15 maja skierowałem do prezydenta miasta Opola interpelację w sprawie rażącego zignorowania serdecznego i wieloletniego przyjaciela najpierw Karola Wojtyły, a później Jana Pawła II pana mecenasa Eugeniusza Mroza podczas organizacji tegorocznych Dni Opola, które połączono z obchodami beatyfikacji polskiego papieża 1 maja. Przypomnę tylko, iż w swym piśmie zażądałem, jako radny Opola, wskazania bezpośredniej przyczyny braku zarówno zaproszenia, zainteresowania, uhonorowania lub włączenia jako choćby prelegenta do wspomnianych obchodów beatyfikacji.
Brakowało mi i wielu innym opolanom choćby incydentalnego zaakcentowania osoby pana Eugeniusza w tych szczególnych dniach przygotowania jak i w dniu samej beatyfikacji. Tym bardziej, iż pan Eugeniusz Mróz należy już dziś do bardzo małej garstki osób, wręcz elitarnej, która od dziecka jako rówieśnicy ze szkolnej ławy obserwowali kształtowanie się wielkiej osobowości, jak mało która z naszego kraju odcisnęła tak wielkie piętno na dziejach ludzkości i Kościoła. Jakże było nasze gorzkie rozczarowanie, kiedy drugie rodzime jego miasto zachowywało się dotychczas tak, jakby ktoś taki w Opolu w ogóle nie istniał i nigdy tu nie mieszkał. Kiedy na wielki dzień zwieńczenia procesu beatyfikacyjnego JPII pana Eugeniusza Mroza zapraszało miasto Rzym czy choćby rodzinne Wadowice urzędnicy naszego miasta wraz z urzędującym prezydentem nie wysłali nawet okolicznościowego zaproszenia czy pozdrowień. Być może obawiali się, że jeszcze staruszek odbierze to jako zachętę i coś od nich zechce. Woleli więc kilka dni przed beatyfikacją „oddać cześć wielkiemu Polakowi” monograficznym wykładem profesora dydaktyki historii z nadzwyczaj „propapieskiego” towarzystwa i jakże „propapieskiej” uczelni, który być może interesująco, ale poruszył trzeciorzędny temat w porównaniu do tego, co miałby do powiedzenia pan Mróz poprzez swe barwne wspomnienia Karola Wojtyły. Toteż jak zawsze lepiej – pomyśleli opolscy decydenci – nie wychylać się i nie być zbyt nadgorliwym. Być może już trochę ironizuję, ale ten popis ignorancji lub zobojętnienia trudno na poważnie potraktować.
Mimo to sprawa po enuncjacjach niezależnych opolskich mediów („NGO”), a potem mojej interpelacji stała się dla miasta nader kłopotliwa. Zgodnie z ustawową procedurą faktycznie odpowiedź na moją interpelację i zasadne pretensje otrzymałem 1 czerwca. Treść i forma odpowiedzi ze strony miasta potwierdzały moje smutne przypuszczenia, że opolscy urzędnicy albo dalej tkwią w swej wspaniałomyślności i nie mają sobie nic do zarzucenia, albo po prostu po raz kolejny nie mają na tyle honoru i odwagi, aby przyznać się do błędu czy przeoczenia; no chyba że zrobili to świadomie i kierują się jakimiś nieracjonalnymi, nie znanymi nam, powodami. Osobiście skłaniam się jednak to przekonania, iż sprawa ta stała się dość niewygodna dla miasta i prezydenta i należy ją raczej zamieść pod przysłowiowy dywan. Na tę konkluzję składa się kilka przesłanek.
Po pierwsze, bardzo lakoniczna i oszczędna forma odpowiedzi jaką otrzymałem od prezydenta (dop.-red. Ryszarda Zembaczyńskiego); w zasadzie mogę ją zacytować w całości:
W odpowiedzi na Pana zapytanie z 15 maja 2011 roku informuję, żepodczas uroczystości miejskich z okazji beatyfikacji papieża Jana Pawła II ustalono, że nie będą wysyłane do nikogo żadne imienne zaproszenia, a formuła obchodów będzie ogólnodostępnym, wielowątkowym wydarzeniem.
Chciałbym również zaznaczyć, że Pan Eugeniusz Mróz jest osobą, z którą wiele razy spotykałem się i dyskutowałem o naszym mieście. Rozmowy te zawsze były serdeczne i ciepłe.
Jak widać prezydent, bardzo oględnie na moich kilka pytań i wątpliwości z przesadną oszczędnością unika rozwinięcia tej sprawy, bo musiałby raz przyznać się do braku realnego pomysłu na zagospodarowanie tak istotnego dnia beatyfikacji, a dwa: ukazać niekompetencję i nielojalność osób odpowiedzialnych za organizację miejskich obchodów oraz słabe przełożenie i wpływ (a być może zwykły brak zainteresowania uroczystościami papieskimi) swojej osoby na urzędników. Nie poruszono przecież nawet wątku obecności przyszłego papieża w Opolu i opolskiej katedrze z kardynałem Wyszyńskim, gdzie wystarczyło po małej kwerendzie w archiwach i bibliotekach przyozdobić symbolicznie miasto ilustracjami z tych odwiedzin Opola.
Po drugie, zastanawiającym dla mnie – autora skierowanej interpelacji – była zmiana kategoryzacji mojego pisma, być może już na poziomie przewodniczącego rady miasta, który jest odpowiedzialny za kierowanie pism radnych do odpowiedniej instancji, gdyż prezydent odpowiedział na moje „zapytanie”, a nie interpelację, która jednak literalnie stanowiła nagłówek mojego pisma do prezydenta. Być może to szczegół dla niektórych, to jednak w dalszej konsekwencji ma on znaczenie dla samego radnego. Gdyż ten ostatni może zawsze ustosunkować się publicznie na niemal każdej sesji plenarnej rady miasta w punkcie „interpelacje radnych” i wyrazić na przykład swoją dezaprobatę do tak sformułowanej odpowiedzi i dopytać więcej. Dokładnie to chciałem uczynić i być może, aby ubiec mój zamiar, na wszelki wypadek przewodniczący rady miasta lub prezydent postanowili bez mojej zgodny zmienić status pisma z interpelacji na zapytanie, by nie rozdmuchiwać publicznie niewygodnego tematu. Nie zważając jednak na tę drobną, według mnie, manipulację moim pismem, na ostatniej sesji w punkcie interpelacje podniosłem tę kwestię na forum rady miasta, kierując raz jeszcze pretensje do prezydenta i urzędników. Jaka była odpowiedź lub reakcja? Żadna. Wyglądało to tak, jakbym mówił sam do siebie, lub jakbym zabrał głos w punkcie obrad „komunikaty radnych”. Zarówno prezydent, jak i żaden z zastępców lub osób odpowiedzialnych za organizację obchodów papieskich nie raczył słowem nawet zareagować. Smutny był również fakt, iż przewodniczący rady miasta, który de facto reprezentuje radnych wobec władzy wykonawczej i z zasady winien dbać o interes prawny radnych ten spektakularny brak reakcji ze strony władz miasta nie odważył się skomentować. No cóż, należę do „nowych” radnych i być może nie znam jeszcze wszystkich wyjątkowych i specyficznych dla opolskiej rady miasta i włodarzy zachowań, wyraźnie jednak poczułem się zignorowany, reprezentując przecież nie siebie, ale konkretnego mieszkańca Opola i wszystkich moich wyborców, którzy ten zaszczytny mandat raczyli mi powierzyć. Na szczęście na sali obrad im. Karola Musioła nie było pana Eugeniusza Mroza, i nie był świadkiem tej niezręcznej sytuacji, bo mógłby poczuć się dotknięty dwukrotnie.
Ten brak jakiejkolwiek publicznej reakcji ze strony władz miasta Opola, czy nawet potraktowania okazji do symbolicznego wytłumaczenia i przeproszenia na sali plenarnej pana Eugeniusza Mroza, który miał prawo poczuć się odrzucony, zaliczyłbym też do argumentów świadczących, iż było to świadome ze strony miasta przemilczenie, które trwa od początku pojawienia się tej sprawy.
Strona miasta udaje, że problemu nie ma i sugeruje taką postawą, iż szkoda nawet, aby się ustosunkowywać, a tak naprawdę nie ma w sobie na tyle odwagi i przyzwoitości, aby uderzyć się w piersi i wypowiedzieć symboliczne przepraszam. Oczywiście nie skierowane do mnie, ale do pana mecenasa Eugeniusza Mroza. Już nie wspomnę o elemencie zadośćuczynienia i uhonorowania jakimś miejskim gestem – choćby naddania tytułu „zasłużony dla miasta Opola”, skoro stać miasto na obdarowywanie takimi „zaszczytami” związki od psów czy komercyjny bank w Opolu.
Byłbym nie uczciwy, gdybym nie wspomniał, iż przynajmniej prezydent zreflektował się pod koniec, gdyż w trakcie jednej z przerw ostatniej sesji podszedł do mnie i dyplomatycznie przyznał, że tak duże obciążenie obowiązków urzędników i problemy lokalowe prowadzą do różnych niedopatrzeń. Była to jednak rozmowa prywatna i miała inny wydźwięk niż, gdyby wybrzmiała publicznie.
Jakże wiele miast i gmin uczyniłoby wiele, aby wśród swoich obywateli posiadać takiego naocznego świadka rodzenia się wielkiego pontyfikatu, a u nas pamięć o nim chowa się po korzec.
Autor: dr Marek Kawa