Kiedyś jako trener kazałem swojemu zawodnikowi przestrzelić niesłusznie podyktowanego karnego. Tomasz Gąssowski – kompozytor, reżyser, producent filmowy.W „Barażu” prześwietliłeś świat piłki nożnej. Skąd tyle o nim wiesz?
– Przez 11 lat mieszkałem pod Piasecznem i byłem trenerem piłki nożnej. Zostałem nim, bo dopadł mnie kryzys. Byłem zmęczony pracą, chciałem coś zmienić w życiu, przeżyć coś nowego. Ponieważ od dziecka kochałem piłkę nożną i przez wiele lat byłem zawodnikiem, postanowiłem pójść na kurs trenerski. Po ukończeniu go pomyślałem, że założę własny klub. Skrzyknąłem kolegów i zabrałem się do roboty. Klub przetrwał dwa lata. Formuła koleżeńska się wyczerpała, bo żony miały już dość naszych wiecznie zajętych weekendów. Ale część chłopaków chciała dalej grać, więc połączyliśmy się ze Spartą Jazgarzew i w ten sposób przez kolejne trzy lata byłem trenerem w profesjonalnym klubie. Poznałem dobrze środowisko. Byłem świadkiem naprawdę ciekawych sytuacji, z których część znalazła się w filmie.
Które na przykład?
– Choćby scena, w której Zyga, grany przez Jacka Borusińskiego, wyciąga z lodówki talerz pełen kotletów. Miałem w drużynie zawodnika, którego żona niechętnie puszczała na boisko. Któregoś razu wszedł przed meczem do szatni z korkami i koszulką w ręku. Powiedział, że torba z resztą rzeczy została w rękach żony, która teraz nie będzie się odzywała do niego przez tydzień. Zmartwiłem się, że nie będzie miał co jeść, na co on powiedział, że o to akurat się nie obawia, bo żona może się nie odzywać, ale kotlety to na pewno na cały tydzień mu usmaży. Takie zasady.
Facet wybrał mecz, a nie żonę?
– Powiedział, że przyjdzie, to przyszedł. Byłem zaskoczony, ile w tym środowisku mówi się o przyzwoitości. Zaciekawiło mnie to. Chodziłem z chłopakami na piwo i zastanawiałem się nad tym, że 25 km dalej, na placu Zbawiciela w Warszawie, nikt takich kwestii nie porusza. A dla mnie to istotne, bo wychowałem się w domu, w którym zasady były ważne. Moi rodzice byli lekarzami. Mama powtarzała, że jeśli lekarz nie przyjdzie na dyżur, to znaczy, że wpadł pod samochód. Dobrze się czułem wśród tych ludzi.
Z twojego filmu mogła powstać komedyjka ośmieszająca lokalnych piłkarzy, a ty się nad nimi pochyliłeś i podkreśliłeś ich wartości.
– Mój bohater jest honorowym facetem. Jego ojciec zakładał klub, w którym on grał całe życie. Potem, kiedy pojawił się w klubie sponsor i zaczęło się handlowanie meczami, odszedł stamtąd, bo nie chciał w tym uczestniczyć. I teraz koledzy proszą go, by wrócił i pomógł im w decydującym meczu… Ta historia się nie wydarzyła, jest wymyślona przeze mnie, ale inna – z przestrzelonym rzutem karnym – zdarzyła się naprawdę. Kiedy jako trener kazałem swojemu zawodnikowi przestrzelić niesłusznie podyktowanego karnego, kibice mojego klubu byli podzieleni: jedni uważali, że jestem kretynem, drudzy, że postąpiłem właściwie. Zostało mi to w pamięci i uznałem, że warto oprzeć film na tym zdarzeniu i odkurzyć nieco temat przyzwoitości, bo jej brak coraz bardziej dezorganizuje nam społeczne funkcjonowanie. Ludzie zaczynają tracić do siebie zaufanie, są oszukiwani umowami, reklamami, obietnicami bez pokrycia itd. Generalnie jest coraz większe przyzwolenie na kłamstwo. Oszukany już nie jest ofiarą, ale staje się frajerem. Ten, który oszukał, jest sprytnym i zaradnym gościem. Odwrócenie pojęć. Brak przyzwoitości może doprowadzić do tego, że ludzie nie będą sobie ufać w najprostszych sprawach i najbliższych relacjach. Przyjaźnie, związki, rodzina opierają się na zaufaniu. Jeśli go zabraknie, to za chwilę powariujemy. Nie da się żyć w świecie bez przyzwoitości.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 17-18/2018, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.
oprac. W.S
Bardzo ciekawy wywiad … Pogląd, w którym nie da się żyć w świecie bez przyzwoitości w pełni podzielam.