Rosyjska „dysydencka opozycja” w Sowietach cieszy się szczególnym uznaniem i poparciem ze strony innych podsowieckich narodowości, a zwłaszcza ich emigracji na Zachodzie.
Taktyczną troską komunizmu było zawsze, aby opanowane przez niego narody nie uważały go za przeciwnika (wroga) zewnętrznego, za „okupację”, za ciało obce i narzucone, lecz za rzecz „własną”. Widzieliśmy na przykładzie z okresu wczesnego „narodowego NEP-u” Lenina, że takie republiki związkowe, jak białoruska czy ukraińska, absorbowały narodowy komunizm, troszcząc się – po dziś dzień zresztą – nie o ustrój komunistyczny, lecz o narodowe cechy tych republik.
Nie komunizacja była i jest wrogiem i straszakiem, lecz – „rusyfikacja”. „Rusyfikacją” próbowano też na początku straszyć w Polsce i innych krajach, które wpadły pod władanie dzisiejszego Bloku Sowieckiego po ostatniej wojnie. Ale z biegiem czasu, z braku wiadomych znaków „rusyfikacji”, hasło narodowych aspiracji przesunęło się na: przeciwstawienie się mechanicznej prodominacji Moskwy. Stąd sympatie do tzw. „titoizmu”, choć nie jest on mniej komunistyczny od „sowietyzmu”. Lub sympatie do tendencji rumuńskiego separatyzmu, choć komunizm rumuński jest bardziej bezwzględny, niż w samym Związku Sowieckim. Stąd też mogą się rodzić paradoksy, graniczące z absurdem ideowym: jeden z byłych kolaborantów prosowieckich w polskim „Podziemiu” podczas wojny, a obecnie działacz emigracji polskiej na Zachodzie, występuje w roku 1976 z inicjatywą, aby polska emigracja „antykomunistyczna” szukała sojuszu z … komunistami chińskimi. Czyli z odłamem komunizmu najbardziej totalnym, najbardziej niwelującym jednostkę ludzką, najbardziej depczącym godność człowieka. Ale za to chwilowo pokłóconym z „Rosją”! Co ma zapewnić Polsce większą niezależność. Naturalnie tego rodzaju „inicjatywa” polityczna nie nadaje się do dyskusji, jeżeli choćby przez to samo, że właśnie Chiny są najkonsekwentniejszym propagatorem komunizmu – wszechświatowego. Sam fakt jednak jej zgłoszenia (w najpoważniejszym czasopiśmie emigracji polskiej) jest znamienny dla ogólnego ześlizgu z dotychczasowych pozycji antykomunistycznych na pozycję wyłącznie „antymoskiewską”, w ramach Komunistycznego Bloku i komunistycznych idei światowych. Do tego samego rodzaju objawów należą też zachwyty nad rzekomym separatyzmem coraz silniejszych partii komunistycznych na Zachodzie, jak np. we Francji, we Włoszech itd.
To coraz bardziej widoczne przejście od „negacji” komunizmu do „opozycji” li tylko wobec Moskwy, zbiegło się akurat z rozwojem „dysydenckiego ruchu sowieckiego” i jego ogromną popularnością, jaką z miejsca uzyskał wśród nierosyjskich emigracji na Zachodzie. „Dysydenci” bowiem – na czele zresztą z Sołżenicynem – wysunęli, trafiając w sedno, (jakże słusznie!) hasło „naprawienia krzywd”, wyrządzonych różnym narodom nie tylko przez Związek Sowiecki, ale i dawną Rosję. Wyrównania historycznych błędów, przywrócenia narodom podbitym niezależności, całkowitej lub częściowej; słowem: włączyli do swego obopólne porozumienie narodowe.
Za przykład pozytywnej reakcji, z jaką spotkał się ten program, posłużyć może stanowisko emigracji polskiej. Doszło do tego, że kierownictwo paryskiej „Kultury”, miesięcznika polskiego o najwyższym poziomie intelektualnym (nie zawsze lewicy intelektualnej), włączyło się w zespół redakcyjny dysydenckiego „Kontynentu”, wydawanego na Zachodzie przez obywatela sowieckiego, Maksimowa. (Obywatelstwa pozbawiony został rzekomo dopiero z końcem 1975 r.). Antymoskiewska (antyrosyjska) z tradycji emigracja polska stała się – we wszystkich prawie swych organach – szczerym apologetą Sołżenicyna i Stacharowa. I, niejako pod ich sztandarami, przeszła do haseł i solidarności z programem „dysydenckiej opozycji”.
Częściowo udało się to tym bardziej, gdyż emigracja polska (śrubując w górę, w swych relacjach, straty ludnościowe podczas okupacji niemieckiej) była zawsze przeciwna walce czynnej (zbrojnej) z Sowietami i komunizmem, zasłaniając się sloganem „ratowania biologicznej substancji narodu”. Dlatego wezwania Sołżenicyna, Sacharowa i towarzyszy do wyrzeczenia się walki zbrojnej, odrzucenia wojny, kontrrewolucji, rewolucji itd., wyrzeczenia się każdego w ogóle użycia przemocy, odpowiadały w zupełności „realnej polityce” absolutnej większości emigracji polskiej. Podobnie zresztą jak innych emigracji z Sowietów, które, wyżywając się w utyskiwaniu na bezczynność i kompromisy „świata zachodniego”, same – ze swojej strony – bynajmniej nie wykazywały chęci do poświęceń na polu walki z komunizmem. A już zwłaszcza po nieudanym powstaniu węgierskim.
W roku 1945 komuniści, opanowując Polskę, uczynili wszystko, ażeby stworzyć w niej pozory nie tylko „państwa suwerennego”, ale niemal „parlamentarnego”. Od razu powołali do życia „własną, legalną i lojalną opozycję” w postaci katolickiego PAX-u, który przeistoczył się niebawem w prokomunistyczną agenturę, wg wzoru sowieckiej „Żywej Cerkwi”. Następnie zaproszono do kraju Mikołajczyka, podobnie jak w Czechosłowacji Benesza, etc. etc.; rozegrano komedię pseudo-wyborów, pseudo-partii („ludowych” i „demokratycznych”), pseudo-rozłamów partyjnych etc.; stworzono pseudo-parlamenty. Fikcja ta była konieczna nie tylko dla oszukania Polaków, Czechów, Węgrów i innych „republik ludowych” – bo w istocie nic nie stało na przeszkodzie przekształceniu ich w sowieckie „republiki związkowe”. Fikcja ta była konieczna dla utrzymania programu komunizmu światowego, który nie może przecie odstraszać wszystkich innych krajów, że przestaną być suwerenne i będą włączone do Związku Sowieckiego, w miarę jak zapanuje u nich komunizm. Zresztą nie leży to wcale w zamiarze Moskwy i leżeć nie może, gdyż byłoby nierealne. Plan opanowania świata przez komunizm nie ma nic wspólnego z klasycznym imperializmem, neokolonializmem i innymi hegemoniami tego typu. Gdyż leży w płaszczyźnie polityczno-ekonomicznej, ale w płaszczyźnie psychologiczno-emocjonalnej. Stąd już dawno rozszerzający się komunizm przezwano (i bodaj słusznie) zarazą, porównując do psychologicznej epidemii (oddziałującej na „psychosferę”). A szerzącej się takoż jak epidemia, wbrew interesom wszystkich: ludzi, narodów, państw.
W miarę umacniania się w krajach opanowanych i zwycięstwa w nich „realnej myśli” opartej na kompromisach – komunizm przystąpił do folgowania lojalnej („realnej”) opozycji, dla wykorzystania jej jako przynęty za granicą. Tak np. w Polsce dopuszczono do utworzenia grupy ZNAK, organizacji katolickiej, uchodzącej w przeciwieństwie do PAX-u za „autentycznych i szczerych katolików”, mimo, iż w istocie swego stanowiska politycznego nie różniła się ona od programu politycznego PAX-u, a raczej z nim konkurowała w lojalności. Wreszcie we wszystkich „republikach ludowych” osiągnięto porozumienie z episkopatami, które – w sensie „państwowym” – poszły na kolaborację z ustrojem komunistycznym.
Po roku 1945 wysiłek „niezłomnej” części emigracji zmierzał głownie ku temu, aby demaskować na Zachodzie fałszerstwo sowieckie: pseudo-suwerenność, pseudo-państwo, pseudo-konstytucję, pseudo-parlament itd. jako rzeczy nie istniejące w rzeczywistości, a stworzone w celu zafałszowania tej rzeczywistości i oszukania opinii publicznej tak w kraju, jak w całym świecie. Bezstronnie wszelako stwierdzić wypada, że nie tylko taktyka komunistyczna i kompromisy Kościoła wpłynęły na stopniową ewolucję dotychczasowej „niezłomności”. Wpłynęła takoż polityka mocarstw zachodnich, które poprzednią stawkę na „antykomunizm” zastąpiły stawką na „wewnętrzną opozycję”, na „socjalizm (komunizm) z ludzką twarzą”. Pokazowym wyrazem Ześlizgu stał się rok 1968, gdy w Czechosłowacji nastąpiła zmiana personalna jednych komunistów na drugich komunistów. Dubczek był nie gorszym, ale lepszym komunistą, gdyż chciał być skuteczniejszy. Ten spór wewnętrzno-komunistyczny, zakończony wkroczeniem do Czechosłowacji wojsk Paktu Warszawskiego, uznany został przez cały świat za „inwazję Czechosłowacji”, a tym samym komunistyczny rząd Dubczeka za „suwerenny” i prawomocny rząd kraju. Powtórzenie zaś przez Breżniewa haseł Lenina nazwano „doktryną Breżniewa”, jakby Lenin nigdy nie żył, nie zostawił swego testamentu („zawietu”), i jakby w planie komunistycznego podboju świata zaszła jakaś zmiana. Tego rodzaju samo oszukaństwo – przezwane w rosyjskim języku: „walenie duraka” – ustawiło stosunek do ustrojów komunistycznych na nowych torach. Charakterystyczne, że właśnie „dysydenci” sowieccy bardzo wzięli sobie do serca i do swych ulotek tę „inwazję”, stając w obronie Dubczekowskiego „komunizmu z ludzką twarzą”.
To prawda, że przedtem był jeszcze Gomułka w Polsce, komunista nie gorszy od Dubczeka, z którego próbowano też kreować „bohatera narodowego”. Ale afera nie skończyła się „inwazją” Polski („Gomułka uratował Polskę przed wypadkami węgierskimi!”), lecz przybrała bieg normalny dla komunistycznego planowania.
Od tamtych czasów ogólny Ześlizg potoczył się po równi pochyłej. Tak np. ostatnio rozjeżdżał po Europie członek grupy ZNKA-u, Stefan Kisielewski, uznany przez całą emigrację za „wielkiego pisarza polskiego”, wielkiego katolika, najwybitniejszego z opozycjonistów w kraju. Istotnie, objeżdża on już nie pierwszy raz Europę i Amerykę z dużym zasobem „opozycyjnych” frazesów, które na zebraniach emigracyjnych wprawiają słuchaczy w zachwyt! Ale po wygłoszeniu tych wszystkich „niezależnych” i prawie „buntowniczych” myśli, Kisielewski głosi:
„Nostalgia za wyzwoleniem jest irracjonalna i pozbawiona wszelkiego realnego sensu… Historia związała nas ze Związkiem Sowieckim i nie pozostaje nic innego jak marzenie o niezależności w ramach i na wzór – dzisiejszej Finlandii”.
Niewątpliwie zachodzi tu pewna analogia, choć w innym wyrazie. „Finlandyzacja” komunistycznej republiki ludowej, jako ideał jej dążeń narodowych, nie odbiega daleko od tych ewolucyjnych ideałów, jakie Sołżenicyn zaleca obywatelom Związku Sowieckiego w swym „Liście do przywódców” i w innych swoich wystąpieniach. To wszystko się bardzo podoba. Rzecz jest nie w treści, a w opakowaniu, w jakim się tę treść „obalanie ustroju komunistycznego siłą jest irracjonalną mrzonką!” – podaje.
Autor: Józef Mackiewicz, Polityczne metastazy [w:] Optymizm nie zastąpi na Polski, Londyn 2007.
Przepisał Tomasz Kwiatek