Na przestrzeni dziejów krzyże znaczyły miejsca o których pamiętać należy, stając się drogowskazami historii bez której Narody giną. Te najważniejsze zwykle stawiane były pod osłoną nocy, anonimowym wysiłkiem i niezłomną wolą. Światło dnia odsłaniało skończony symbol wiary, i żadna już ręka nie ważyła się go usuwać. Tak było w przypadku polany śmierci pod Barutem, gdzie krzyż stanął nagle, zaskakując oprawców. Stając się pierwszym strażnikiem pamięci.
Rzadko zdarza się uchwycić chwilę i udokumentować proces budowania pamięci. Jakże trudno jest uchwycić wolność. Ten moment gdy krzyż stawiany ludzkim wysiłkiem przekracza granice materii stają się emanacją wolności. Bowiem wolność krzyżami się mierzy.
16 marca 2016 r. na poniemieckim lotnisku pod Starym Grodkowem, w gęstwinie traw wyznaczającej miejsce dawnego baraku lotniczego zespół badawczy złożony z pracowników IPN, archeologów z Muzeum Archeologicznego we Wrocławiu i wolontariuszy, pod przewodnictwem prof. Krzysztofa Szwagrzyka wykopał ryngraf z wizerunkiem Matki Bożej z dzieciątkiem Jezus na tle Orła w koronie z podpisem „Pamiątka z Częstochowy”. Przez lata poszukiwań mogił żołnierzy wyklętych prof. Szwagrzyk niezmiennie i z uporem powtarzał, że dopiero wydobycie religijnego kaplerza będzie bezspornym dowodem na obecność partyzantów z Narodowych Sił Zbrojnych. 16 marca słowa stały się ciałem. Skorodowana i nadniszczona metalowa tarcza stała się koronnym dowodem obecności w tym miejscu żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych ze Zgrupowania kpt. Henryka Flamego „Bartka”, bowiem partyzanci tej właśnie formacji nosili identyczne ryngrafy. Już dzień później wydobyto z jamy grobowej pierwszy zdefragmentowany szkielet.
Kolejne dni przyniosły kolejne makabryczne odkrycia rozczłonkowanych fragmentów kostnych, jak miednica, kość udowa, czy obuta kończyna. Jamy grobowe o niewielkich rozmiarach metr na metr odkrywały przemieszane kości ludzkie. Pojedyncze wykopy przed byłym barakiem zabezpieczone taśmą ochronną wskazywały miejsca mogił, którymi zajmowali się pracownicy muzeum archeologicznego pod nadzorem powiadomionego prokuratora. Jednocześnie wolontariusze przekopywali miejsca gdzie stał lotniczy barak odszukując prywatne rzeczy po zamordowanych żołnierzach NSZ. Były to wojskowe przedwojenne orzełki z koroną, obrączka z inicjałami, damski pierścionek bez oczka, czy pistolet Walter. W dniach 6, 7 i 8 kwietnia odsłonięto masową jamę grobową w której zidentyfikowano 18 pełnych szkieletów, co łącznie z fragmentami kości dało ciągłość anatomiczną około trzydziestu ofiar, które przewiezione zostały do Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu celem wykonania szczegółowych badań i wydania kompleksowej opinii sądowo-lekarskiej. 8 kwietnia prof. Szwagrzyk zakończył proces poszukiwawczy na polanie, a teren poddany inwazyjnym metodom został zrekultywowany.
Z chwilą gdy umilkł warkot koparki odsłaniającej jamy grobowe rozpoczął się proces upamiętniania. Już 1 kwietnia miejsce tragicznej zbrodni, poorane niczym blizny jamami grobowymi, zostało poświęcone przez księdza Marka Ruczaja proboszcza parafii w Chróścinie Nyskiej w obecności przybyłych specjalnie z tej okazji rodzin pom
ordowanych z odległych dolin beskidzkich, które wydały na świat żołnierzy NSZ. Wcześniej w miejscowym kościółku p.w. Archanioła Michała w Chróścinie Nyskiej odbyła się pierwsza msza święta w intencji zamordowanych, ale nie zwyciężonych podkomendnych legendarnego kpt. „Bartka”. Eucharystię współcelebrował ks. Nowobilski z beskidzkiego Cisca niezłomny strażnik pamięci, kapelan rodzin zamordowanych żołnierzy NSZ. Po uroczystościach w Domu Ludowym koło gospodyń wiejskich uroczystym obiadem podjęło przybyłych z żywiecczyzny gości, a młodzi członkowie OSP czuwali nad każdym z osobna.
Gospodarze miejsca w którym w sposób tragiczny zakończyli swoje życie najbliżsi przybyłych gości chcieli w ten sposób jakby zadośćuczynić temu, że przed siedemdziesięciu laty w ich sąsiedztwie wydarzyła się tragedia, której zapobiec nie mogli. Wspaniały gest ludzkiej solidarności oraz wytworzonej w sposób instynktowny i spontaniczny wspólnoty obcych sobie ludzi których połączyła tragiczna zbrodnia z września 1946 roku. Ta wspólna pamięć, którą scementowała krew niewinnych, narasta i narastać będzie bowiem stała się ważnym elementem tożsamości dwóch odległych z pozoru miejsc; górskich dolin Beskidów i grotkowskiej równiny, które połączył śmiertelny transport.
Sukces ma wielu ojców. Tak jest również w przypadku odkryć w Starym Grodkowie, jeśli w ogóle słowo „sukces” jest odpowiednim określeniem w obliczu tej tragedii. Ale czymże jest odkrycie skrywanej przez 70 lat prawdy, potwierdzenie ponad 20 lat badań, domysłów i hipotez, wreszcie przełom, który zamordowanym przywrócił honor, a żyjącym bohaterów?
Zatem należy z kronikarskiej uczciwości wymienić osoby i środowiska, które bezinteresownie angażowały się w poszukiwania żołnierzy NSZ na poniemieckim lotnisku w Starym Grodkowie. Grupa Eksploracji Miesięcznika Odkrywca pod przewodnictwem Łukasza Orlickiego przez wiele miesięcy przeszukiwała wytypowaną na podstawie różnych przesłanek, jak się później okazało właściwą polanę leśną, na której wznosił się lotniczy barak jeden z ponad trzydziestu niegdyś składających się na kompleks rozległego lotniska wojskowego III Rzeszy po którym pozostały fundamenty obrosłe leśną gęstwiną. W pracach pomagał miejscowy regionalista Roman Piećko, który zaczytany w książkę „Operacja Lawina” prowadził prywatne śledztwo w kierunku lokalizacji likwidacji żołnierzy NSZ. To on podjął
z leśnej polany pierwszy poważny artefakt – wojskowy orzełek z koroną wzór 1919. Niezłomny i uparcie dążący do prawdy emerytowany prokurator Wiesław Nawrocki doprowadził z kolei do kluczowych przesłuchać byłego funkcjonariusza UB Jana Fryderyka Zielińskiego i skonfrontował je z zeznaniami jedynego świadka – w roku 1946 piastującego funkcję strażnika poniemieckiego kompleksu, dzięki czemu potwierdzono prawdziwość zeznań ubeka i powiązano je z lokalizacją lotniska pod Starym Grodkowem. Prof. Krzysztof Szwagrzyk i zastęp fachowców sprawili wreszcie, że leśne uroczysko odkryło w całej okazałości brutalną prawdę tego miejsca. Po 70 latach ziemia oddała prochy.
Do nas, żyjących, należy teraz pamiętać i nie dać zapomnieć. Znicze, ten pierwszy i najprostszy symbol pamięci, pojawiły się już pierwszego dnia odkrycia jamy grobowej. Pień ściętego drzewa stał się symbolicznym nagrobkiem, który pokryty został zniczami, kwiatami i wiązankami. Jedyna płaska powierzchnia pośród księżycowego krajobrazu zrytej ciężkim sprzętem polany naturalnie została zaadaptowana przez wierzących w miejsce kultu. 24 kwietnia w niedzielę staraniem Regionalnego Stowarzyszenia Historyczno-Wojskowego im. Rotmistrza Witolda Pileckiego obok „pnia pamięci” został wzniesiony brzozowy krzyż. Cały proces budowy najważniejszego symbolu partyzanckiego upamiętnienia został przeprowadzony na miejscu. W głębi lasu pod okiem leśniczego ścięto strzelistą brzozę i w ciągu kilkunastu minut drewniany bal zamieniony został w święty symbol zwieńczony partyzanckim ryngrafem. Ks. Marek Ruczaj poświęcił krzyż i odmówił ze zgromadzonymi wiernymi modlitwę na koniec zapowiedział, że 3 września w sobotę o godzinie 12.00 rozpoczną się na leśnej polanie główne uroczystości upamiętniające 70 rocznicę tragicznych wydarzeń. Proces pamięci narasta.
Tekst i foto: Tomasz Greniuch
Najwyższy czas. Oni zrobili coś, co w głowie się nie mieściło i nie mieści nawet dzisiejszym ludziom. Ja sam jestem ciekawy tych rewelacji. Wujkowie mojego taty prawdopodobnie gdzieś leżą w jakimś anonimowym masowym grobie żołnierzy NSZ.
A gdzie zdjęcia?