Bezimienni, anonimowi, zbyt spokojni by zagościli na łamach mediów. Ich uśmiechnięte, radosne twarze nie zasłużyły na upublicznienie. Zostały wstydliwie schowane. Zostali przemilczani i skazani na „nie istnienie”. Bez rozgłosu i wzniosłych słów. Bez szumnych deklaracji.
Po prostu przeszli. W medialnej ciszy i w spokoju. Szli tysiącami a towarzyszył im jedynie chłodny listopadowy półmrok.
Polityka, rząd, policja czy media pozostały daleko w tyle, oddzieleni kłębami gazu łzawiącego. Pozostali by uprawiać, to co wmawia nam się od lat – dzielenie Polaków.
Widowiskowy spektakl pełen zakapturzonych, wykrzywionych twarzy, lecących kostek brukowych. Rozgardiasz i chaos. Brat przeciw bratu. Dramatyczne apele i równie dramatyczne sceny krwawych bijatyk. Wydawać by się mogło, że skrzętnie hodowana nienawiść została wyzwolona i zatriumfowała na ulicach Warszawy. Medialny przekaz miał dokonać reszty – zwulgaryzowany i pełen grozy, nasycony nienawiścią miał zagościć w każdym domu, miał za zadanie każdej rodzinie zaszczepić poczucie strachu i zagrożenia.
Tymczasem niewzruszony tłum tysięcy szedł dalej. Nie powstrzymany, bo „nie istniejący”. Dziesiątki tysięcy ludzi, wielokilometrowa masa ludzka przemierzająca w listopadowy wieczór ulice Warszawy została wymazana z rzeczywistości.
Konfrontując medialny przekaz uczestnicy „nierealnego marszu” musieli ulec niesamowitej zbiorowej halucynacji, „bezobjawowej schizofrenii” rodem z ZSRR.
Marsz zawieszony w niebycie niczym legendy, mity czy baśnie dla naiwnych jeszcze dzieci i śmiało do tej kategorii zaliczony przez kreatorów rzeczywistości.
Jakby na przekór temu wszystkiemu, ponad 20 000 jak najbardziej realnych uczestników Marszu przeszło. Jedyni w tym dniu wierni Niepodległej. Powitały ich zastępy uzbrojonych policjantów. Gorzka i cierpka nagroda. Ale innej się i tak nie spodziewali. Wszak wierność jest dziś zawadą.
To takim jak oni, dla każdego z osobna, Zbigniew Herbert kierował swoje przesłanie:
„Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodęIdź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w prochocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwobądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczya Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitychniech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy – oni wygrająpójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorysi nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świciestrzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarzpowtarzaj: zostałem powołany – czyż nie było lepszych
strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranneptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor niebaone nie potrzebują twego ciepłego oddechu
są po to aby mówić: nikt cię nie pocieszyczuwaj – kiedy światło na górach daje znak – wstań i idź
dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdępowtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędzieszpowtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piaskua nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką
chłosta śmiechu zabójstwem na śmietnikuIdź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza, Hektora, RolandaObrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów
Bądź wierny Idź”.
Marsz ludzi wolnych przeszedł…
Autor: Tomasz Greniuch