Ucieczka z Brzegu z bronią w ręku

Niezależna Gazeta Obywatelska

Mniej więcej taki tytuł nosiła audycja w Radiu Wolna Europa dotycząca wydarzeń, które rozegrały się na początku 1944 roku na terenach dzisiejszego powiatu brzeskiego. Będąc mieszkańcem tego powiatu i historykiem ze zdumieniem przecierałem oczy, gdy dowiedziałem się, że bliskie mi miejscowości, wieś Pępice, z której pochodzi moja małżonka i miasteczko Lewin Brzeski, z którego sam pochodzę, były areną brawurowej ucieczki i ważnym epizodem w życiu kpt. Mieczysława Dukalskiego ps. „Zapora”, czołowej postaci w Związku Jaszczurczym i Narodowych Siłach Zbrojnych.

 

Lotnisko i obóz pracy

Niemal bezleśna Równina Grodkowska była idealnym miejscem dla zmilitaryzowanej III Rzeszy do budowy kompleksu lotnisk wojskowych, które miały stać się w przyszłości bazą wypadową do nalotów na Polskę. Jedno z takich lotnisk Niemcy wybudowali w okolicach miasta Brieg (Brzeg), w bezludnym terenie pod wsią Pampitz (Pępice).

Początkowo było to lotnisko polowe, z którego eskadry bombowców z czarnymi krzyżami bombardowały polskie miasta w czasie kampanii wrześniowej. Po militarnym zwycięstwie nad Polską Niemcy docenili strategiczne położenie lotniska pod Pampitz, postanawiając je rozbudować m.in. o cały kompleks umocnień.

Sukces w kampanii wrześniowej przyniósł III Rzeszy tysiące polskich jeńców wojennych, których część postanowili wykorzystać do niewolniczej pracy przy wciąż rozrastającym się przemyśle zbrojeniowym. Również w rozbudowę lotniska wojskowego pod Pampitz, Niemcy postanowili zaangażować jeńców z kampanii wrześniowej, w ten sposób powstał Obóz pracy „Brieg-Pampitz” utworzony tuż po wojnie z Polską w październiku 1939 roku a istniejący do 23 stycznia 1945 roku, gdy w związku ze zbliżającym się od wschodu frontem sowieckim, Niemcy opuścili obóz pracy, ewakuując więźniów w kierunku Sudetów.

Przebywający w obozie jeńcy różnych narodowości pracowali głównie przy rozbudowie lotniska wojskowego i kompleksu umocnień. W okresie istnienia obozu, Niemcy dokonali 5-krotnej wymiany jeńców.

Początkowo, jak była mowa wyżej, więźniami obozu byli polscy jeńcy wojenni z kampanii wrześniowej 1939 roku. W drugiej połowie 1940 roku, po zwycięskich kampaniach Niemców na zachodzie Europy, więźniów polskich zastąpili jeńcy francuscy. Latem 1941 roku, miejsce francuzów zajęli jeńcy sowieccy, a w styczniu 1944 roku w obozie umieszczono Żydów.

Wreszcie od 7 sierpnia 1944 roku do 23 stycznia 1945 roku na bazie istniejącego obozu pracy Niemcy utworzyli filię Obozu Koncentracyjnego „Gross-Rosen”.

W tym czasie w obozie przebywało około jednego tysiąca więźniów, w tym 600 żołnierzy przeważnie Armii Krajowej przewiezionych z warszawskiego więzienia na Pawiaku. W grupie tej znajdowało się kilkunastu żołnierzy warszawskiej Akcji Specjalnej, bojówki Narodowych Sił Zbrojnych na czele z kpt. Mieczysławem Dukalskim, używającym pseudonimu „Zapora”.

W tym miejscu zaczyna się nasza historia.

Znakomity organizator i konspirator

Mieczysław Dukalski choć urodził się w Polsce centralnej, w Radomiu, swoje życie związał z Pomorzem – był absolwentem Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej w Gdyni, a następnie jednym z jej instruktorów. Będąc przed wojną aktywnym działaczem Obozu Narodowo-Radykalnego w czasie okupacji związał się ze Związkiem Jaszczurczym, będącym wojenną kontynuacją ONR.

W czasie okupacji Dukalski dał się poznać jako znakomity organizator i konspirator.

Od podstaw zorganizował na Pomorzu Związek Jaszczurczy, a także Milicję Pomorską, paramilitarny związek konspiracyjny liczący sobie około 1000 ludzi, którego był komendantem. Po przekształceniu w roku 1942 ZJ w Narodowe Siły Zbrojne Dukalski został dowódcą zespołu Akcji Specjalnej Inspektoratu Ziem Zachodnich. Doceniony przez zwierzchników, wraz ze swoim zespołem został ściągnięty do Warszawy obejmując dowództwo elitarnego Batalionu Osłony Kwatery Głównej NSZ. Zespół wykonywał najbardziej brawurowe i niebezpieczne akcje przeciw okupantowi nie tylko na terenie Warszawy, jego kurierzy działali nawet Berlinie.

Dukalski, używający pseudonimów m.in. „Zapora”, „Pomorski”, „Jacek”, „Plamka”, „Marek” stał się wkrótce jednym z najbardziej poszukiwanych konspiratorów w Generalnej Guberni.

Wielomiesięczne poszukiwania zostały zwieńczone sukcesem.

„Zapora” został aresztowany przez gestapo 23 lipca 1944 roku w warszawskim tramwaju. Jak się później okazało, nad jego rozszyfrowaniem pracowała cała sieć konfidentów a jego przewóz do więzienia przy ul. Szucha obstawiały dwa samochody wypełnione gestapowcami.

Przesłuchania Dukalskiego były w rzeczywistości ofertą bliżej nieokreślonej współpracy jaką Niemcy zaproponowali właśnie „Zaporze” wywodzącemu się z NSZ, których bezkompromisowy antykomunizm skłonił okupanta do rozmów z  narodowym podziemiem.

Nieprzejednane stanowisko Dukalskiego, konsekwentnie odrzucającego ofertę Niemców, spowodowało, że 7 sierpnia 1944 znalazł się on wraz z towarzyszami w obozie koncentracyjnym „Grosss-Rosen” skąd, po kilkudniowym pobycie, zostali przetransportowani do obozu pracy „Brieg-Pempitz”.


W obozie pracy

W obozie, obok więźniów kryminalnych, przeważała grupa około 600 konspiratorów głównie z AK, ale również z Batalionów Chłopskich i NSZ wśród których było 15 oficerów i 30 podoficerów.

Potencjał ten w krótkim czasie został zagospodarowany przez najbardziej przedsiębiorczych jeńców.

Została zawiązana obozowa konspiracja na czele z kpt. Plebanem z AK i kpt. Dukalskim z NSZ jako jego zastępcą. Konspiratorzy zorganizowali się na wzór wojskowy tworząc batalion kadrowy, który z chwilą załamania się frontu i związaną z tym faktem paniką wśród strażników, na co liczyli więźniowie, miał opanować obóz. Kadra oficerska i podoficerska była przewidziana na 4 kompanie a najlepiej obsadzony był pluton szturmowy składający się z samych ludzi z Akcji Specjalnej NSZ.

Życie wewnątrz obozu całkowicie zostało zdominowane przez tajne struktury batalionu dodatnio wpływając na morale więźniów i ostrzegawczo na strażników, przeważnie Ślązaków, którzy licząc się z tym potencjałem, w pełni poprawnie odnosili się do jeńców.

Ten stan rzeczy został przerwany z początkiem października 1944 roku, gdy do obozu przybyła grupa ponad 500 jeńców, głównie Rosjan a odjechała grupa Polaków. W ten sposób struktury batalionu zostały rozbite, a oblicze obozowej konspiracji zostało zmienione.

W tej sytuacji grupa jeńców na czele z kpt. Dukalskim postanowiła na własną rękę uciec z obozu. Na drogę ucieczki wybrano podkop, który miał rozpoczynać się w baraku Duklaskiego, a wylot miał być około 40 m od zewnętrznych drutów kolczastych. Prace pełną parą szły dzień i noc. Ziemię z podkopu wyrzucano bezpośrednio pod barak, który wspierał się na balach, pół metra nad podłożem. Gdy pod barakiem nie było już miejsca, ziemią napełniano więzienne sienniki.

Gdy podkop był już w połowie ukończony przyszła nagła „wsypa”. Przyszłych uciekinierów zadenuncjował współmieszkaniec baraku, z którego wychodził podkop, ratując się w ten sposób przed represjami za dokonaną na strażnikach kradzież. Na szczęście donos trafił do strażnika – Ślązaka, który współpracując z konspiratorami, zatuszował cały incydent.

Tymczasem struktura obozu coraz bardziej zmieniała się na niekorzyść konspiratorów. Do obozu zaczęli przybywać niemieccy więźniowie kryminalni, którzy zastępowali polskich jeńców wywożonych jak najdalej od zbliżającego się frontu .

Grupa skupiona wokół kpt. Dukalskiego i kpt. Plebana, stanowiąca resztki batalionu kadrowego, postanowiła natychmiast działać, zanim sami nie zostaną wywiezieni gdzieś w głąb III Rzeszy. Okazja nadarzyła się, gdy z początkiem grudnia zaczęto tworzyć komanda robotnicze do pracy na zewnątrz obozu.


Komando pracy Lowen

Przy pomocy współpracującego z konspiratorami strażnika – Ślązaka, grupie Dukalskiego udało się wejść do zespołu pracującego przy rozładowywaniu zapasów Wermachtu na rampie kolejowej na stacji Lowen (Lewin Brzeski), którą „Zapora” w swoich zapiskach nazywa „Loewe”. Stamtąd, w konwoju kilku strażników, komando z przeładowanymi na ciężarówki zapasami wojskowymi, było przewożone do magazynów gorzelni bądź browaru 4 km dalej, gdzie towar był pozostawiany a zespól wracał do obozu. Z danych zaczerpniętych z zapisków Dukalskiego, wynika, że magazyny te znajdowały się w okolicach dzisiejszej wsi Borkowice.

W ciągu miesiąca pracy w komandzie Dukalski opracował plan ucieczki, do którego wciągnął Akowców z kpt. Plebanem.

Tajny plan zakładał rozbrojenie strażników po wykonaniu pracy w magazynach gorzelni i odjechanie ciężarówką do granicy z Generalną Gubernią.

Okolicznością sprzyjającą planom był fakt, że większość rozładowywanych zapasów stanowił alkohol, którym zespół Dukalskiego konsekwentnie rozpijał strażników do tego stopnia, że Ci ostatni często pozwalali więźniom śpiewać na cały głoś polskie pieśni patriotyczne. Dukalski wspomina o częstych przypadkach śpiewania „Jeszcze Polska nie zginęła” w czasie przejazdu konwoju przez Brieg, w którym to mieście pracowało wielu robotników polskiego pochodzenia.

Rozpijanie strażników miało na celu osłabienie ich czujności i wejście w ten sposób z nimi w komitywę, ułatwiającą ucieczkę. Plany Dukalskiego szły w dobrym kierunku.

W dniu ucieczki do zespołu „Zapory” mieli być wcieleni wszyscy konspiratorzy, w tym kpt. Pleban i jego podwładni z AK, którzy nie byli w komandzie Lewińskim. Strażnicy obozowi, pilnujący rozdziału ludzi na komanda pracy, byli przez Dukalskiego uprzednio przekupieni towarami, jakie jego zespół przemycał z borkowickich magazynów.

W sumie grupa przeznaczona do ucieczki składała się z 30 ludzi, którzy tworzyli pluton, w składzie kpt. Pleban, jako dowódca, kpt. Dukalski, zastępca dowódcy i przewodnik por. Ostrzyński, pozostali to szeregowi z czego ponad połowa wywodziła się z NSZ.

Wszyscy zgrani, tworzący zespół jeszcze z czasów batalionu kadrowego, co rokowało duże szanse na powodzenie ucieczki.

Dzień ucieczki został wyznaczony na dzień 5 stycznia 1945 roku.

Tymczasem 4 stycznia po obozie rozeszła się plotka o planowanej ucieczce, która szybko doszła do uszu strażników. Ci z kolei wszczęli alarm. Powracający wieczorem do obozu zespół Dukalskiego zastał na miejscu niecodzienne poruszenie i wzmożoną czujność strażników. W dniu ucieczki tj. 5 stycznia, przed wyjściem na roboty, przy zwyczajowym podziale więźniów na komanda, przeczuleni strażnicy nie pozwolili na sformowanie się plutonu przeznaczonego do ucieczki. Nawet przekupieni strażnicy, widząc zamieszanie wśród wtajemniczonych więźniów spowodowane nieugiętą postawą ich dozorców, ze wściekłością rozdzielili zespół Dukalskiego, przydzielając mu 10 nowych, całkowicie nieznanych mu a tym samym niepewnych jeńców. W tym składzie komando wyjechało do magazynów podborkowickiej gorzelni, pozostawiając w obozie kpt. Plebana i jego Akowców.

Ucieczka

Nie zrażony przeciwnościami losu kpt. Dukalski objął dowództwo nad grupą nie rezygnując z planu ucieczki, zwłaszcza, że współpracujący z nim strażnik-ślązak, postanowił „policzyć” się z „Zaporą” po jego powrocie z robót.

Tego dnia, zgodnie ze wskazaniami Dukalskiego, strażnicy pilnujący jego zespołu byli szczególnie pojeni alkoholem, co raz dostarczanym im przez więźniów.

Pierwotnie plan zakładał rozbrojenie pijanych strażników wewnątrz magazynu, bez dodatkowych świadków. Jednak tego dnia ciężarówka podjechała po zespól Dukalskiego już o 10 rano więc grupa postanowiła zwabić strażników do wozu i tam rozbroić. Plan poszedł gładko, zwabieni do wnętrza ciężarówki, kilkoma butelkami przemyconego koniaku, strażnicy, zaskoczeni, bez słowa oddali broń więźniom. Wszystko odbyło się już w czasie jazdy ciężarówki, pozostało więc zatrzymanie wozu, rozbrojenie szoferów i przejęcie kierownicy. Dukalski zaczął stukać w szoferkę, wołając przy tym, że strażnicy się popili i chcą strzelać na wiwat. To poskutkowało.

Szofer z towarzyszącym mu podoficerem wyszli z wozu kierując się do „budy” ciężarówki, raptownie wyskoczyli z niej więźniowie i ich rozbroili.

Wyznaczeni spiskowcy, założywszy płaszcze strażników, zasiedli w szoferce razem z Dukalskim, który po cywilnemu miał grać rolę majstra czyli kierownika zespołu. Sprawną akcję przejęcia wozu przyćmiło fatalne dla konspiratorów wydarzenie. W czasie zawracania wozu, który obrał kierunek ku granicy z Generalną Gubernią, wyskoczył z niego jeden ze strażników i skierował się do wsi oddalonej o około 0,5 km.

Bez zwłoki Dukalski zarządził wyjazd ku granicy. Specjalnie wyregulowana ciężarówka rozwijała prędkość do 40 km/h, fakt ten jeszcze bardziej przygnębił uciekinierów, tym czasem zbliżało się największe miasto niemieckie na drodze ku granicy – Opole.

Rajd przez Opole

Przy wjeździe do Opola, na moście prowadzącym do centrum, ciężarówka natknęła się na zwyczajową kontrolę żandarmerii polowej, którą na pełnym gazie wyminęła.

Dukalski obawiał się bowiem, że strażnik-uciekinier powiadomił już władze o ich wyczynie. Nie znając miasta, udało się konspiratorom wybrać drogę na Częstochowę, którą bez najmniejszych zakłóceń jechali ponad godzinę, mijając po drodze nieliczne wioski, a za to duże kompleksy leśne po obu stronach szosy, co wprawiło uciekinierów w dobre humory.

Nagle z nad przeciwka dostrzegli powoli jadący wóz żandarmerii, a jednocześnie z tyłu zaczęła doganiać ich ciężarówka.

Przeczuleni konspiratorzy uznali, że to zasadzka na nich. Dukalski, wiele się nie zastanawiając, kazał zatrzymać wóz, zwalniać zaczął także wóz żandarmerii z nad przeciwka. To wystarczyło siedzącym z tyłu ciężarówki, którzy zaczęli w panice wyskakiwać z wozu i uciekać w kierunku lasów. To ostatecznie zdemaskowało uciekinierów. Żandarmi również zatrzymali swój wóz i krzycząc zaczęli biec w ich kierunku. Dukalski oddał kilka strzałów, które skutecznie zatrzymały Niemców i z całą grupą uciekinierów pobiegł  kilkaset metrów w głąb lasu.

„Oddział partyzancki”

Będąc doświadczonym konspiratorem, „Zapora”, postanowił podzielić grupę na małe, kilkuosobowe, zespoły i w ten sposób przedzierać się do granicy, od której byli oddaleni o około 60 km. W ten sposób wzrosły by szanse na powodzenie całego przedsięwzięcia. Jednak wszyscy chcieli iść w zespole z Dukalskim widząc w nim przywódcę i prawdziwe oparcie. Nie pomogły tłumaczenia i perswazje, więc grupa nie rozdzieliła się. Dukalski zapowiedział jedynie, że od tej pory każdy działa na własną rękę bo on w czasie marszu nie przewiduje najmniejszych przerw na odpoczynek.

W ten sposób w czasie forsownego marszu w trudnym, leśnym terenie, od grupy odłączyło się 10 osób. Tym czasem grupa natknęła się na rów przeciwczołgowy po przekroczeniu którego oczom ich ukazała się rzeczka z jednym małym mostkiem. W tej chwili rozległy się strzały a leśny mrok rozświetliły białe rakiety. Grupa znalazła się w potrzasku mając za plecami rów przeciwczołgowy a przed sobą jedyną drogę ucieczki, most obsadzony przez strzelającą obławę.

Dukalski postanowił przebijać się i poderwał do ataku wystraszonych uciekinierów, którzy z okrzykiem przebiegli most. Zdezorientowani Niemcy przepuścili strzelających na oślep „partyzantów”. Wyczyn ten kosztował życie 8 uciekinierów, pozostali w liczbie już tylko 9 ponownie schronili się w głębi lasu. Do swojej dyspozycji mieli pistolet i cztery karabiny.  Dukalski zorganizował grupę na wzór partyzancki.

Maszerowali nocą, przechodząc po 20 km. Śpiąc za dnia wyznaczali kolejnych wartowników a w trakcie mrozów wymieniali się płaszczami, których mieli zaledwie kilka. W ten sposób grupa maszerowała przez 7 kolejnych dni, idąc lasami i omijając w absolutnej ciszy osiedla ludzkie.

12 stycznia o świcie jeden z partyzantów o imieniu Franciszek nieumyślnie postrzelił się. Reszta grupy obawiając się, że przypadkowy strzał na powrót ściągnie na nich pogoń i widząc beznadziejny stan Franciszka postanowili, na jego własną prośbę, zostawić go w zamaskowanym miejscu a sami pośpiesznie oddalili się od „spalonego” miejsca. Niestety, już wieczorem odpoczywającą grupę obudziły wystrzały. Zanim podjęli obronę zostali szczelnie okrążeni przez dobrze uzbrojony oddział złożony ze straży leśnej i SA-manów, którymi dowodził oficer w randze majora. W tej sytuacji opór oznaczał samobójstwo, więc wszyscy poddali się i zostali przewiezieni na przesłuchanie do Opola.

Był to koniec opolskiej „przygody” mjr. Dukalskiego, przez 7 dni dowodzącym swoistym oddziałem „uciekinierów-partyzantów”, którzy błądzili w lasach wokół Ozimka nie przybliżając się w rzeczywistości do upragnionej granicy z Generalnym Gubernatorstwem.

Mimo wszystko ucieczka pozostawiła po sobie ogromne wrażenie.

Niemcom nie mieściło się w głowie, że na ich własnym terenie ośmielono się w tak licznej grupie organizować ucieczkę, rozbrajając żołnierzy, a później na ich własnym wojskowym samochodzie i w niemieckich mundurach w biały dzień kontynuować drogę. Gdyby nie feralna strzelanina na szosie z żandarmerią, uciekinierom jeszcze tego samego dnia udało by się szczęśliwie dotrzeć za granicę. Jak się bowiem okazało, do tego momentu Niemcy nie orientowali się w zaistniałej sytuacji, a wszelkie sygnały, jak ucieczka strażnika, czy przejazd przez kontrolę w Opolu, zostały zignorowane. Nawet napotkanie wozu z żandarmami na szosie pod Ozimkiem było w pełni przypadkowe a „podejrzanie” wolna jazda żandarmów była spowodowane faktem, że odbywali oni kurs prawa jazdy.

Dopiero po tym fakcie, przez grupę uciekinierów Dukalskiego, Niemcy musieli włączyć w strefę specjalnego nadzoru bezpośrednie zaplecze frontu a miejscowi obawiali się groźnych dywersantów.


Żywy trup opuszcza obóz

Nieprawdopodobny dla Niemców wyczyn Dukalskiego i jego zespołu stał się na tyle głośny, że dotarł do samego Berlina, który wydał instrukcje o bezzwłocznym wysłaniu na front wschodni całej, skompromitowanej, kadry obozu „Brieg-Pampitz”.

W stosunku do Dukalskiego wydano wyrok śmierci, na wykonanie którego skazany oczekiwał w obozie koncentracyjnym „Gross-Rosen”. Jednak zbliżający się koniec wojny, a wraz z nim bałagan i zamęt administracyjny sprawił, że wyrok został odroczony. Dukalskiego przewieziono do obozu w Litomierzycach na terenie Czech.

Tu jednak dogania go – dokładnie na kilka tygodni przez końcem wojny – berliński rozkaz wykonania wyroku śmierci. Dukalski miał jednak ponownie sporo szczęścia.

Polscy lekarze przebywający w Litomierzycach, upozorowali śmierć kapitana. Wykorzystano strach Niemców przed tyfusem oraz fakt, że do baraku chorych oprawcy praktycznie nie wchodzili. Specjalnie zarażony tyfusem Dukalski, został podany do ewidencji jako zmarły i wypuszczony pod numerem innego więźnia, który choroby nie przeżył.

Jego ucieczka w końcu ma szczęśliwy koniec.

Orzeł z koroną w Pilźnie

Do samego zakończenia wojny „Zapora” z podobnymi sobie uciekinierami przemierzał Czechy próbując wydostać się na zachód do Polskich Sił Zbrojnych gen. Andersa, jednak amerykanie okupujący strefę, w której przebywał Dukalski nie przepuścili go dalej poza Pilzno, do którego udało mu się dotrzeć, argumentując, że jako obywatel polski podlega Rządowi Warszawskiemu i w niedługim czasie zostanie odesłany do kraju.

Jako żołnierz NSZ i znany dowódca Akcji Specjalnej w Warszawie, Dukalski nie miał wątpliwości co może go spotkać ze strony komunistów. I znów uśmiecha się do niego szczęście. Spacerując po Pilźnie natknął się na żołnierza w polskim mundurze, których wielu już spotykał, ponieważ nadal przebywały na tych terenach jednostki Ludowego Wojska Polskiego. Jednak ten żołnierz był inny. Na jego orzełku była korona. Żołnierz ten nosił przedwojenne godło!

Jak się okazało był to żołnierz Brygady Świętokrzyskiej NSZ, który, gdy się dowiedział, że Dukalski jest oficerem tej formacji niezwłocznie przewiózł go do miejsca postoju jednostki, gdzie rozpoznany przez dowództwo, natychmiast został wcielony do brygady pełniąc funkcję szefa II oddziału – wywiadu. Dukalski dzielił wszystkie dalsze losy Brygady Świętokrzyskiej i Kompanii Wartowniczych w Niemczech, które, na rozkaz amerykanów, powstały ze zdemobilizowanych żołnierzy jednostki NSZ. Był m.in. Komendantem jednego z podobozów.

Gdy Kompanie Wartownicze zostały rozwiązane, Dukalski razem z rodziną wyemigrował do Gujany Francuskiej w Ameryce Południowej. Był tam m.in. kapitanem statku rzecznego i prowadził restaurację polską. W latach 80. XX w. małżeństwo Dukalskich wyjechało do Francji, gdzie włączyło się aktywnie w życie polonijnych środowisk kombatanckich.

Niezłomny „Zapora”

Jesienią 1997 roku, rok przed śmiercią, Dukalski dowiedział się o nadaniu jemu i jego małżonce Krzyży Narodowych Czynu Zbrojnego. Pod aktem nadania odznaczenia, znajdował się podpis prezydenta wywodzącego się z formacji komunistycznej.

Dukalski oczywiście nie mógł przejść wobec tego faktu obojętnie i na ręce ambasadora RP zaadresował list o treści następującej:

„Oboje z małżonką Aleksandrą dziękujemy za zaszczyt przyznania nam Krzyża Narodowego Czynu Zbrojnego przez Prezydenta RP. Jednak oboje odmawiamy jego przyjęcia.

Osoba aktualnego prezydenta Polski Pana Aleksandra Kwaśniewskiego jest jedynym powodem odmowy. Krzyż (…) był ustalonym dla wszystkich żołnierzy walczących o Polskę Niepodległą, demokratyczną i niekomunistyczną, był krzyżem bojowym NSZ. Pan Aleksander Kwaśniewski był ministrem-komunistą w rządzie gen. Jaruzelskiego – tak smutnej pamięci. Jego towarzysze komuniści razem ze swoimi sojusznikami sowieckimi przez długie lata zwalczali Ruch Narodowy. I dziś Pan Kwaśniewski ośmiela się jako Prezydent Polski umęczonej dekorować tym właśnie Krzyżem.

Nie zapomnieliśmy o tysiącach kolegów pomordowanych ręką komunistów, ani o Katyniu. Metoda pana Kwaśniewskiego rozdawania bezprzytomnie odznaczeń jest niepoważna i szacunku Jemu nie przysparza.

Pozostajemy z należytym szacunkiem – Aleksandra i Mieczysław Dukalscy,”

Mjr Mieczysław Dukalski „Zapora” (przed śmiercią awansowany do stopnia majora) zmarł w roku 1998 w Paryżu.

Na miejsce ostatniego spoczynku odprowadzały go niezliczone kombatanckie sztandary.

Kolejny bohater, z podniesionym czołem, szedł na spotkanie z Panem Bogiem.

 

Autor: Tomasz Greniuch

 

Bibliografia:

M. Przybył, Nieugięty – Mieczysław „Zapora” Dukalski, www.mlodarp.net, 2007.

M. Zapora, W niemieckim obozie koncentracyjny, Zeszyty do historii Narodowych Sił Zbrojnych, zeszyt IV, Chickago 1969.

Komentarze są zamknięte