Kącik literacki NGO:

Niezależna Gazeta Obywatelska

Mc2 [facebook.com] – No galantnie go piznął – wykrzykuje Danusia na widok Czarka Pazury okładającego jakiegoś mafiosa w E = MC2 . Sylwia, jakby tylko na to czekała cała trzęsie się ze śmiechu.

– O Jezu, galantnie do piznął! Danusia powiedz coś jeszcze! – śmiech Sylwii jest chyba najbardziej zaraźliwą przypadłością w tym sanatorium. I nie ma w nim ani krzty złośliwości, nie sposób się na nią gniewać.

– No co? – Danusia z wrażenia aż przestała łuskać słonecznik- normalnie mówię przecież, o co ci chodzi?

– Galant-nie go piznął, hihihi…

– Sylwia, nie wytrzymam z tobą – Danusia udaje oburzoną. Żeby ukryć uśmiech zgarnia ze stolika łuski – już całkowicie na głowę dostanę.

– Nie przejmuj się, wszyscy tu mamy na głowę.

Danusia wstaje, wkłada zielonkawe klapki, na wierzch grubą, brązową kurtkę, która nielitościwie usztywnia jej ruchy, wyciąga z szafy torebkę, po czym całym ciałem odwraca się w kierunku Sylwi.

– Idę na papierosa.

– Dobrze, idź na papierosa – Sylwia łapie głęboki oddech po gwałtownym śmiechu.

Danusia ostrożnie schodzi na parter i ustawia się przed budynkiem obok zielonej, drewnianej tablicy ogłoszeń z daszkiem. Pobliskie drzewo – z daleka wygląda na liściaste – ma barwę brązowo – brunatno – czarną, jak to roślina zaskoczona niezapowiedzianym mrozem. Kobieta pali łapczywie i trochę niespokojnie, zakutana kurtką po czubek głowy i jeszcze przewiązana beżowym szalikiem. Gdyby nie spodnie od dresu wyglądałaby jak stara Inuitka w anoraku. Strasznie zimno.

Dziś koło południa, w trakcie wyklejania ostatnich choinek na warsztatach terapii zajęciowej zachmurzyło się i nagle spadł śnieg. Danusia wyklejała choinkę w skupieniu. Śnieg to śnieg. W połowie grudnia, w górach, to nic dziwnego. Szyszki przeznaczone do ozdabiania choinek są całe oplecione pajęczynami kleju z pistoletów. Po stole walają się pojedyncze kuleczki odcięte z łańcuchów, jakieś rozcapierzone włosy anielskie, szyszki, ścinki zielonego brystolu. Cały ten śmietnik przynależny zajęciom plastycznym, wyprodukowany przez ludzi, którzy ZPT nie mieli od czasów przełomu. Albo od Polski Millenium.

Na terapii Danusia milczy skupiona nad swoją choinką. Dopiero po powrocie do pokoju zaczyna sarkać do męża przez telefon.

– Wyklejamy choinki, no, takie z tektury. Mówię ci, zajęcia jak w przedszkolu. Nie mamy w ogóle czasu wolnego – rano gimnastyka, potem śniadanie, tężnia, wykłady, obiad. Że ani wytchnąć. A na wykłady trzeba chodzić aż do domu zdrojowego. Tak, około dwudziestu minut. A o różnych rzeczach, bywa i nawet ciekawie, tylko, że jak mi potem orzecznik rentkę zabierze, to na co mi te ich wykłady. Mówisz, że da? To się dopiero okaże, jak stąd wrócę.

Sylwia kręci się po pokoju. Wlewa do kubka ciepłą wodę z czajnika, zanurza w niej płatki do demakijażu, kładzie się, przykrywa płatkami powieki. Lekko kołysze stopą w kapciu, tuż nad podłogą. Nieliczne wolne chwile w ciągu dnia spędza właśnie w ten sposób, łagodząc objawy zapalenia brzeżnego powiek. Czytać nie bardzo może, ma kłopoty ze wzrokiem, grozi jej jaskra. Czasem leży więc po prostu z zamkniętymi oczyma.

Z podwórka słychać, jak Agnieszka paląc papierosa flirtuje na głos z jednym z tych dwóch kolesi, którzy nawet nie wiadomo jak się nazywają.

– Obcas flirtuje. Love story made by Świeradów. Danusia widziałaś, jak ten facet koło niej skacze? Jak piesek normalnie.

– Jaki znów obcas? Sylwia co ty gadasz? – Danusia łypie okiem zza najnowszego numeru Historii z Życia Wziętych.

– No Agnieszka! Przecież cały czas spędza z tymi dwoma z drugiego piętra. Ona chyba w ogóle na zajęcia nie chodzi. Jak nie pozbiera podpisów na karcie, to będzie musiała ZUS- owi oddawać pieniądze.

– Ale ona ma ponoć męża i dzieci, to jak ona tak może?- zastanawia się Danusia – Dwoje dzieciuf w domu a ona z jakimś chłystkiem tu skacze.

– Żeby to z jednym – chichocze Sylwia – obcas skacze z dwoma na raz.

– Trzasło ją chyba, żeby na takich obcasach po tym śniegu latać. Żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała.

– Ale za to jak ją ten facet na barana po schodach wnosił, widziałaś? Jaki romantyzm hehehe…

– Rozpusta, nie romantyzm – zafalowała gazeta nad Danusią.

– Kto ją tam wie, może ona faceta potrzebuje żeby wyjść z choroby. Dla niektórych to jest najlepsza terapia. Nie wiemy jak to tam wygląda w jej związku.

– Danusiaa? – podjęła Sylwia po chwili przerwy – a ciebie to nigdy nie korciło, żeby tak na boku coś teges?

– Mnnpfff… – prychnęło za gazetą.

– No sanatorium od tego jest, tu się przyjeżdża na podryw! Zobaczysz Danusia w czwartek jest potańcówka w domu zdrojowym, to cię odpicujemy, zrobimy na bóstwo… no słuchaj, tam same fajne towary, a każdy wolny słuchaj.

– Oj Sylwia, ty kozo, młoda jesteś idź się bawić.

– Może Hania z Jackiem, choć ona ma męża a on żonę, może Iza z Romkiem, choć żona Romka jest pięć kilometrów stąd, Obcas może z dwoma na raz a ty nie możesz?

– To Iza z Romkiem też? Ja nic nie wiem! Wiem, że ten Jacek z Hanią i Krzysiek z Gosią, ale oni przynajmniej sa wolni.

– No… ja też bym w życiu nie pomyślała, ale się Iza koło Romka zakręciła i jest nasza trzecia turnusowa para.

– Ale chyba ona młodsza dużo od niego? Ludzie wstydu nie mają, ledwo się z domu wyrwali, to aby innemu do łóżka wskoczyć. Sodoma i Gomorrra – warknęła groźnie koleżanka.

– Sanatorium. A słyszałaś, co Krysia mówiła? Że u nich się nie mówi sanatorium, tylko kurwatorium. kuratorium jeny kurwatorium hehehe… ja tu umrę. Krakersa? Jak chcesz, to się częstuj.

Do zastawionego smakołykami parapetu dołącza paczka krakersów. Jest jeszcze odrobinę miejsca obok świecących już dnem paluszków, przyniesionych wczoraj markizów, dwóch paczek aromatycznej grzańcowej herbaty i stosika serków homogenizowanych z Biedronki o smaku waniliowym. Tych dużych, nadających się na sernik. Spora reklamówka mandarynek, też z Biedronki, stoi już na stoliku obok kawy i słoika z cukrem.

– Żeby mi się tylko nie zepsuły martwi się Sylwia- Tak blisko kaloryfera. Obas mówi, że ci faceci wszystko wystawiają na zewnętrzny parapet, bo mają szerszy. U nas by pospadało. Coś za cicho jest, trzeba włączyć muzykę.

– Ty znowu chcesz się kochać, ja już nie mam sił – rozlega się pełen skargi głos Maćka Tachera z Menchesteru

– Chociaż rzuciłem fajki i nie będę pił- wturuje mu Sylwia tańcząc w kucki obok odtwarzacza. Z ulicy rozlega się równie zbolały wizg jakiejś maszynerii do utwardzania nawierzchni. Widać ona też chce sobie pośpiewać. A co? Nie można? Sylwia opycha się dojrzałą mandarynką tupiąc do rytmu i kiwając głową na wszystkie strony. Przy słowach :” A życie jest jak ten pornograficzny film!” jeszcze podgłaśnia Boomboxa. Biedni sąsiedzi z dołu!

O nieszczęsny oddział rehabilitacji narządu ruchu. Przyjechali w spokoju odzyskiwać równowagę po ciężkich urazach a za kompanię dano im oddział psychosomatycznych, którym niczego się nie zabrania, im odmówić wprost w ogóle nie sposób. Z psychosomatycznymi nigdy nic nie wiadomo, cały oddział jest na psychotropach i barbituranach, leki trójfazowe na depresję wypełniają szafki w dyżurce i mylą się pielęgniarkom. Jeszcze na dodatek psychosomatyczni wstydu mnie mają za grosz, puszczają się, szlajają i wracają rozchichotani po ciemku. Że niby z tańców, że to dla nich jest terapia. To jest skandal, nie terapia.

– Ty znowu chcesz się kochać – Sylwia tańczy po całym pokoju z dezodorantem zamiast mikrofonu. Po korytarzu niosą się salwy śmiechu i tupanina drobnych, damskich krokó.

– Dziewczyny, idziemy do Pewexu! – Ela wkłada głowę przez szparę w drzwiach – Renia wyparzyła tam wczoraj świetny czarny sweter.

– Gdzieeee?

– Tam, w tym lumpie przy parkingu, idziesz?

– Nooom.

– To my poczekamy koło drzwi wyjściowych. Oni wczoraj mieli dostawę, szybko, bo nam ktoś sprzed nosa sprzątnie taki fajny sweter.

Gruba, czerwona na twarzy kobieta w różowej puchówce wciska się głębiej w winkiel przy za drzwiami. Jeśli chce spokojnie wypaliś tego papierosa, musi zejść z drogi psychosomatycznym.

– Dzień dobry!!!- stadko jakże dobrze wychowanych pacjentek oddziału leczenia nerwic przywitało się grzecznie, trzasnęło drzwiami, poprawiło czapki i kaptury i świergoląc radośnie, skrzypiąc po pierwszym miękkim śniegu powędrowało do szmateksu, podsycając po drodze apetyty na ciuchy z nowej dostawy.

Maria

Komentarze są zamknięte