmy wtedy na to nie byli przygotowani. Nie chciałem tego pozornego otwarcia, ale mam miękkie serce. Chciałem wszystkim przyjemność zrobić, bo mi tłumaczyli, że ten projekt był na dwa lata. A przedłużyć go chcieli, bo się nie mogli z tego projektu rozliczyć. Nie było rachunków. Jeszcze przed zwolnieniem sam Gawłowski wystąpił wtedy o to przedłużenie. Ja sobie to otwarcie wyobrażałem, że występujemy wtedy z jakąś super produkcją. A tu musimy coś zrobić innego. Wtedy robimy pierwsze nagranie, pierwszy test. W międzyczasie zerwał nam się źle zrobiony pas, ale technicznie byliśmy gotowi na 15 minut przed wejściem ministra do hali. Drugi test potwierdził, że jest to gotowe studio. Cały system pracował. Chciałem je jeszcze udoskonalić. Chodziło o poprawę 5 milimetrów na 22 metrowej jeździe urządzenia  ważącego 3 tony.

A proszę powiedzieć jak w ogóle wyglądały Pana relacje z ministrem Zdrojewskim od chwili rozpoczęcia projektu do tegoż hucznego otwarcia w styczniu br.?

Łatwo mogę policzyć ile razy przez te lata spotkałem się z ministrem. A skoro tak to znaczy tych spotkań wiele nie było.

2008 r. – pierwsze spotkanie to wręczenie mi nagrody Złoty Medal  „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, przyznany przez poprzedniego ministra Dąbrowskiego.

2009 r. marzec przyjeżdżam na stałe do Polski. Swoją wizję przedstawiałem najpierw nie ministrowi, ale urzędnikom ministerstwa, m.in. panu Wekslerowi i pani Odorowicz. To pani Agnieszka skierowała mnie we Wrocławiu do dyrektora Gawłowskiego. 2010 r. to moja dwukrotna wizyta w Biurze Poselskim Zdrojewskiego wraz z dyr. Gawłowskim. To były, jak pamiętam krótkie 20 minutowe wizyty.

W ministerstwie mówiono mi, że Gawłowski wszystkie pisma zaczynał od słów – laureat Oscara, tam już mieli dość tego mojego cholernego Oscara. On mnie brał do ministra, bo może myślał, że ze mną łatwiej się coś tam załatwi. 2012 r. marzec. Jadę do Warszawy do Zdrojewskiego, miałem wtedy zaufanie do ministra. Dał mi 30 minut. Pokazałem mu listy wypłat dla ludzi, którzy w ogóle nie pracowali dla wytwórni. Pan mi zgłasza popełnienie przestępstwa – powiedział. Według mnie brakowało 1,4 mln. Wtedy zaproponował mi bycie dyrektorem, jeśli zarzuty się potwierdzą. Powiedziałem, że jest to nie do pogodzenia z moją misją artystyczną i badawczą. Chcę mieć tylko uczciwego partnera do biznesu i administracji. Obiecał mi, że pomyśli i znajdzie kogoś, kto zna się i na filmie, i na edukacji, i na edukacji.

Wtedy też minister powiedział mi, że zależy mu na tym projekcie i chce abyśmy tam rozbili zupełnie inne kino i edukację, nie chałturę, nie jakieś filmy reklamowe. Wówczas też powiedziałem ministrowi, że ja nie mogę w tym projekcie pracować bez swojej partnerki życiowej, choć to było jeszcze przed ślubem z Dorotą.

Gdy wychodziłem z gabinetu Minister spytał mnie jeszcze czy chcę, by ta rozmowa była zachowana w tajemnicy. Odpowiedziałem mu, że ja z tego tajemnicy nie robię. I to była moja jedyna rozmowa z ministrem sam na sam.

2012 r. sierpień, kolejne spotkanie, też odbyło się w gabinecie ministra, ale teraz w obecności Marka Dąbrowskiego, pani Odorowicz, pana Barta. Minister wtedy podziękował mi, że te moje zarzuty wobec Gawłowskiego się potwierdziły. Wtedy też powiedział coś strasznie głupiego: – Proszę się nie martwić, pan jest poza wszelkim podejrzeniem, coś w tym rodzaju powiedział, sugerując, że nikt nie wie jakobym ja coś doniósł. Dał mi do zrozumienia, przy obecności w/wymienionych, jakbym coś wstydliwego zrobił. Dodał ponadto, że jeśli się okaże, że pan Gawłowski czerpał korzyści, to sprawę skieruje do prokuratury, bo właśnie zlecił przeprowadzenie drugiej kontroli, bardziej dokładniejszej. Powiedziałem wtedy, że jeśli już znajdzie następcę Gawłowskiego, to na technicznego dyrektora niech mianuje Marka Dąbrowskiego. Temu Dąbrowskiemu załatwiłem tam robotę.

Wtedy też minister powiedział mi, że zależy mu na tym projekcie i chce abyśmy tam rozbili zupełnie inne kino i edukację, nie chałturę, nie jakieś filmy reklamowe. Powiedziałem mu, że to jest dokładnie mój program. Dla mnie najwięksi artyści to Walt Disney, Charlie Chaplin i George Lucas. Jest chore jeśli artyści wypowiadają wojnę publiczności. Filmy dla milionów nie mogą być głupie. To się musi ludziom podobać. Później było to nieszczęsne otwarcie, 28 stycznia 2013 r., też 30 minut. W obecności Banasiaka mówię mu, że brakuje pieniędzy do zupełnego zakończenia tego projektu.

Próbowałem jeszcze skontaktować się z nim poprzez Biuro Poselskie samodzielnie, ale mimo zapewnień nigdy nie otrzymałem odpowiedzi. Spróbowałem też przez Banasiaka (obecnego dyrektora), ten przecież co miesiąc jeździł do ministra. Spytał mnie o czym chcę rozmawiać z ministrem.  Mówię, no wiesz, o przyszłości ośrodka, o filmach. Z dyrektorami i poprzednim, i ostatnim nie dało się merytorycznie rozmawiać. Pieniądze doszyły w końcu czerwca. Mogliśmy rozpocząć zakupy ostatnich części.

Pewnego dnia w sierpniu br. otrzymałem telefon. Pani z jego Biura, oświadczyła mi, że minister owszem chce się ze mną spotkać, ale tylko jak będę prowadził wykład dla studentów. Odpowiedziałem, że teraz nie jest to możliwe, mamy to zaplanowane na październik, kiedy ma się rozpocząć rok akademicki i nalegałem na wcześniejsze osobiste spotkanie. Mija jakiś czas i w połowie sierpnia Banasiak mówi mi, że przyjeżdża minister. Kiedy się pojawia, każe mi czekać w moim pokoju, a sam oprowadza ministra, pokazując mu swoje projekty, m.in. kina dla niepełnosprawnych. Trwa to długo, w końcu wychodzę i napotykam obu panów. W moim pokoju, w obecności Banasiaka minister powiedział, że nie będziemy tutaj robić żadnych filmów, by nie robić konkurencji Alwerni i innym firmom.  (od red. obecnie minister i pan Banasiak się tego wypierają). Minister był wtedy na urlopie, gdzieś się śpieszył, ale obiecał mi spotkanie za miesiąc. Mija miesiąc, nic się nie dzieje, brakuje zębatki, Banasiak nie ułatwia mi pracy. Nie wiedząc czym mamy się zajmować w wytwórni, jadę do Warszawy. Ale ministra już więcej nie spotykam.

W sumie nie wliczając wręczenia medalu, tych spotkań było pięć, każde mniej więcej po 20 – 30 minut.

Pismo z zarzutami wobec dyrektora Gawłowskiego wysłał Pan w kwietniu 2012 r. A zatem minister na początku 2013 roku wiedział już, mówiąc delikatnie, o nieprawidłowościach w ośrodku. Wówczas jednak je bagatelizował, mówiąc w prasie, że to wynikało z niefrasobliwości ówczesnego dyrektora. Czy zgadza się Pan z tą opinią?

Pani Elżbieta Zbróg, urzędniczka ministerialna, wyjeżdżając powiedziała mi, że ona będzie wnioskowała o przekazanie tej sprawy do prokuratury. Wiele osób mi mówiło, że każdy urzędnik państwowy po stwierdzeniu nadużyć jest zobowiązany skierować zawiadomienie do prokuratury. Tu miał zdecydować minister.

Załóżmy, że pierwsza kontrola w kwietniu 2012, nie wykazała jeszcze tej skali nadużyć, które dzisiaj trafiły do prokuratury. Ale przecież odbyła się druga kontrola grudzień 2012 do 31 stycznia 2013. Czy starał się Pan od czasu jej upublicznienia we wrześniu br. spotkać z ministrem?

Te wyniki kontroli Banasiak zakazał mi upublicznienia. Dał mi w tej sprawie pismo 29 września. Minister mówił, że to wszystko jest jawne. Gdybym nie miał tego pisma, to opinia publiczna nie miałaby żadnych dowodów potwierdzających dzisiaj moje słowa.

A kiedy dotarł protokół czy nie przeraziła Pana skala tych nadużyć?

Ja wiedziałem, że to jest tylko część spraw. Mówili mi ludzie, że na nich były wypisywane fałszywe umowy, o których nie wiedzieli. Dla mnie gorszą rzeczą było to, że ja dokładnie wiedziałem, że to wszystko można było wybudować w jeden rok, a tu sprzeniewierzono pieniądze. Przecież potężne środki trzeba było dalej łożyć na utrzymanie budynku, płacenie wszystkim mimo, że nie była możliwa efektywna praca. Zawsze uważałem, że takie instytucje nie mogą być państwowe, bo są nieefektywne. My mieliśmy wkrótce na siebie zarabiać, a takie perspektywy były nierealne.

Wypowiedzenie z pracy otrzymuje Pan 8 października br., dowiaduje się Pan w nim, m.in., że dyrektor stracił do Pana zaufanie. Trudno sobie wyobrazić, by Pan Banasiak uczynił to bez wiedzy ministra. Co się stało przez te kilka miesięcy a właściwie tygodni, że minister nie stanął po Pana stronie?

Najpierw zaskoczyło mnie to pierwsze oświadczenie ministerstwa. Podejrzewam, że pisał je Banasiak. Co ciekawe w wypowiedzeniu, które otrzymałem nie ma żadnych zarzutów o działaniach niezgodnych z prawem. Jest tam mowa o utracie braku zaufania, niemożliwości porozumienia… i teraz dopiero kiedy ja jestem zwolniony w 15 minut wraz z żoną, Banasiak kieruje sprawę do prokuratury, podając w komunikacie, że do czasu wyjaśnienia sprawy niemożliwa jest współpraca między nami. On sugeruje jakoby, był związek między moim zwolnieniem a tymi nieprawidłowościami w CeTA. I to samo jest w Komunikacie ministerstwa.

Kiedy Banasiak mnie wezwał, dowiedziałem się, że zostałem zwolniony po uzgodnieniu. Zapytałem z kim? Ale usłyszałem w odpowiedzi, że na to pytanie nie musi odpowiadać. A przecież jego bezpośrednim przełożonym jest tylko minister.

Myślę, że scenariusz był taki. Skoro ja w piątek sprawę upubliczniłem, Banasiak mógł porozumieć się w poniedziałek z ministrem, a we wtorek otrzymałem zwolnienie. Może liczyli na to, że ja obrażę się i wyjadę. Przecież mam też obywatelstwo amerykańskie.

Ministerstwo i osobiście minister Zdrojewski wydaje oświadczenie  o Pana współodpowiedzialności za zaistniałą sytuację w CeTA. Zażądał Pan poprzez swojego adwokata przeprosin. Czy był jakiś odzew na ten list?

Tak otrzymałem odpowiedź, ale nie znalazłem w nim przeprosin, a wprost przeciwnie kolejne zarzuty, m.in. to, że to ja rozpowszechniam w mediach oskarżenia wobec ministra.

Postawił Pan publicznie jeszcze jeden zarzut, który minister zdecydowanie odrzucił. Powiedział Pan o tym, że wbrew Statutowi ośrodka, minister wykluczył w nim realizowanie filmów, mówiąc że nie ma potrzeby robić konkurencji ATM i innym firmom. Czy podtrzymuje Pan ten zarzut?

Po moim zwolnieniu Banasiak powiedział, że powstanie tu kino w technice 5 D, z takimi krzesełkami obrotowymi i różnymi nowościami. Nasz statut przewidywał realizację filmów, co do tego nie ma wątpliwości, dlatego wypowiedź ministra była dla mnie niezrozumiała. Kiedyś w obecności Dąbrowskiego powiedział mi to też Banasiak.

Czy jest jeszcze, według Pana, możliwe porozumienie z ministrem i Pana powrót do pracy w CeTA? Jeśli tak, to pod jakimi warunkami?

Nie widzę dzisiaj możliwości porozumienia z ministrem. Natomiast oczywiście chciałbym wrócić do swojego autorskiego projektu, na który przecież poświęciłem ostatnie klika lat. Oczywiście pod wieloma warunkami. Najpierw jednak muszą być rozliczeni ludzie odpowiadający za to, co się stało w ośrodku.

 

Rozmawiał Janusz Wolniak

Wywiad autoryzowany 17.11.2013

Za: http://gazetaobywatelska.info/

 

 

 

 

Komentarze są zamknięte