Gdy zapadły decyzje o zakupach broni w Korei, polscy decydenci przedstawiali ambitne plany. Dotyczyły one zarówno zakupów konkretnych modeli broni w konkretnych wersjach, jak i zamiaru dostosowania ich do polskich potrzeb, co określano pojemnym słowem „polonizacja”. Problem w tym, że sprzęt, który do nas dociera i ma dotrzeć w przyszłości, jest inny, niż zapowiadano.
Omawiając kwestie, związane z dostawami koreańskiej broni, warto zacząć od ważnych pozytywów. Bez wątpienia należy po ich stronie zapisać tempo dostaw pierwszych egzemplarzy sprzętu.
Ciekawie wygląda ta sprawa w ukraińskich mediach, gdzie z faktycznym podziwem podkreśla się, że Polska otrzymała pierwszą dostawę nowego uzbrojenia nieco ponad 100 dni od zawarcia umowy, z czego ponad miesiąc zajął sam transport.
Imponujące tempo dostaw – przynajmniej tych pierwszych, symbolicznych egzemplarzy czołgów i armatohaubic – jest faktem. Czołgi K2 i armatohaubice K9 nie są już tylko zapisami w umowie czy jakimś odległym, wirtualnym bytem.
Dziesiątki ton stali na gąsienicach mogliśmy oglądać już 5 grudnia w gdańskim porcie, gdzie były wyładowywane ze statku, którym przypłynęły do Polski z Korei. To pierwsze egzemplarze spośród 189 zamówionych za 3,37 mld dol. czołgów i 212 armatohaubic, wycenionych na 2,4 mld dol.
Czołg K2PL – co zostało z zapowiedzi?
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że znana obecnie konfiguracja tego sprzętu odbiega od wcześniejszych zapowiedzi. Dobrym przykładem jest tu czołg K2PL. Oferowana Polsce wersja, którą można było zobaczyć choćby podczas targów MSPO Kielce 2020, prezentowała się odmiennie od aktualnie przedstawianej.
Czołg, który został zbudowany z uwzględnieniem charakterystyki koreańskiego teatru działań, miał zostać mocno zmodyfikowany, aby dostosować go do warunków środkowej Europy.
Pożądane zmiany były bardzo poważne – dotyczyły m.in. powiększenia i wydłużenia kadłuba, co pociągało za sobą montaż dodatkowych, siódmych kół jezdnych. Taka modyfikacja miała umożliwić znaczące zwiększenie ochrony pancernej i lepsze zabezpieczenie przewożonej w czołgu amunicji. Zmieniona i rozbudowana miała być także wieża „polskiego” K2.
Tymczasem podana już po podjęciu decyzji o zamówieniu czołgów informacja MON-u głosi:
Zmiany w konfiguracji przewidzianej dla czołgu w wersji K2PL obejmować będą wzmocnienie opancerzenia, doposażenie w system obserwacji dookólnej oraz aktywny system ochrony pojazdów ASOP, możliwość zastosowania amunicji programowalnej z innego źródła oraz polskiego 12,7 mm WKM.”
K9PL, czyli polska wersja starszego wariantu koreańskiej broni
Ważna zmiana dotyczy także armatohaubic K9PL. Jeszcze w lipcu 2022 roku Ministerstwo Obrony Narodowej deklarowało:
Przedmiotem umowy ramowej zawartej z Hanwha Defense jest pozyskanie łącznie 672 haubic samobieżnych K9A1 i jej spolonizowanej wersji rozwojowej K9PL (opartej o gotowe technologie uzyskane w efekcie prac nad haubicami K9A2)”.
W listopadzie – tuż przed dostarczeniem pierwszych armatohaubic – okazało się, że bazą dla wersji K9PL będzie nie nowy, dopiero co opracowany wariant sprzętu, ale jego starsza wersja.
To bardzo istotna zmiana. Armatohaubica K9A1 to w zasadzie koreański odpowiednik Kraba. W broni tej nie ma istotnych rozwiązań, które stawiałyby ją w jakikolwiek sposób nad produkowanym w Hucie Stalowa Wola Krabem.
Tymczasem wariant K9A2 to sprzęt o nowych możliwościach – ze zmniejszoną załoga, automatem ładowania i potencjałem do (w przyszłości) pełnej lub częściowej robotyzacji. Jako jeden z możliwych kierunków rozwoju wskazywane jest np. obsadzenie załogą tylko jednego pojazdu w baterii, gdy pozostałe – dzięki automatyzacji – podążałyby za nim, samodzielnie zajmowały stanowiska i ostrzeliwały ten sam cel, co armatohaubica obsługiwana przez ludzi.
Te ambitne plany trzeba jednak odłożyć, bo K9PL ma być budowany w oparciu o wariant K9A1 i na pewno nie będzie mieć automatu ładowania. Tym samym zanegowana została wcześniejsza narracja o przewadze zamawianego sprzętu nad polskim Krabem.
Automat ładowania – kłopotliwy atut
Odrębną kwestią jest to, czy automat ładowania stanowi faktyczną zaletę, bo wojna w Ukrainie pokazała, że jest to element, który podczas intensywnych walk często zawodzi. Rozwiązanie, które przez lata wydawało się ważną zaletą m.in. niemieckich armatohaubic PzH 2000, w ukraińskich warunkach okazało się ich piętą achillesową.
Ze strony MON-u brakuje jednak jakiegokolwiek odniesienia do tego faktu czy próby wytłumaczenia, dlaczego docelowe, polskie armatohaubice mają bazować na starszym, a nie nowszym wariancie koreańskiej broni.
FA-50 – samolot na czas pokoju?
Równie niejasna pozostaje kwestia zamówienia 48 samolotów FA-50 za 3 mld dol. W wywiadach udzielnych przez wojskowych decydentów jeszcze kilka miesięcy temu sprzęt ten był prezentowany niemal jako odpowiednik F-16 – lżejszy, tańszy i prostszy, ale zdolny do wykonywania podobnych zadań.
(FA-50) będzie wykonywał takie misje jak bezpośrednie wsparcie wojsk lądowych – CAS, close air support lub izolacja pola walki (air interdiction). Przewidywane zastosowanie nowej platformy to w 70 proc. misje air to ground, 30 procent misje air to air.”
– tłumaczył we wrześniu gen. bryg. Ireneusz Nowak, zastępca inspektora Sił Powietrznych w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych.
Eksperci zajmujący się lotnictwem tonowali te bardzo optymistyczne zapowiedzi i zwracali uwagę, że FA-50 – teoretycznie – może zostać skonfigurowany tak, by sprawdzić się w roli nie tylko samolotu szkolnego, ale także bojowego. Dotyczy to jednak nie aktualnej wersji, ale wariantu rozwojowego FA-50 Block 20, zapowiadanego jako punkt wyjścia do wersji FA-50PL.
Wymaga to jednak poważnej modernizacji, zabudowy nowego radiolokatora (radar AESA), a także integracji ze znacznie bardziej zaawansowanym niż obecnie uzbrojeniem, jak choćby pociski powietrze – powietrze średniego zasięgu AIM-120 AMRAAM.
Optymistyczna narracja o pozyskaniu maszyn, na których polscy piloci będą się nie tylko szkolić, ale także – w razie potrzeby – wykonywać misje bojowe, została niedawno podważona. Zwłaszcza, że pierwsze 12 samolotów reprezentuje najprostszy wariant FA-50 Block 10.
W listopadowym wywiadzie dla „Polski Zbrojnej” płk pil. Krzysztof Stobiecki, czyli dowódca 23 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim, do której w pierwszej kolejnością mają trafić nowe samoloty, stwierdził:
Ja tylko chciałbym podkreślić jedną kwestię, bo mnóstwo błędnych informacji wciąż krąży w internecie. Te maszyny nie będą uzbrojone tak, by wykonywać walki w powietrzu. Bo takich rzeczy nie robi się w Air Policing. To są misje prowadzone w czasie pokoju lub kryzysu, nie wojny.”