Przepowiednia, iż po zakończeniu obecnego kryzysu nic nie będzie jak dawniej, zaczyna być oczywistością. Teraz pozostaje tylko pytanie, na czym będą polegać zmiany? Na ile mamy wpływ, jakie one będą? A jeśli mamy wpływ, a nie podlegamy tylko procesom, które działają nad nami, to jakich zmian byśmy chcieli?
Niewątpliwie empirycznie doświadczyliśmy, jak głęboko niewydolny jest system ochrony zdrowia – widać to w szczególności ostatnio choćby po prośbach o pomoc kierowanych przez poszczególne placówki do prywatnych firm, które na szczęście pomagają na ile mogą i potrafią. Ale to też była pewna oczywistość w gruncie rzeczy od dawna wiedzieliśmy, że wszystko już wcześniej działało na krawędzi. Stąd pogląd, iż należy wrócić do postulatu likwidacji NFZ (głoszonego przez PiS przed wyborami 2015) i wprowadzenia nowych zasad. Na przykładzie walki z epidemią stało się to tylko szczególnie widoczne.
Pochylić trzeba się jednak również nad tym, co wydarzyło się wczoraj, czyli nad przegłosowaniem ustawy z druku 328. Nie chodzi nawet o to, kiedy mają być wybory prezydenckie. Powstał oczywiście pewnie problem, jeśli nie chcemy wyborów w czasie epidemii i jednocześnie ma nie być wprowadzony stan wyjątkowy bo budżetu na to nie stać i podjęto decyzję o przeniesieniu znacznego ciężaru na szczególnie dotkniętą część przedsiębiorstw.
Ale z ustawą z sejmowego druku 328 jest jeszcze ten problem. Szczególnie brutalnie pokazała zjawisko, które pogłębia się od kilkunastu lat. Chodzi o stałe osłabianie wszystkich władz. Najbardziej ustawodawczej, ale również wykonawczej i sądowniczej.
Wszyscy widzieliśmy, jak ugrupowania rządzące nie zdołały rano przeforsować ustawy umożliwiającej wybory korespondencyjne, po czym podobna ustawa powróciła wieczorem. Nikt nawet nie krył, że posłowie nie mają tu nic do powiedzenia, są nieistotnym elementem. To, że w ogóle muszą coś głosować, jest jedynie zbytecznym utrudnieniem i szkodliwym formalizmem. Powiedzmy sobie szczerze, w obecnych warunkach pojedynczy poseł z dowolnej partii w Polsce jest nikim. Czyli posłowie nie potrzebują wiedzieć nad czym głosują, skoro projekty otrzymują chwile przed rozpoczęciem obrad. Ani nawet jakie projekty popierają gdy są składane. Trudno nie zapytać: to po co w ogóle tacy parlamentarzyści? Nie jest to zachowanie wyjątkowe które można by przypisać tylko jednej partii czy koalicji – to, że posłowie dostają SMS z instrukcją jak mają głosować podczas obrad można zauważyć przecież od wielu lat i wcale się z tym nikt nie ukrywa …
Czy nie jest to jedna z rzeczy, którą warto by fundamentalnie zmienić, jeśli po obecnym kryzysie nic nie ma być jak poprzednio? Może jednak posłowie faktycznie powinni reprezentować swoich wyborców, mieć na coś wpływ? Czyli przywrócić realność władzy ustawodawczej?
Rozwiązaniem może być zmiana przepisów o finansowaniu partii politycznych. To te przepisy tak naprawdę sprawiły, że na końcu inne władze są niepotrzebne. Dominacja partii nad życiem publicznym jest taka, iż reszta staje się nieistotna. Co się dziwić, jeśli porównać finanse partii z tymi, które są do dyspozycji np. parlamentarzystów?
Wnioski są oczywiste. Jeśli nie chcemy, żeby parlament był jedynie atrapą, dekoracją dla życia politycznego toczącego się gdzie indziej, trzeba to zmienić. Jeśli polityka ma być nawet finansowane ze środków publicznych, to znacznie lepiej byłoby, gdyby środki trafiały do poszczególnych posłów, a nie scentralizowanych kierownictw partyjnych. W takich warunkach posłowie mieliby środki na organizacje faktycznego zaplecza w swych okręgach. A tak, są tylko zbytecznym dodatkiem do działań centrali partyjnych w Warszawie.
Ryszard Skotniczny *
W drugim miesiącu epidemii w Polsce, 7 kwietnia 2020 r.
* Pełnomocnik ZChR na Podkarpaciu