Po wyborach – ból czy prawość serca (?)

Niezależna Gazeta Obywatelska

Dr Karol Nawrocki/X.com

Kilka minut przed godziną pierwszą w nocy z 1. na 2. dzień czerwca 2025 roku kolejny raz odzywa się mój telefon. To normalne i zwyczajne, bo od kiedy dysponujemy nowoczesną techniką, to po pracy w każdą noc a w weekendy i święta całodobowo, na mój telefon osobisty przekierowane są automatycznie wszystkie rozmowy pacjentów, szukających doraźnej pomocy dentystycznej.

 Tymczasem zamiast cierpiącego pacjenta, usłyszałem głos mojego młodszego przyjaciela, który bez zbędnych wstępów oznajmił mi: „Przeżywam taki ból i dołek, że musiałem do ciebie zadzwonić. Wybacz mi Emilu, że o tej godzinie zawracam ci głowę”. A ja mu na to: „Tak być powinno; przyjaciel, to przecież taki ktoś, kto ma prawo nie tylko zadzwonić, ale i przyjść, kiedy tylko ma potrzebę czy ochotę”.

 Już po haśle: ból (!) błyskawicznie szukałem w myślach sposobu, by cierpiącemu koledze zorganizować pomoc. Z zębami tak bywa, że odzywają się bólem zawsze nie w porę… Ale moja troska o chęć pomocy przyjacielowi była przedwczesna i nawet chybiona, bo Grześ szybko dodał: „Jestem załamany wynikiem wyborów – wygrał nie mój kandydat, a wybranego nie akceptuję!”.

 Znam na wskroś duszę mojego kolegi Grzesia (i nie mamy między sobą tajemnic), a od wielu już lat się przyjaźnimy, pomimo że inaczej pojmujemy świat i życie, zarówno od strony ideologicznej jak i światopoglądowej. Przypomniałem mu oczywistość, że takie są przecież reguły demokracji, iż wybiera się większością głosów (lepszego sposobu nikt dotąd nie wymyślił), więc nie może być tylu prezydentów, ilu jest różnorako głosujących wyborców. Uczucie zawodu mojego przyjaciela wynikiem wyborów sięgało jednak zenitu, a jego emocje były niewyobrażalne. Psychika Grzesia była tak rozdygotana, że być może oczekiwał ode mnie zaprzeczenia tego, co się faktycznie w tę noc wydarzyło, że to może dla niego tylko zły sen… Rozmowa trwała bardzo długo, wylał on z siebie do mego ucha całą swoją gorycz zdruzgotanego, lewicującego liberała.

 W tej rozmowie Grześ kilkakrotnie mnie uraził (wprawdzie tylko pośrednio), używając epitetów wobec tej części społeczeństwa, która rozstrzygnęła wynik wyborów (nie jestem jednak obrażalski i spokojnie wysłuchałem go do końca). Znamy się z Grzesiem od zawsze, a przyjaźń naszą zweryfikował czas, więc różnice poglądów oraz postaw życiowych w niczym i nigdy nam nie przeszkadzały. Kiedy byliśmy młodzi nasze dyskusje „polityczne” kończyły się czasem konfliktami; raz tylko zdarzyło się, że przez kilka tygodni nie odzywaliśmy się do siebie. Z czasem jednak zrozumieliśmy, że pod naszym Polskim Niebem oddychamy tym samym powietrzem i ogrzewa nas to samo Polskie Słońce…

 Po latach, kiedy nieco przestygły nasze emocje, a racje serca i motywy rozumu wzięły górę nad porywami pochopności zrozumieliśmy, że głęboko uzasadniona jest starodawna prawda o przyjaźni, która głosi: „Przyjaciel to taki ktoś, kto nie wszystko o tobie, a mimo to nadal cię lubi…”.

 Kolega Grześ to człowiek etyczny i moralny i do tego dotrzymujący danego słowa, lecz z rzeczywistością z dnia 1. czerwca br. nie mógł się pogodzić, pomimo że starałem się, jak tylko mogłem, wyciszyć jego emocje. Nie był on w stanie zrozumieć, jak to się stało, że taki pewniak jak jego idol (przystojniak, znakomicie się prezentujący – jak to Grześ podkreślał – z wyszukanymi manierami, znający języki, „gładkomówny” celebryta) przegrał z konkurentem o „drewnianym” głosie, w którego życiorysie zapisano incydent „bramkarza” w nocnym klubie – jak nasłuchał się mój przyjaciel, będąc od pewnego czasu wierny tylko jednej tubie propagandowej, której chluby nie przyniosły rozsiewane przez nią „sensacyjne wieści”…

 Zapytałem Grzesia, czy aby jego ulubieniec, w tych obcych językach, które sobie przyswoił, ma coś sensownego do powiedzenia swoim rodakom. Powiedziałem mojemu przyjacielowi, że jego kandydat na prezydenta RP to taki „perekińczyk”. Jest to określenie, którym przed wojną, na wschodnich rubieżach Polski (skąd ja pochodzę) nazywano tych, co to z łatwością ekwilibrysty „przerzucają” się z jednego poglądu lub opcji na drugą – i z powrotem, jak im „koniunktura polityczna” podpowiada.

 W rozmowie nocnej z Grzesiem ciągle szukałem argumentów, jak wyciszyć emocje przyjaciela (czując, że on prawdziwie cierpi psychicznie). Wyjaśniałem mu logiczne przyczyny porażki jego idola. Zacząłem dość wzniośle, wyrażając opinie, że pewnie kandydatowi mojego przyjaciela zabrakło prawości serca, czyli wolności od obłudy i dwulicowości, bo tylko ktoś zniewolony tymi cechami może z taką łatwością „przerzucać” sobą (stąd „perekińczyk”), z jednej skrajności na drugą skrajną pozycję, z jednej obietnicy przedwyborczej na drugą, stanowiącą przepaść w stosunku do tej pierwszej. Ludzie tego pokroju zachowują się jak plewy na wietrze i tak tańczą, jak im w Brukseli (czytaj; w Berlinie) zagrają.

 Uświadomiłem dosadnie mojemu koledze, że jego kandydat na prezydenta, żeby mógł spełnić obietnice przedwyborcze, musiałby się rozdwoić, czyli pójść w marszu LGBT, węzłem „małżeńskim” związać parę jednopłciową, a jednocześnie sypać kwiatki na Boże Ciało.

 Ale te gorące dni są już za nami a „kurz powoli opada”. Teraz zamiast zachłystywać się zwycięstwem, niezwłocznie sporządźmy raport spraw do załatwienia i wnikliwie pogrupujmy je na te bardzo ważne i pilne, mniej ważne, a odrzućmy takie, na które nie warto marnować czasu. I nie zwalniajmy kroku – idźmy za ciosem, bo gdy zapał przygaśnie – pogrążymy się w marazmie. I bądźmy czujni, bo przed nami jeszcze długa i ciernista droga, ponieważ przeciwnik – tym bardziej wspierany zewnętrznie – tak łatwo się nie podda…

 Niech polskim patriotom nie zabraknie zdecydowania, jasnego umysłu i mądrości politycznej, a przede wszystkim niech towarzyszy nam pokora, bo nie jesteśmy sami; obok nas żyją ludzie inaczej myślący – to też rodacy, nasi bracia i siostry, wszak z nimi będziemy kształtować przyszły los tej przepięknej krainy, której na imię POLSKA. Zadbajmy więc o to, by nasza Ojczyzna cieszyła się wolnością, towarzyszył jej dobrobyt i nigdy nie traciła suwerenności, a hasło przewodnie: Bóg, Honor, Ojczyzna wypełniało zawsze serca Polaków.

 Oby tylko elity polityczne będące u władzy nie pozostawały głuche na postawy i oczekiwania większości narodu i niechby zawróciły za źle obranej drogi, by wreszcie przejść na spoczynek od polityki, a ster rządów oddać w kompetentne ręce. Zwykła przyzwoitość a zarazem wielka odpowiedzialność za los kraju powinna głośno nawoływać: Panowie przywódcy, nie kręćcie się uparcie wokół własnej niekompetencji, i nie wstydźcie się takiego kroku – będzie to dobrze przyjęte przez Naród. Ludziom prawym w swych sercach nie powinno być wstyd, że się wstydzą swoich złych czynów czy nieudanych przedsięwzięć. Wstyd wprawdzie boli, lecz nie paraliżuje i stanowi moralną platformą startową na drodze ku naprawie lub zmianie swego życia – by służyć Ojczyźnie dla dobra wspólnego.

 Ważne, żeby elity polityczne nauczyły się łowić oddech społeczny. W przeciwnym razie, jeśli szwankować będzie rozum polityczny i zawiedzie wyobraźnia, to dalszy byt społeczny takich „przywódców” stanie się parodią. I niech to będzie ostrzeżeniem dla wszystkich – pokonanych i zwycięzców, obecnych i przyszłych sił przywódczych.

 A wracając do „bólu” z nocnej rozmowy z moim przyjacielem, to warto podkreślić, iż bez bólu nie ma życia – wszak w bólach się rodzimy. Bez bólu – tego tajemniczego fenomenu i nieodłącznego towarzysza naszej egzystencji – nie byłoby nawet chleba i wina, tych cudownych Darów Nieba, które zapewniają nam pożywienie i dostarczają radości naszemu życiu (nie tylko chlebem człowiek żyje…). Przecież zarówno ziarna zbóż jak i grona winnej latorośli zanim zaczną nam tak cudownie służyć, wpierw są „boleśnie” miażdżone kołem młyńskim i szczękami tłoczni w winnicy.

 Poza nieodłącznym bólem, życie nasze wypełnione jest po brzegi niezliczonymi uderzeniami… Dwa z nich są najważniejsze (!), które jak kamienie milowe spinają klamrą nasz szlak życiowy. Są to: pierwsze i ostatnie uderzenie naszego serca. Pierwsze rodzi Nadzieję, ostatnie uderzanie ujawnia Dostojeństwo Odgłosu Wieczności – nieodgadnionej, fascynującej, wyzwalającej od wieków pytania o sens naszej egzystencji na planecie Ziemia. Na tym ziemskim padole jedno jest oczywiste a przy tym optymistyczne: Ci, co w bólu i we łzach sieją, żąć będą w radości (z Biblii).

Autor: Emil Tańczak, przedsiębiorca z branży stomatologicznej

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *