Od czasów II wojny światowej małe miasteczko [Lewin Brzeski] nie przeżywało takiego oblężenia ciężkiego sprzętu, na szczęście nie chodzi tu o czołgi czy działa samobieżne, ale o spychacze, koparki i wywrotki, które od bladego świtu po zmierzch uwijają się by wykonać zadanie, zadanie, które mimo szalejącego wokół kryzysu, MUSI być wykonane. Zadanie szczytne i na miarę naszych możliwości, w końcu chodzi o okiełznanie natury, żywiołu, który rokrocznie falą prawdziwą niósł zniszczenie i chaos.
Hydroregulacja rzeki.
Do tej pory będąca prawdziwym przekleństwem spokojnych mieszkańców, równie spokojnego miasteczka, teraz za sprawą ogromnej budowy, jest powodem do zaszczytów i chluby miejscowych rajców, a w przyszłości ma procentować dla tubylców wypoczynkiem i relaksem u jej okiełznanych już brzegów.
Hydrobudowa zbiegła się z generalnym planem „ocieplamy, nieocieplone”, takie przynajmniej można odnieść wrażenie natykając się na każdym niemal kroku na szkielety rusztowań opasające budynki stare i szare, które po „liftingu” prezentują się niczym nowe w styropianowych, kolorowych „obudowach”. Jeśli dodać do tego masową wymianę dachówek, i mając w dodatku w pamięci skanalizowanie, nieskanalizowanych otrzymujemy w efekcie obrazek prosperującego, kwitnącego miasteczka.
Nic tylko usypać dziękczynny kopiec obecnym włodarzom, którzy niczym Wielki Kazimierz zastali miasteczko drewniane a czynią z niego murowane. Swoją drogą odpryskiem, i to nie byle jakim, hydrobudowy ma być wzniesiony u brzegów rzeki nomen omen, kopiec – wzgórze rekreacji i wypoczynku.
W zasadzie na tej czołobitności można by zakończyć ów tekst gdyby nie mała szparka w szczelnej zazwyczaj kotarze zza której wyłania się obraz nieco inny.
Rewitalizacja, w dosłownym znaczeniu „przywracać do życia”.
Słowo to robi w ostatnim czasie zawrotną karierę, a to za sprawą licznych dofinansowań, programów i funduszy.
Biada tym, którzy nie załapią się na strumień kasy idący z Brukseli via Warszawa na ową „rewitalizację”.
Rewitalizowane jest dosłownie wszystko, bo tak po prawdzie wszystko wymaga ożywienia po rabunkowym komunizmie, zwłaszcza sektor, nazwijmy go umownie „rekreacyjno- wypoczynkowy”, który sprowadzał się, i nadal jeszcze sprowadza do zardzewiałych trzepaków na betonowych blokowiskach, czyli w praktyce nie istniał.
Dziś każda gmina i sołectwo chce mieć tereny rekreacji i wypoczynku na miarę Spa.
Hojny strumień „rewitalizacyjnej” kasiory nie ominął również sennego miasteczka, który, zgodnie z przeznaczeniem, ma je w końcu obudzić po „nocy” komunizmu, jak by napisał pewnie poeta.
Sztandarową w omawianym zakresie inwestycją są rządowe, złośliwy by napisał, reżimowe „Orliki”. Czyli kompleksowe obiekty sportowe z zapleczem wszelakim, mające docelowo uczynić z Polski potęgę piłkarską, a sennych tubylców gmin i sołectw zamienić w kadrę narodową Brazylii.
„Orliki” rozpięły więc swe skrzydła nad całą Polską zakładając swe „betonowe gniazda”, niczym swojskie boćki, na polanach, mokradłach i w XIX-sto wiecznych parkach.
Cel jest szczytny, wychowane na „orlikach” pokolenia będą wygrywać Euro, a ze szczytnymi celami się nie dyskutuje, tylko je z pietyzmem wykonuje.
Podobnie jest więc w naszym sennym miasteczku.
„Orlik”, zapowiedź piłkarskich laurów, powstaje, zapewne ku uciesze rwących się do gry w piłkę, na terenie XIX-wiecznego parku.
I co z tego, że stanęła mu na drodze „dębowa aleja”, pamiętająca czasy świetności pobliskiego pałacu, piłami łańcuchowymi problem został dosłownie „wycięty”.
Co z tego, że kilkanaście metrów dalej znajduje się polana, przed wojną teren boisk sportowych, a więc wprost stworzona do takiego przedsięwzięcia.
Mało miejsca?
Za polaną, znajduje się „młodostan” przeplatany szpecącymi zaroślami, ale lepiej wyciąć ponad 150 letnie dęby, dzięki temu zaoszczędzi się przyszłym sportowcom drogi z gimnazjum.
Że teren zalewowy, że nie ukończona hydrobudowa? A kto by się tym przejmował, ważne by na czas oddać „orlika” do użytku.
I tak można naprawdę długo wyliczać.
Ważne jest to, że za cenę reżimowego (tak, jestem złośliwcem) „orlika” dosłownie zdewastowano XIX-wieczny park miejski z jej główną arterią czyli „dębową aleją”, której pozostałością są dziś jedynie cztery dęby.
A można było przecież wkomponować w krajobraz parku boiska i umiejscowić je tam gdzie były przed wojną.
Przecież przez wiele lat zarośnięta polana, była „dzikim” boiskiem na którym kolejne pokolenia grały w piłkę, można było, mając to w pamięci, przesunąć „orlik” o kilkanaście metrów i rzeczywiście zrewitalizować, czyli odtworzyć , ożywić dawną świetność parku miejskiego, oszczędzając przy tym całą „dębową aleję”. Zamiast tego bezpowrotnie i, mam nadzieję, bezmyślnie pozbawiono kolejne pokolenia spacerów w cieniu wiekowych dębów. Bo jeśli uczyniono to z premedytacją to biada tym, którzy pozbawili moje dzieci prawdziwego wypoczynku i relaksu.
Autor: Lewinianin
„Chojny strumień…” – panowie redaktorzy litości! Wystarczy wkleić tekst do Worda, który podkreśli na czerwono takie byki, jeśli z ortografii nie jest się najlepszym…
kotara hehhe ten pan budował boiska w Brzegu, zaciągnęli mega kredyt i teraz nie stać miasta na porządne sprzątanie ulic i chodników