Przeciętnemu Polakowi Suwałki kojarzą się z biegunem zimna, zaś Augustów z jeziorami i letnim wypoczynkiem. Mało kto wie, że na obszarze tych dwóch powiatów oraz w północnej części sokólskiego w lipcu 1945 r., a więc w kilka tygodni po zakończeniu II wojny światowej w Europie, przeprowadzono operację wojskową, która przyniosła śmierć kilkuset tamtejszych mieszkańcom i była to największa zbrodnia popełniona na ziemiach polskich po zakończeniu wojny. A był to obszar bardzo doświadczony w czasie II wojny światowej: najpierw w latach 1939–1941 podzielony między okupację sowiecką i niemiecką, obszar o olbrzymiej ilości inicjatyw konspiracyjnych i najintensywniejszych walk latem 1944 r. w ramach akcji „Burza” w całym okręgu białostockim. Wiele z tych akcji było przeprowadzanych wspólnie ze specjalnym oddziałem dywersyjno-rozpoznawczym partyzantki sowieckiej mjr Włodzimierza Cwietyńskiego „Orłowa”, „Kalinowskiego”, a co niektórzy uznają za jedną z głównych przyczyn późniejszych nieszczęść, bo doprowadziło to do dekonspiracji części struktur AK.
Sytuacja gwałtownie zmieniła się w drugiej połowie 1944 r. po wyparciu Niemców: aresztowano członków konspiracji, rozbrajano oddziały AK, żołnierzy kierowano do ośrodków formowania jednostek zapasowych 2. Armii WP, a tych, którzy nie chcieli iść do wojska Berlinga i kadrę dowódczą – wywożono do ZSRR. Tylko w pow. suwalskim do marca 1945 r. aresztowano około 350 akowców, w tym por. Michała Czatyrko „Kawkę”, który pełnił funkcję dowódcy patrolu łącznikowego przebywającego w oddziale „Orłowa”. Wkrótce okazało się jednak, że aresztowani w końcu 1944 r. i na początku 1945 r. byli szczęściarzami, bo jednak po kilkunastu miesiącach internowania, w najgorszym wypadku po kilku latach łagrów, wracali do domów.
Kiedy po przesunięciu się frontu na zachód nasycenie terenu wojskiem sowieckim zmniejszyło się, polskie podziemie mogło podjąć działania obronne. Już wczesną wiosną 1945 r. z powodu wzrostu liczby osób ukrywających się, zaczęto odtwarzać oddziały partyzanckie. Ich powstanie dawało także możliwość skutecznego uderzenia w komunistyczny aparat represji i osoby z nim współpracujące. Od początku marca do 1 lipca 1945 r. – według sprawozdania Wojewódzkiej Rady Narodowej w Białymstoku – podziemie niepodległościowe w województwie przeprowadziło 186 akcji, w tym: 74 – na posterunki MO, 49 – na urzędy gminne, W tym czasie w województwie zginęło też 45 żołnierzy i oficerów Armii Czerwonej, a 42 zostało uprowadzonych. Szczególnie trudna sytuacja była w północnej części woj. białostockiego i tak np. w pow. suwalskim do końca maja 1945 r. rozbito 17 z 18 posterunków Milicji Obywatelskiej, a z 14 zarządów gminnych funkcjonowały tylko dwa. Podobnie było w powiecie augustowskim. W tej sytuacji władze powiatowe i wojewódzkie kierowały do strony sowieckiej prośby o pomoc w zaprowadzeniu porządku, które padały na podatny grunt, bo także Sowietom zależało na bezpieczeństwie, szczególnie szlaków komunikacyjnych biegnących z zachodu na wschód.
Transportowano nimi różne zdobycze z obszaru Niemiec (głównie Prus Wschodnich) na wschód, w tym pędzono stada bydła. Kolumny ze zdobyczami stawały się obiektem ataków polskiej partyzantki, chociaż reakcje sowieckie były wtedy na ogół ostre. Po ataku oddziału Narodowego Zjednoczenia Wojskowego w połowie maja 1945 r., na konwój pędzący bydło w pobliżu wsi Króle (pow. wysokomazowiecki), lotnictwo sowieckie w odwecie zbombardowało tę miejscowość i ostrzelało okoliczne wsie. Wieś spłonęła, a pięciu mieszkańców aresztowano, z których dwóch rozstrzelano. O atakach na konwoje stad bydła ludowy komisarz spraw wewnętrznych ZSRR Ławrentij Beria meldował 29 maja 1945 r. Józefowi Stalinowi. Równocześnie informował o działaniach podjętych w celu ochrony przeganianego bydła: zorganizowano specjalne trasy i wzmocniono ich ochronę. Ponadto miano podjąć inne niezbędne kroki w celu wzmożenia walki przez organy podległe polskiemu Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego z „bandami” na trasie przeganiania bydła z wykorzystaniem, o ile to konieczne, wojsk NKWD.
Żołnierze Armii Czerwonej i funkcjonariusze NKWD uczestniczyli w akcjach przeciwko polskiemu podziemiu, dokonywali aresztowań, ale i dopuszczali się różnych przestępstw: rabunków, zabójstw, gwałtów. Mieszkańcy, co prawda, składali skargi do lokalnych władz, lecz na ogół interwencje nie przynosiły żadnych rezultatów. Polskie władze były między młotem i kowadłem: chciały uzyskać pomoc strony sowieckiej w walce z podziemiem i umocnić swoje struktury, z drugiej strony zdawały sobie sprawę z konsekwencji zachowania się Armii Czerwonej. Znajdowało to odzwierciedlenie w piśmie wicewojewody białostockiego Wacława Białkowskiego wystosowanym do ministra spraw zagranicznych (poprzez Ministerstwo Administracji Publicznej), w którym zwracał uwagę na te fakty: „Powołując się na poprzednie swoje meldunki o grabieżach, niszczeniu mienia, gwałtach i zabójstwach, dokonywanych przez żołnierzy i całe oddziały Czerwonej Armii na obywatelach polskich, komunikuję, że niedopuszczalne te wybryki ze strony Czerwonej Armii przybrały charakter masowy, przechodzący niejednokrotnie – i coraz częściej – w pogromy i niszczenie równe akcji frontowej w stosunku do nieprzyjaciela.” Wicewojewoda Białkowski podkreślał dalej, że taki stan podkopywał zaufanie do rządu i budził nienawiść do Armii Czerwonej. Żołnierze sowieccy z tego względu, ale także jako symbole zniewolenia Polski, stawali się – obok przedstawicieli miejscowych władz komunistycznych – obiektem ataków polskiego podziemia.
Ostatecznie czynniki sowieckie, ulegając sugestiom polskich władz administracyjnych, a może przede wszystkim w trosce o własne interesy, zdecydowały się na przeprowadzenie akcji pacyfikacyjnej w północnej części województwa białostockiego, która wąskim pasem oddzielała Prusy Wschodnie od republik radzieckich: Białoruskiej i Litewskiej, a przez którą przebiegały najkrótsze szlaki komunikacyjne z zachodu na wschód. Zasięg operacji na wschodzie wyznaczała nowa granica polsko-sowiecka, na południu – droga biegnąca z Suchowoli przez Dąbrowę Białostocką do Grodna, na zachodzie (w południowej części) Kanał Augustowski, na północym-zachodzie – Dowspuda, Filipów i Wiżajny, zaś na północnym-wschodzie – skraj Puszczy Augustowskiej leżący po litewskiej stronie.
Nie wiemy jaka ilość wojsk sowieckich (ACz i NKWD) uczestniczyła w obławie. Wymieniana za jednym z raportów PUBP w Augustowie i powtarzana przez wielu historyków liczba 45 tys. żołnierzy Armii Czerwonej jako uczestniczących w pacyfikacji wydaje się być zawyżona. Co prawda, dla uwiarygodnienia użycia tak dużej ilości wojska podaje się fakt, że Sowieci mieli zdecydowanie przesadzone informacje, co do wielkości oddziałów partyzanckich w rejonie Puszczy Augustowskiej, ale warto zauważyć, że dla przeprowadzenia podobnej operacji „czekistowsko-wojskowej” w sierpniu 1945 r. w powiecie mariampolskim na Litwie użyto 2350 żołnierzy, uwzględniając więc odpowiednie proporcje, to podczas obławy augustowskiej powinno być użyte tylko 2–3 razy więcej wojska. Bardzo istotną rolę w całej akcji odegrali funkcjonariusze z lokalnych struktur urzędów bezpieczeństwa publicznego i Milicji Obywatelskiej oraz ich tajni współpracownicy, którzy dostarczali informacji, spełniali rolę przewodników. Trzeba jednak podkreślić, że strona sowiecka miała bardzo rozbudowany swój własny system informacji W działaniach na terenie powiatu suwalskiego uczestniczyły także dwie kompanie z 1. pułku praskiego (około 160 polskich żołnierzy). Udział tych pododdziałów w obławie ocenia się jako raczej marginalny, podkreślając, że teren ich głównych działań (północne gminy powiatu suwalskiego) był położony peryferyjnie w stosunku do podstawowego obszaru operacji, co – prawdopodobnie – było celowe.
Akcja pacyfikacyjna rozpoczęła się 12 lipca, kiedy to nastąpiły pierwsze aresztowania w różnych, odległych od siebie miejscowościach regionu: we wsi Kopiec (około 15 km na południe od Augustowa), w Serwach (15 km na północny wschód od Augustowa) i w szeregu wsi leżących jeszcze bardziej na północ – w okolicach Gib, a więc w miejscowościach oddalonych od siebie w kilkadziesiąt kilometrów, a w dodatku leżących po różnych stronach puszczy.. W przypadku części miejscowości była też druga faza aresztowań – po kilku, a nawet kilkunastu dniach. Mogło to wynikać z faktu, że niektóre z osób przewidzianych do aresztowania nie zostały ujęte za pierwszym razem, ale bardziej prawdopodobne jest, że druga fala aresztowań była konsekwencją informacji uzyskanych podczas brutalnych przesłuchań, którym zostały poddane osoby aresztowane wcześniej. Jeszcze w dniach 26–28 lipca zatrzymano około 80 ofiar obławy – dokonywane one były prawie wyłącznie przez wojska sowieckie.
Różny był sposób i okoliczności zatrzymania poszczególnych osób. Kilkudziesięciu partyzantów po bitwie nad jeziorem „Brożane” wpadło w ręce sowieckie jako jeńcy. Najbardziej wyrafinowany sposób zastosowano w Jaziewie (pow. augustowski): zwołano zebranie wiejskie, a następnie aresztowano jego uczestników.
Nie znamy dokładnie ogólnej liczby zatrzymanych. Według źródeł rosyjskich było to około 7 tys. osób. Po kilku etapach filtracji wyselekcjonowano grupę 500–600 ludzi uznanych za członków polskiego podziemia lub jego współpracowników. W niedocenianym do tej pory przez historyków i prokuratorów piśmie Głównej Prokuratury Wojskowej Federacji Rosyjskiej z dnia 4 stycznia 1995 r. wymienione są dokładne liczby, które zapewne oparte są na źródłach archiwalnych. Według tego pisma: „Większość miejscowej ludności spośród zatrzymanych po sprawdzeniu została zwolniona, a 592 obywateli polskich zostało aresztowanych przez organy „Smiersz” 3. Frontu Białoruskiego”. Z tej liczby 69 osób zostało zatrzymanych z bronią w ręku –w większości byli to uczestnicy bitwy nad jeziorem Brożane. W stosunku do 575 osób wszczęto sprawy karne (nie wiemy dlaczego nie wszczęto ich w stosunku do pozostałych 17 osób– może zmarły przed rozpoczęciem postępowania?). Główna Prokuratura Wojskowa Federacji Rosyjskiej stwierdzała dalej: „Wymienionym obywatelom polskim nie przedstawiono zarzutów, sprawy karne nie zostały przekazane do sądów, a dalsze losy aresztowanych nie są znane”.
Władze rosyjskie przyznały więc , że 592 ofiary obławy augustowskiej znalazły się w rękach organów sowieckich, choć nie zdecydowały się, żeby ujawnić do końca mechanizm zbrodni. Zbrodni, która czasami porównywana jest z Katyniem – używane jest nawet określenie „mały Katyń”, „drugi Katyń” – ale tak naprawdę była ona mniejsza tylko pod względem ilości ofiar. Z innych względów była bardziej dramatyczna, bo: 1) miała miejsce w kilka tygodni po zakończeniu wojny w Europie, 2) była przeprowadzona w zasadzie w stosunku do ludności cywilnej, 3) jej ofiarami było co najmniej 27 kobiet i około 15 osób młodocianych (poniżej 18 lat). Niektóre z kobiet były ciężarne, jak Hanna Wojno, żona Mieczysława – oficera 41 pp, który po powrocie z oflagu w Woldenbergu podjął pracę w starostwie w Suwałkach i także został aresztowany. Inne pozostawiły kilkumiesięczne dzieci. Szczególnie boleśnie dotknęła obława niektóre rodziny: zaginęło czterech braci Mieczkowskich z Gruszek, po trzech braci Bobrukiewiczów z Karolina (lat: 22, 24 i 26) oraz po trzech braci Luto z Zarub (a najstarszy zginął wcześniej w potyczce oddziału „Żwirki” z Niemcami pod Mikaszówką), Molnerów z Sumowa, Myszczyńskich z Dworczyska, Święcickich z Białowierśni, Ugolików z Kamiennej, Wasilewskich z Osowych Grądów, trzy Łazarskie z Nowinki (matka i dwie córki), troje Sitkowskich z Iwanówki (ojciec, syn i córka), trzy osoby z rodziny Wysockich z Białej Wody (ojciec i dwie córki w wieku 22 i 17 lat). Niektórzy z zatrzymanych i zaginionych ledwie co wrócili z niewoli niemieckiej, obozów koncentracyjnych lub robót przymusowych, inni – nie zdążyli spotkać się z rodzinami deportowanymi w czasie okupacji sowieckiej na Syberię, które wróciły dopiero w 1946 r.
Najpierw zaczęły poszukiwać swoich bliskich rodziny, a zakłady pracy upominać się o pracowników, wkrótce intensywne starania podjęły władze samorządowe najniższego szczebla. Szczególnie aktywna była Rada Gminy i wójt w Gibach ( w tej gminie zaginęło około 90 osób), skąd pisano pisma do starostwa i województwa, później do premiera, wysłano też specjalną delegację do Bolesława Bieruta. Do Bieruta , a nawet do Stalina i ONZ, pisały również pojedyncze osoby, sporadycznie zawiadamiano o zaginięciu prokuraturę, ale najczęściej usiłowano poszukiwać przez Polski Czerwony Krzyż. Nie przynosiło to żadnych rezultatów, ale wierzono, że zaginieni żyją. Wiele rodzin pozbawionych ojców, dorosłych mężczyzn, często jedynych żywicieli, było w dramatycznej sytuacji materialnej. Nie otrzymały one znikąd pomocy. Kiedy żona Aleksandra Warakomskiego z Leszczewka, matka trojga dzieci, w tym córki urodzonej już po aresztowaniu męża, zgłosiła się do komitetu pomocy społecznej w Suwałkach i wyjaśniła, co stało się z mężem, otrzymała radę:”To niech pani lepiej idzie stąd i nikomu nie mówi.” Tak więc, większość rodzin nie tylko przestała upominać się o bliskich, ale wręcz zaczęła zatajać rodzinną tragedię.
Po roku 1956 z jednej strony słabły nadzieje na odnalezienie zaginionych, bo powracali już ostatni więźniowie z ZSRR, z drugiej – zmiana sytuacji politycznej ośmielała członków rodzin do upominania się o swoich bliskich. Znowu pisano do różnych instytucji i osób – do akcji włączyło się nawet dwóch miejscowych posłów, członków PZPR, ale w Warszawie nie złożyli nawet interpelacji w Sejmie. Niektóre opowieści dotyczące poszukiwań brzmią wręcz sensacyjnie, jak np. legenda o podrzuceniu pisma w tej sprawie z maleńkich Posejnel Władysławowi Gomułce na trybunę pierwszomajową w Warszawie w 1957 r. Ponownie wszczynano śledztwa w sprawie zaginionych, ale znowu bardzo szybko je umarzano.
Sytuacja zmienia się dopiero latem 1987 r. od ekshumacji nieznanych szczątków ludzkich w uroczysku Wielki Bór (w miejscu wskazanym przez Stefana Myszczyńskiego, który stracił w obławie trzech braci i ojczyma) – a myślano, że są to szczątki zaginionych w obławie – i w konsekwencji powstania z inicjatywy środowisk opozycyjnych Obywatelskiego Komitetu Poszukiwań Mieszkańców Suwalszczyzny Zaginionych w Lipcu 1945 roku, wspartego przez Zbigniewa Bujaka i nielegalne wydawnictwo „Myśl”. Dopiero wówczas, po przeszło 40 latach, o obławie augustowskiej zaczęto mówić nie tylko w kontekście losów jednostek, ale jako o wielkiej zorganizowanej akcji wojsk okupacyjnych i ich współpracowników przeciwko polskiemu podziemiu niepodległościowemu. Zmiany polityczne, które po 1989 r. nastąpiły w Polsce spowodowały, że nareszcie sprawą zaginięcia kilkuset obywateli zajęła się prokuratura (najpierw Prokuratura Wojewódzka w Suwałkach) i Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich (poprzednik Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu), a w końcu Instytut Pamięci Narodowej. Początkowo chyba jednak myślano, że wystarczy „przyciśnięcie” dawnych funkcjonariuszy urzędów bezpieczeństwa, a wskażą oni miejsce zbrodni. Równocześnie wystąpiono o pomoc prawną do strony rosyjskiej.
Szczególnie zaskakujące jest jednak, że prokuratorzy i historycy nie wyciągnęli żadnych wniosków z pisma Głównej Prokuratury Wojskowej Federacji Rosyjskiej z 4 stycznia 1995 r . Dodam, że był to okres, kiedy panował klimat sprzyjający wyjaśnieniu tej zbrodnii. Także w latach następnych nie wykorzystano tego, iż sama Główna Prokuratura Wojskowa Federacji Rosyjskiej potwierdziła fakt, że w rękach sowieckich znalazło się 592 obywateli polskich, którzy „zaginęli”, choć wówczas nie zdecydowała się, żeby ujawnić do końca mechanizm zbrodni. Zbrodni, która ciągle pozostawała i pozostaje w cieniu Katynia.
Od kilkunastu lat przedstawiciele kolejnych prezydentów i premierów z różnych opcji politycznych uczestniczą na początku drugiej połowy lipca w rocznicowych uroczystościach w Gibach: wygłaszają przemówienia, odczytują listy od swoich mocodawców, w których są zapewnienia o pamięci, pomocy i wsparciu. Tymczasem w odpowiedzi na interpelację w sprawie losu ofiar obławy augustowskiej złożoną latem 2006 r. przez posła Romana Czepe ówczesny wiceminister spraw zagranicznych Paweł Kowal odpowiedział – cytuję fragment – „Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP nie poruszało, zarówno w kontaktach z przedstawicielami władz Rosji jak i Białorusi, kwestii tzw. obławy augustowskiej, ponieważ nie było formalnego wniosku odpowiednich instytucji z prośbą o wsparcie w tej sprawie.” W zakończeniu jednak wiceminister Kowal dodał: „Jednocześnie pragnę zapewnić, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP po przeprowadzeniu konsultacji z odpowiednimi instytucjami poruszy ten problem w trakcie rozmów ze stroną rosyjską i białoruską.” Czy poruszyło ? To jest kolejna deklaracja bez pokrycia. W ostatnich latach wszystkie nadzieje związane z wyjaśnieniem sprawy obławy augustowskiej wiąże się z działalnością polsko-rosyjskiej komisji do spraw trudnych, tylko że w ciągu kilku lat swojej działalności ani razu nie zajęła się ona tą sprawą, a wiem to od jednego z członków rosyjskiej części komisji. 18 lipca tego roku przyjadą do Gib kolejni przedstawiciele prezydenta i premiera i będą wygłaszali piękne przemówienia, tylko po co?
Alicja Maciejowska, opozycjonistka, dziennikarka radiowa, członek Obywatelskiego Komitetu Poszukiwań Mieszkańców Suwalszczyzny Zaginionych w Lipcu 1945 r., tak napisała we wstępie do swojej ostatniej książki zawierającej biogramy osób zaginionych („Przerwane zyciorysy”): „Z takim natężeniem tragicznych losów nie zetknęłam się nigdy przedtem w ciągu wieloletniej pracy reporterskiej. Może wkraczam w zbyt osobistą sferę doznań, ale muszę wyznać, że po powrocie do Polskiego Radia w 1989 r. przez dłuższy czas nie potrafiłam podejmować innych tematów, dopóki nie zrzuciłam z siebie brzemienia nieszczęść tych ludzi, których poznawałam i wysłuchiwałam od dwudziestu kilku lat. Nie pomogło. Nadal z tym żyję i gdy spoglądam na fotografię, odczytuję nazwisko, to słyszę głos matki, żony, syna – ich też już nie ma.”
Autor: Jan Jerzy Milewski, pracownik Uniwersytetu w Białymstoku i Instytutu Pamięci Narodowej, wpolityce.pl