Jak poinformował na Twitterze wiceszef MSWiA Błażej Poboży, „Rada Warszawy przyjęła petycję ws. zmiany nazwy Rondo Dmowskiego na Rondo Praw Kobiet”.
Postawa prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego oraz jego politycznego zaplecza w sprawie postaci Romana Dmowskiego ma podłoże ideologiczne. Głosowanie za zmianą nazwy Ronda Dmowskiego na Rondo Praw Kobiet, zgodnie z oczekiwaniami postkomunistów, przypomina klękanie na znak solidarności z Black Lives Matter z tą różnicą, że ekipa Trzaskowskiego klęczy przed Martą Lempart. Jednocześnie ta sama ekipa toleruje istnienie w przestrzeni publicznej Warszawy komunistycznego nazewnictwa. Roman Dmowski wybitnie zasłużył się odzyskaniu niepodległości, był sygnatariuszem traktatu pokojowego w Wersalu. W czasie tej konferencji jasno reprezentował polskie interesy. Pan Trzaskowski nie jest prezydentem Warszawy na miarę Stefana Starzyńskiego, a politykiem, który tęskni za kosmopolityzmem i wraz ze swoją ekipą uwypukla zasługi carskiego prezydenta Warszawy Sokrata Starynkiewicza. Ta sama ekipa wymownie milczy o wieloletnim pobycie w tym mieście późniejszego fińskiego marszałka Carla Gustava Emila Mannerheima. Z Polakami zaś znajdował wspólny język jako Fin, przybysz z kraju, gdzie również w owym czasie nasilała się rusyfikacja i represje. Był zdeklarowanym przeciwnikiem polityki rusyfikacji w jego własnym kraju i doskonale rozumiał sytuację Polaków. W 1919 roku rozważał wraz z Józefem Piłsudskim koncepcję Międzymorza i, co ważne dla nas, Polaków, to właśnie Mannerheim wraz z parlamentem i rządem Finlandii uznał w 1918 roku niepodległość Polski. Zatem czy fiński marszałek nie zasługuje na upamiętnienie w Warszawie?”
– komentuje nam Paweł Czyż, rzecznik prasowy Zjednoczenia Chrześcijańskich Rodzin.
Postawa Mannerheima przypomina postawę Dmowskiego, który niesłusznie był oskarżany o rusofilizm. Tymczasem w „Naszym Patriotyzmie” (1893) pisał, że „(…) Rząd rosyjski rozmaitymi czasy rozmaicie usprawiedliwiał swoje gwałty na Polsce. Dowodząc, że ziemie litewskie i ruskie stanowią odwieczną jedność z moskiewskim rdzeniem państwa carów, dziką działalność swą w tych ziemiach nazywał wyzwalaniem swego ludu z pod jarzma polskiego. (…) Wieszanie i masowe wysyłanie na Sybir najlepszych sił społeczeństwa polskiego nazywało się uzdrawianiem narodu z chorobliwych marzeń, gwałty na unitach – przyjmowaniem na łono swego kościoła braci, których niegdyś przemoce oderwano i którzy teraz dobrowolnie powracają. Do ostatnich jeszcze czasów słyszeliśmy, że rząd rosyjski nic nie ma przeciw pomyślnemu rozwojowi narodowości polskiej, że chodzi mu tylko o zachowanie w całości granic państwa, o wytępienie dążności separacyjnych”. Obok Józefa Piłsudskiego i Ignacego Paderewskiego, trzeba go zaliczyć do ojców polskiej niepodległości z roku 1918. Sytuacja geopolityczna na początku XIX wieku sprzyjała poszukiwaniu różnych dróg do odrodzenia się państwa polskiego. W maju 1920 roku tak obaj mówili o sobie: „Piłsudski to niewątpliwie wielki człowiek, choć nie mogliśmy w niczym uzgodnić naszych poglądów”, powiedział mediom Dmowski. „Dmowski to jedyny polityk, z którym warto dyskutować” – przekonywał Piłsudski. W wywiadzie udzielonym w połowie lat 30. XX wieku dla czasopisma związanego z obozem piłsudczykowskim pt. „Bunt Młodych” Roman Dmowski powiedział: „Wbrew temu co wielu myśli – stosunki osobiste z Piłsudskim zawsze miałem dobre. Przede wszystkim nigdy nie oczerniałem Piłsudskiego – a przed wojną było to na porządku dziennym”. Postawa takich postaci jak Roman Dmowski, Józef Piłsudski czy Carla Gustava Emila Mannerheima irytuje postkomunistów i ich apologetów z Koalicji Obywatelskiej. Warto dodać, że od 1989 roku nie przywrócono przedwojennej nazwy Uniwersytetowi Warszawskiemu, który do wybuchu wojny nosił imię Józefa Piłsudskiego, ale chroni się symbol obcej władzy nad Warszawą – Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina przed wyburzeniem. To wystarczające świadectwo tego, w jakim kierunku steruje obóz rządzący Warszawą”
– konkluduje w rozmowie z NGO rzecznik prasowy ZChR.
Piotr Galicki