„Jestem Polakiem i całego siebie oddam za Polskę” – z Grzegorzem Borensztajnem, wnukiem Niemki i Żyda, więźnia AL Riese z Gór Sowich rozmawia Tomasz J. Kostyła
Masz II wojnę światową niejako we krwi. Pomijając fakt, iż wychowywałeś się tu, w Górach Sowich – w cieniu Kompleksu Riese
, to również Twoja rodzina jest z tym miejscem szczególnie związana…
W rozmowach ze znajomymi, interesującymi się historią ostatniej wojny, jak i tematyką Kompleksu Riese, zawsze na początku znajomości mówię, że jestem genetycznie skażonym i napiętnowanym jak mało kto tą tematyką.
Masz rację – nie ma chyba na chwilę obecną w Górach Sowich osoby, która tę historię nosi w sobie tak głęboko, jak ja. Riese – historia przedwojenna, wojenna i powojenna mojej rodziny związana jest z tym obszarem, choć przebiegała dwutorowo.
Jestem tubylcem. Moi przodkowie byli tutaj cały czas, odkąd to wszystko się zaczęło. Mój dziadek – robotnik obozu pracy i zagłady Auschwitz, został przeniesiony potem do Gross -Rosen. Wyzwolenie zastało go w lazarecie w Kolcach koło Głuszycy. Natomiast babcia była rodowitą Niemką, jak to mówili, autochtonka – mieszkanka Wałbrzycha. Od czasu wybuchu wojny przebywała w Głuszycy. Drugi dziadek – nie miejscowy, ale za to historyk -amator. Myślę, że z tego powodu Riese mam we krwi – zostałem tym naznaczony. W dodatku
przeżycia moich dziadków stygmatyzują całe moje podejście do wszelkich zagadek historii – to takie znamię wyryte w mojej świadomości i dlatego chcę odkrywać moją małą historię… Zresztą, sam wiesz, że temat ten to jedna wielka niedokończona rozmowa…
Tak, to prawda. Historia Twojej rodziny to gotowy scenariusz filmowy. Często szukamy tematów na dobrą opowieść i równie często dobre opowieści banalizujemy. Dla mnie Riese – dla kogoś, kto się tym interesuje dopiero od kilkunastu lat – to wiedza zawarta w informacjach historyków, spekulacjach poszukiwaczy i legendach dziennikarzy, a także namacalne pozostałości w Górach Sowich. Ty w tym wyrastałeś. Miałeś to na co dzień od zawsze. Wracając do Twoich dziadków, co sprawiło, że ich drogi się połączyły?
Fakt, że zostali małżeństwem, zawsze będzie dla mnie wielką zagadką. Mówi się, że miłość nie zna granic, ale nie wiem czy tak wtedy było. Niestety, nie zdążyłem już o to spytać wprost babci. Wszystko, co wtedy zaszło, było całkowicie inne i chyba niespotykane. Moja babcia – Niemka, ewangeliczka. Dziadek – Żyd, który przez wojnę i przez to, przez co przeszedł, stracił wiarę i nie praktykował. Oni spotkali się tuż po wyzwoleniu w Wustegiersdorf, czyli w Głuszycy. Babcia ponoć skierowana została do pomocy przy więźniach opuszczających swe obozy pracy i lazarety, których trapił tyfus i dur. Tak na marginesie, to wiele więźniów, których śmierć przypisujemy niemieckim oprawcom, umarło, niestety, w pierwszych dniach swojej wolności i – jak to było z radziecką władzą – ich śmierć nie została nigdzie odnotowana. Dlatego wiele rodzin nigdy po wojnie nie dowiedziało się, gdzie spoczywają ich krewni. A przyczyną ich śmierci był chociażby ciepły chleb, podany przez żołnierzy radzieckich, który spowodował skręt kiszek… Wracając do dziadków – wierzę w tę historię, że właśnie się poznali w szpitalu (obecne gimnazjum w Głuszycy), gdzie babcia opiekowała się chorymi, oswobodzonymi robotnikami. Dziadek został w Głuszycy, bo nie miał gdzie już wracać. Był przekonany, że cała jego rodzina nie przeżyła wojny. Otworzył warsztat szewski, a babcia z nim została – tutaj był jej dom, praca, przeszłość i przyszłość. Wyszła za mąż i nie musiała wyjeżdżać ze swej ojczyzny. Pewnie przez wiele lat zastanawiała się czy to był dobry wybór. Ale gdyby nie oni, to mnie by nie było.
To prawda, że dzieje naszych przodków często dla nas samych są niezrozumiałe. Nie potrafimy wytłumaczyć pewnych rzeczy. Ale z drugiej strony, to łatwo jest nam oceniać po faktach. Tak jak wspominałeś – miłość nie ma barier ani granic. Miłość żydowskiego więźnia, którego koniec tej straszliwej wojny zastał w Arbeitslager Doernhau, do niemieckiej dziewczyny, która nie zdawała sobie, być może, sprawy z koszmaru, który rozgrywał się nieopodal za oknem jej domu. Chyba oboje, jeszcze siebie nie znając, nigdy by nie zakładali, że tak się te losy ich potoczą. A jak Ty w tym wszystkim się odnajdywałeś? Czy dzieje dziadków wpłynęły na to, że interesujesz się historią, eksploracją?
Wiesz, nie zastanawiałem się nad tym czy te historie są niezrozumiałe. Ja nie poznałem ich na tyle, aby do końca odczytać ich historię i żeby to zrozumieć. Dziadek zmarł zanim przyszedłem na ten świat, babcia umarła w 2007 r., ale i jej nie zdążyłem zadać wszystkich dręczących mnie pytań. Pozostały niedomówienia. Dziadka znałem tylko z opowiadań mego taty, babci i paru postronnych ludzi. Jedyną zagadką dla mnie było to, jak się poznali i jak się w sobie zakochali – dwa inne światy. Z jednym nie mogę się zgodzić. Moja babcia nie należała do tych Niemców, którzy nie wiedzieli, co się dzieje za oknem – sama należała do kobiecych hufców pracy dla niemieckich dziewcząt i w czasie wojny pracowała przy obozach dla robotników.
Zresztą o jej doświadczeniach wojennych można napisać inną historię. Natomiast ja sam – jako wnuczek Niemki i Żyda – powiem szczerze radziłem sobie z tym i nadal radzę, chociaż teraz jest prościej. Nie boję się o tym mówić, nie wstydzę się swego pochodzenia i przodków, choć często z tego powodu miałem przykrości i pewnie podobne, jakie mieli moi dziadkowie. Często zadawałem sobie pytanie, kim jestem, gdzie powinienem być i pytałem o to babcię, rodziców i swoje sumienie. Koniec końców odpowiedź była ta sama: JESTEM POLAKIEM, wolnym Polakiem. Nie jestem Żydem ani Niemcem. Po prostu jestem Polakiem stąd – z odrodzonego Dolnego Śląska. A wracając do moich dziadków, to babcia odpowiadała na pytanie „kim jest” zawsze z wielkim strachem, żalem i bólem – bo praktycznie do końca żyła z wyrytym piętnem lokalnych ludzi. „Patrz na tą Niemrę, Helga taka”- pokazywali ją palcami niektórzy, a władze PRL-u też nie ułatwiały życia. Polska Ludowa najchętniej pozbyłaby się takiej osoby, która jednak z własnej woli przyjęła obywatelstwo polskie i stała się Polką, a do tego wychowała trzech synów na dumnych ze swych barw patriotów polskich. Dla władz również dziadek pozostał niewygodnym Żydem i w dodatku prywaciarzem. Z tego powodu mego tatę wyrzucili z technikum, a i mnie z powodu pochodzenia dziadka wyzywali w szkole od Żydków. Ale powiem ci, iż zauważyłem jedną ciekawą sprawę z moim nazwiskiem. Historyk wie, że jest żydowskie, a zwykli ludzie myślą, że niemieckie – i tu jest całe sedno. W naszej lokalnej społeczności ci, co myśleli, że jestem z pochodzenia Niemcem – widzieli we mnie kogoś lepszego od nich, a ci, którzy widzieli we mnie Żyda, to patrzyli z pogardą… fajna zależność. Dlatego wiem, że życie i historia dziadków wpłynęły na mnie bardzo, wsiąkłem w ten klimat, w ich historię, i w to, co ich
ukształtowało; chciałem dowiedzieć się jak najwięcej. Pytałem i słuchałem. Babcia dużo mi pokazywała i tłumaczyła, tata pokazywał miejsca, które zaś pokazał mu dziadek i które sam znalazł. Następnie już zacząłem szukać sam… Zresztą, co innego było robić, mając takie korzenie i mieszkając w takim rejonie pełnym obozów pracy, sztolni, tajemnic i wciąż nierozwiązanych historii? Nic tylko kopać
i poznawać moją małą ojczyznę.
Poruszyłeś, Grzegorzu bardzo ważną kwestię – tożsamość. Odpowiedź na pytanie „kim jestem?” być może jest łatwa dla kogoś, kto w pełni jest umiejscowiony w danej populacji. Na pewno nieco inaczej rozumieją to osoby, których przodkowie z różnych powodów zostali wpisani w pewną nową rzeczywistość. Jako polski nacjonalista wiem o tym, że tożsamość to coś więcej niż tylko pochodzenie i krew. To także lojalność wobec większości, związanie się duchowe i asymilacja. Nie można stosować marksistowskiej i hitlerowskiej dialektyki wobec ludzi, bo prowadzi to do całkowitej aberracji. Tożsamość narodowa to również określenie się przed samym sobą, kim się czuję i kim chce się być. Roman Dmowski pisał: „Jestem Polakiem, bo mam obowiązki polskie”. To stawia każdego z nas w jednym szeregu, jeśli tylko słowa te mają dla nas głębsze znaczenie.
Poruszyłem tę kwestię chyba z premedytacją, bo te pytanie, które zadałeś, towarzyszy mi całe moje życie i nieważne czy dotyczyłoto lat przedszkolnych i szkolnych, czy współczesności. Teraz mam 35 lat, czasy się zmieniły, ale pytanie o moją tożsamość, o to kimjestem i skąd, cały czas wisi gdzieś nad moją głową. Dziwne, ale cały czas czuję, że większość ludzi, których spotykam na drodze, odbierają mnie jako „obcego”, nie mówią, nie piszą „ale z ciebie dobry patriota, oby takich Polaków było więcej”, tylko prawie wprost: „ty jesteś Niemcem tak?”. A bardziej rozeznani w nazwiskach: „Nie, ty to Żyd?!”. Czasami mam po prostu tego dość, nie chce mi się już tego tłumaczyć, że jestem Polakiem i całego siebie oddam za Polskę – znam wartość bycia patriotą i żyję historią mojej Ojczyzny – bo nie ma takiej drugiej narodowości w Europie jak Polacy. Powtarzam z uporem maniaka – ja jestem Polakiem – mój Tata to Polak, Mama – Polka z takimi korzeniami, jak niektórzy chwalący się pochodzeniem by chcieli posiadać. Moi dziadkowie ze strony mamy to Polacy z dziada pradziada, Z ust babci Gerdy – mamy mojego ojca – nigdy nie usłyszałem, że jest Niemką – tylko Polką; po prostu została u siebie w swojej małej ojczyźnie i to właśnie głównie ona – Niemka wpajała mojemu ojcu, co to jest patriotyzm. Dziadek – urodzony w Polsce Żyd – myślał podobnie. Dlatego ja nie jestem Żydem, nie jestem Niemcem, jestem tylko Polakiem. Żyję tu, urodziłem się tutaj, mieszkam i chyba umrę w Górach Sowich. Codziennie poznaję historię i w jakiś sposób ją tworzę. Nie historię Niemiec, nie Izraela, ale historię Polski. Taka ciekawostka: pochodzenie babci umożliwiało mojemu Tacie uzyskanie paszportu niemieckiego i nawet nachalnie mu to proponowali, ale on nie chciał. Zawsze podkreśla, że jest Polakiem, a w latach 80. ubiegłego wieku działał w „Solidarności”. Żydem – nawet jakbym chciał nim być – nie dam rady. Dziadek nie mógł mi przekazać pochodzenia – bo żeby być Żydem, krew musi przekazać Żydówka. Cóż mogę powiedzieć – konkluzja jest prosta: ciężko być Polakiem wśród „prawdziwych” Polaków…
Problem, który poruszyłeś, jest o tyle istotny, że wraz z obniżeniem poziomu kultury polskiej oraz świadomości większość społeczeństwa reaguje w sposób emocjonalny oraz instynktowny. Szczególnie w kwestiach narodowości. To dlatego tak wielu ludzi woli patrzeć na Ciebie przez Twoje pochodzenie. To nie wymaga myślenia. Wygodniej im zakładać, że jesteś kimś obcym, a nie to, kim jesteś naprawdę, kim się czujesz sercem i duszą. Powiem Ci, że poznałem kilka osób, które miały podobne doświadczenia, ale ich zdecydowana postawa – niezmienne przekonanie o byciu Polakiem – sprawiła, że tzw. polactwo nie było w stanie osłabić ich patriotyzmu. Notabene, po uczynkach poznajemy, kto jest kim. Dlatego ci Polacy, którzy stali się nimi z własnego wyboru – wpisani trwale już w naszą tożsamość – nadal nimi są i będą. Wracając jeszcze do Twojego dziadka… Przeżył AL Riese, pozostał na tych ziemiach… W jakim stopniu odcisnęło się na nim to piętno tego piekła? Bo przecież obozy Riese to w sumie ostatni etap tej wojennej gehenny?
Co do losów mojego dziadka mogę się tylko oprzeć na wspomnieniach przekazanych mi przez tatę i odpowiedziach na pytania zadawane
mojej babci. Bardzo żałuję, że dziadek nie dożył mego przyjścia na świat. Dziadek Szyja Borensztajn urodził się w Myszkowie. Przed wojną zdążył założyć rodzinę, a mieszkał później w kamienicy na Małym Rynku w Częstochowie, której był właścicielem, tuż pod Jasną Górą. Będąc z zawodu szewcem, prowadził zakład, miał trzech synów. Należał raczej do zamożnych ludzi. W czasie wojny trafił z całą rodziną do getta w Częstochowie, gdzie był świadkiem śmierci swoich bliskich. Z getta trafił do obozu Auschwitz i tu chyba stała się najstraszniejsza rzecz w jego życiu – rozdzielili go z rodziną. Żona i synowie trafili najprawdopodobniej od razu do gazu, podobno jednego syna rozstrzelano na jego oczach. Wtedy to chyba stracił wiarę w Boga… Po krótkim epizodzie w Auschwitz został przeniesiony do nowo tworzonego obozu Auschwitz II – mało kto wie, ale to była pierwsza nazwa obozu w Rogoźnicy, czyli w Gross-Rosen, tu na Dolnym Śląsku pod Strzegomiem. Tam, aby przeżyć, zgłaszał się do każdej niemal pracy. Pewnego razu hitlerowcy szukali kowali i ślusarzy do jakiś robót blacharskich (możliwe, że chodziło o jakieś części pojazdów wojskowych) i dziadek zgłosił się do tej pracy – potrafił w końcu władać młotkiem. To chyba go uratowało, bo jeden z nadzorujących SS-manów przyglądał się jego pracy i w pewnym momencie podszedł mówiąc mu, że nie jest kowalem, bo inaczej bije młotkiem. Dziadek mu odpowiedział, że jest szewcem – tak zaczął naprawiać buty w obozie i strażnikom, i innym więźniom.
Cały wywiad w listopadowym wydaniu NGO. [Pobierz PDF]
Chcesz prenumerować papierowe wydania NGO wesprzyj NAS!
Kawał historii w tym człowieku.Warto wiedziec.
Bardzo dobry wywiad!!! Cieszę się, że NGO zaczęło poruszać takie tematy i poproszę o więcej. Brawo!
i jeszcze jedno – szkoda, że nie daliście więcej zdjęć pana Kostyły, który robi świetne fotki.
hmmm… a jak się to ma do tez uwielbianego tu guru od śląskości amputowanej, prof. Marka? Przecież on twierdzi, że narodowości to dar Boga i nie można go dowolnie zmieniać ;-)) Nawet jeśli zmiana jest w „dobrą” stronę.
Dla jasności: w pełni akceptuję deklarację pana Borensztajna.