Lewica. Gdyby zapytać przeciętnego Polaka o przedstawiciela tej strony politycznej, z łatwością odpowiedziałby SLD. Ale czy lewica w tej postaci ma jakąkolwiek szansę na zaistnienie w najbliższym czasie? Zdaje się, że jeszcze niedawno bardzo negatywny wizerunek tej partii od czasu afery Rywina, był skutecznie zastępowany zmianą głównych twarzy na nowe i młode (a przynajmniej w pewnej części). W końcu SLD zaczęło być dostrzegane przez młodszych wyborców, którym sprzedawano popularne i łatwe do opchnięcia na całym świecie wartości – miłość, tolerancję, poszanowanie itd. To jednak wszystko czas przeszły. Nie jest moją intencją wyróżnianie tej partii, bo po pozostałościach po PZPR niewiele można się spodziewać, ale chciałbym pokazać w jakiej sytuacji znalazła się obecnie partia, która niedawno przez problemy finansowe musiała sprzedać swoją legendarną siedzibę przy Rozbrat w Warszawie.
Kilka tygodni temu SLD całkowicie przestało przypominać partię, która mogłaby być nastawiona na nowych wyborców. Prawdopodobnie najbardziej popularna i identyfikowana z nową lewicą twarz, czyli Bartosz Arłukowicz, nie okazał się lepszy niż reszta polityków, którzy potrafili się sprzedać dla miejsca na liście. Znając jednak sytuację i podejście wyborców do SLD wiem, że po tym niefortunnym dla partii Napieralskiego transferze – zaczęli spoglądać na nią z pożałowaniem. Bo choć Arłukowicz nie miał większego problemu z pociągnięciem za sobą młodych (choć tylko w SLD i w stosunkowo niewielkiej ilości, bo w Platformie młodzi za przybłędą polityczną nie pójdą), to Grzegorz Napieralski już takiej zdolności nie miał.
Gdy w 2009 roku ostatecznie wygrywał walkę o przywództwo w partii, był kojarzony ze wszystkim, co było przeciwieństwem Wojciecha Olejniczaka. Ten zesłany na 4 lata do Brukseli polityk, nigdy nie krył mięty jaką czuł do starych partyjnych wyjadaczy. Napieralski, choć dobrze rozdawał w kampanii wyborczej jabłka, okazał się niewiele lepszy od swojego brukselskiego przeciwnika. Słodkie zdjęcia z Jaruzelskim czy Zapatero, przeszły jak burza przez Internet wyrabiając wielu osobom zdanie na temat przywódcy przez małe „P”. Ale to jeszcze można było wytłumaczyć zwykłą kampanią wizerunkową, w końcu uśmiechnięty Grzesiek ma słabość do zdjęć, o czym przekonaliśmy się po wizycie prezydenta Obamy w Polsce. Brakowało tylko prośby o zrobienie zdjęcia na facebooka.
Prawdziwy problem zaczął się niedawno, gdy zarówno wizerunek jak i strategia legła w gruzach. I to całkowicie, ponieważ SLD zostało złapane w szpony, z których będzie miało duży problem się wydostać. Stała obecność polityków wiadomej partii na paradach równości (czytaj nie tylko homoseksualistów, ale także transwestytów), wśród większej części społeczeństwa nie dodaje uroku. Zwłaszcza gdy ktoś, tak jak ja, miał nieprzyjemność widzieć tą paradę na żywo (pochód z czerwca 2011r.). Z pewnością najlepiej kojarzona twarz z tych pseudopochodów to twarz Ryszarda Kalisza w czerwonej czapce. Osoby, która usadziła SLD w ostatnim okresie w ramionach Platformy Obywatelskiej.
Cyrk i harmider wywołany zrzuceniem Kalisza na trzecie miejsce na warszawskiej liście do parlamentu był niebagatelny. Gdyby nie dostał pierwszego miejsca, zapewne dołączyłby do grona politycznych przybłęd pokroju Arłukowicza, Kluzik-Rostkowskiej czy Rosatiego (wszak ten ostatni też odwrócił się plecami do lewicy, choć nie do SLD należał). Kalisz wywalczył jednak swoją pozycję raportem na zakończenie prac komisji ds. śmierci Barbary Blidy. I choć jest on dokumentem niewiele zmieniającym, choć ze śmiałymi tezami, to stał się on mocnym instrumentem politycznym. Po tej publikacji jasnym jest, że SLD nie może wejść w koalicję po przyszłych wyborach z PiS, bo przecież z mordercami Blidy nie wolno się bratać. Tym sposobem alternatywa jest tylko jedna – Platforma Obywatelska. Alternatywa, która ostatnio pokazuje kto rządzi i że miejsce SLD jest w kącie.
W ostatnich dniach czerwca Sejm odrzucił sprawozdanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a sami członkowie PO nie kryli się dlaczego to zrobili. Tłumaczyli, że KRRiT nie powinna mieć w swoim zespole funkcjonariuszy politycznych. Zapomnieli jednak dodać, że funkcjonariuszy z SLD, bo w radzie tej zasiadają przynajmniej dwaj członkowie powiązani z Platformą Obywatelską, co świadczy o tym jak odpolitycznione są w tej chwili media. Te dwie gwiazdy to oczywiście Krzysztof Luft i Jan Dworak. Pożądany efekt jest natomiast prosty: chęć wyeliminowania ludzi SLD z mediów publicznych, czyli zrobienie tego samego, co zrobiono z kandydatami PiS (tylko Ci w ogóle do tej rady nie weszli). Teraz wystarczy tylko podpis prezydenta i możemy pożegnać się z niezależnymi mediami publicznymi (o ile już tego nie zrobiliśmy).
Największy policzek SLD dostało kilka dni później. Inauguracja obejmowania przez Polskę prezydencji w Unii Europejskiej została całkowicie zdominowana przez PO. Dla mnie to nic dziwnego, bo już w tej chwili widać jak 460 milionów złotych przeznaczone na prezydencję, będzie w rzeczywistości pośrednim dofinansowaniem kampanii Platformy Obywatelskiej. Fundacją oklasków, poklepania po plecach, szerokich uśmiechów i pustych słów. Tak, drodzy podatnicy – my wszyscy zapłacimy teraz za prezydencję, która zostanie zdominowana przez spotkania z ww. elementami. Ale dla SLD i jej członków było to chyba większym zaskoczeniem niż mogli się spodziewać. Bądź co bądź, to politycy lewicy wówczas rządzący, wprowadzali Polskę do europejskiej wspólnoty. Teraz zostali całkowicie pominięci przez jedyną Partię, która w swoim łakomstwie nie podzieliła się światłami kamer promującymi polityków wyłącznie PO.
Lewica spodziewała się tego i zaplanowała w ten sam dzień w bardzo ekskluzywnych miejscach Warszawy, przemówienia Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera. Ale działacze Platformy okazali się sprytniejsi i w ostatniej chwili odmówiono lewicy sali, na której miała odbyć się uroczystość. Zamiast tego – konferencja prasowa z zażenowanymi minami liderów SLD.
Tak więc politycznie kopnięci liderzy, zostali w tyle i prawdopodobnie wymazani z historii przystępowania Polski do Unii Europejskiej (przynajmniej w przekazie Platformy). Możliwe jednak, że te policzki po części zrekompensują im miejsca na listach wyborczych do parlamentu. Swoją drogą, wystawienie Leszka Millera, Aleksandra Kwaśniewskiego i Józefa Oleksego świadczy tylko o powrocie SLD do swoich postkomunistycznych korzeni. Największym wygranym jest z kolei tęczowy Ryszard Kalisz. Nie dość, że nie poniósł konsekwencji za swoje wygibasy na konwencjach Palikota, to w dodatku zgarną jedynkę w stolicy, skreślił możliwości koalicyjne z PiS, wpuścił SLD w objęcia PO i oglądał niewyraźną minę Katarzyny Piekarskiej.
Bagatela, możliwa jest debata Tuska i Kaczyńskiego, czyli warszawskich jedynek. Może teraz zamiast Napieralskiego, SLD do debaty wystawi Kalisza, który powalczy z ziemniakami i kurczakami Donalda Tuska?
Autor: Marcin Rol
SLD to nie lewica to dziecko PZPR, najprościej rzecz ujmując KOMUNA.
POstkomuną jest obecnie Platforma Obywatelska – wielu jej członków może POszczycić się legitymacją PZPR – Lesio Korzeniowski etc. Działanie,POstępowanie Platformy i jej plany są również stricte grubokreskowo–POstkomunistyczne. PEŁO chłonie do siebie wszelki lewactwo komunistyczne – Arłukowicz,Rosati oraz ludzi dla których Pieniądz Jest Najważniejszy (PJN) – czyli bezideowych ,sprzedajnych. Ciekaw jestem ilu naiwnych i głupich Hanysów w Rybniku zagłosuje na POlityczną Prostytutkę Aśkę Kluzikową.