Nigdy nie widziałem jakiegoś sensu w obchodach 13 grudnia. Co by nie powiedzieć była to nasza – solidarnościowa i narodowa klęska. 10-cio milionowy związek, który kilka miesięcy wcześniej wysyłał „Posłanie do robotników Europy wschodniej” i „uderzając pięścią w Gdańsku” uruchamiał „kremlowskie kuranty by grały Mazurka Dąbrowskiego”* – rozsypał się po dwóch tygodniach strajków. Ba, wiele regionów w ogóle 13 grudnia nie odważyło się zastrajkować. Np. na Opolszczyźnie nie było żadnego strajku. W mojej Nysie, w największym zakładzie pracy, czterotysięcznych Zakładach Urządzeń Przemysłowych liderzy Solidarności dali się natychmiast spacyfikować komisarzowi wojskowemu, jakiemuś pułkownikowi. Członek KKP głośny i buńczuczny za czasów legalnej działalności, poszedł spokojnie na wezwanie tegoż pułkownika i oczywiście został zwinięty i wysłany do pierdla.
To wszystko jeszcze można zrozumieć, złożyć na karb zaskoczenia, szoku. Ale przecież kiedy już opadły pierwsze „kurze bitewne” po 13 grudnia, okazało się, że wybrane z mozołem w lecie władze wielu komisji zakładowych, a nawet regionów do żadnej wojny się nie nadają. Mit rewolucyjnej siły jaką rzekomo miała być „przedwojenna” Solidarność prysł w ciągu dwóch tygodni.
Na tle tej małoduszności czy wręcz tchórzostwa rzeszy działaczy, którzy kiedy było bezpiecznie popisywali się radykalizmem, a kiedy trzeba było nastawić głowę – chowali ją szybciutko w piasek, tym bardziej jaśnieje odwaga i poświęcenie tych organizacji Solidarności i tych ludzi, którzy z cała determinacja 13 grudnia zastrajkowali. Zwłaszcza górników z kopalni „Wujek” i najdłużej strajkującej kopalni „Piast”. Górnicy z „Piasta” wyjeżdżali spod ziemi w wigilię 1981 r. w tym samym czasie z więzień zwalniani byli pierwsi z internowanych, którzy jak tylko odetchnęli dwa razy więziennym powietrzem polecieli do dyżurnego funkcjonariusza SB, żeby podpisać „lojalkę” – oświadczenie, że będą siedzieć cicho.
Siedziałem od 13 grudnia i przez rok napatrzyłem się na tych wczorajszych bohaterów, z których nie tylko odwaga ale i zwykła przyzwoitość wyparowała w sekundę po pierwszych represjach.
Ten smutny obraz był oczywiście jedną stroną medalu. Drugą – było zachowanie niezwykle odważne i ofiarne wielu prostych członków „Solidarności”. Ciekawe dla mnie było to, że zazwyczaj „geografia odwagi”, całkowicie rozmijała się z przedgrudniową „mapą znaczenia” regionów i działaczy „Solidarności”. Oto przywódcy potężnego regionu, dominujący w związku przed 13 grudnia, w więzieniu skulili ogony i intensywnie uczyli się angielskiego, żeby szybciutko, kiedy tylko wypuszczą, wyjechać z kraju. W tym czasie prości robotnicy, szeregowi członkowie związku drukowali w celach więziennych ulotki na przemyconym papierze, tłukli klawiszy i przygotowywali się do podziemnej działalności.
Po 1989 r. staniała odwaga i ci niezłomni, którzy ocalili honor, wylądowali na jakichś podrzędnych miejscach drabiny społecznej, a na świeczniki wrócili „tamci”, którzy podpisywali lojalki, emigrowali, albo w ogóle tacy, którzy byli po drugiej stronie barykady. To do nich należy dzisiaj III RP.
Ciekaw jestem, gdyby tak dziś przyszło zagrożenie i trzeba było bronić Ojczyzny własną piersią, ilu z dzisiejszych ministrów, prezesów rad nadzorczych, burmistrzów dało by choć trzy grosze i trzy krople krwi?
Myślę że niewielu.
Dla tych, opisanych wyżej powodów z niechęcią zawsze traktowałem świętowanie rocznicy 13 grudnia. Klęsk, które obnażają nasze narodowe słabości, nie powinno się obchodzić z takim szumem.
W każdej jednak klęsce tkwią ziarna bohaterstwa. Dlatego jedną z najpiękniejszych piosenek o stanie wojennym, jest „Ostatnia szychta na KWK Piast” – opisująca heroiczny dwutygodniowy strajk górników tej kopalni.
To oni, tak jak ci z „Wujka”, a także wszyscy ci, którzy odważyli się działać podczas stanu wojennego zasługują na powszechny szacunek.
Autor: Janusz Sanocki, wydawca „Nowin Nyskich”
*) Andrzej Rozpłochowski – szef katowickiej „Solidarności”, podczas posiedzenia KKP.
W Prudniku „doceniono” internowanych.Warto artykuł na NGO przeczytać.