Druga część tetralogii Waldemara Łysiaka. To opowieść o tajnych operacjach sił specjalnych, i o samych siłach specjalnych rywalizujących ze sobą. To także a może przede wszystkim opowieść o rywalizacji pomiędzy CIA a MI6. Rywalizacja obu wywiadów doprowadziła do zaprowadzenia… rękami kapitalistów komunizmu! Ale o tym szerzej w dalszej części recenzji, a jak to w ogóle okazało się możliwe dowiedzą się Państwo czytając trzecią część tetralogii Waldemara Łysiaka. Rywalizacja pomiędzy MI6 a CIA nie byłaby możliwa, gdyby nie operacja brytyjskich służb specjalnych o kryptonimie „Czarne tango”, którą to służby przeprowadzały w afrykańskiej Tandze. A cała sprawa zaczęła się tak:
„[…] Jest czas wojny i czas pokoju głosi stare pismo, ale czas czasowi nierówny. Przeszedłszy na emeryturę po czterdziestu latach pracy w brytyjskich tajnych służbach, Stanley Jervis, miał sześćdziesiątkę piątkę i chociaż na zdrowie zbytnio się nie uskarżał, nie mógł oczekiwać czterdziestu dla równowagi spokojnych lat, setkę przekracza się na Kaukazie. Wiedział od innych, że najgorszy jest pierwszy rok – człowiek czuje pusty, niepotrzebny, odrzucony, istne pudełko na śmietniku, a swoboda wysypiania się, czy realizowania hobbistycznych zamiłowań, nie rekompensuje utraconej aktywności. I tak właśnie było, tylko jeszcze gorzej. Więc kiedy w parku do jego ławki pod starym dębem (nazywanym „Karol, gdyż przed stu laty siadał pod nim Karol Marks) zbliżył się młody człowiek o świdrujących oczach i wyseplenił prośbę o pomoc, Jervis nie kazał mu iść do diabła. Nawet coś takiego mogło być rozrywką; mała bezczelność, lecz skracająca dzień, a dnie zrobiły się dla Jervisa nieznośnie długie. Młodzieniec poprosił o drobiazg, o kilkudziesięciu super-komandosów, super-broń, super-sprzęt transportowy, słowem o super-organizację awanturniczej wyprawy na Czarny Kontynent. Gdyby ktoś trzeci, na przykład jakiś ukryty za drzewem podglądacz, wysłuchał tego koncertu życzeń, wziąłby młodego człowieka za wariata. Lecz Stanley Jerwis nie mógł tak pomyśleć, był bowiem jednym z nielicznych ludzi w Anglii, którzy zdołaliby spełnić wszystkie te żądania, gdyby tylko chcieli to zrobić, o czym ktoś musiał gówniarza poinformować. Szczeniak kaleczący angielszczyznę złym akcentem dobrze wiedział kogo zaczepia. Jeśli nie psychiczny, to kto prowokator? Mało prawdopodobne, lata doświadczeń nauczyły Jervisa, iż do takiej roboty nie kieruje się ledwo wyrosłych z krótkich majtek cudzoziemców. Zadrwił bez kpiącego tonu:
– Rozumiem, mój chłopcze. „Psy wojny” stały się szkolną lekturą i pan profesor kazał ci odrobić terenowe ćwiczenia z Forsytha.
– Nie, panie Jervis – odszczeknął młody człowiek.- Sam wymyśliłem sobie tę zabawę!
– Ale dlaczego taką tanią? Nie stać cię na coś kosztowniejszego, z większym rozmachem, na przykład podbój Marsa czy Wenus?
– Stać, panie Jervis, odziedziczyłem tyle milionów dolarów, że mógłbym kupić pana, ten park, tę dzielnicę i jeszcze by mi zostało na pierwszy prywatny wypad w kosmos. Ale interesuje mnie tylko jedno – zakopanie tych gnojów do piachu!
– Dlaczego?
– Dlatego, że zabili mojego brata
– Rozumiem to bardzo dobrze o tobie świadczy. Zabili już trzech…, który był twoim bratem?
– Holender. Panie Jervis…
– Tak?
– Nie.
– Dlaczego?
– Dlatego, że on był moim bratem.
– Zapłacę panu! Ile pan żąda? Proszę wymienić sumę, wszystko jedno jaką! Rozumię pan? Wszystko jedno!
– Rozumiem, chłopcze. Tylko widzisz, gdybym się najął do pracy, wszystko jedno jakiej, straciłbym emeryturę, nie wolno mi już zarobkować.
– Pan kpi!
– Nie da się ukryć. Ale cóż chcesz z psychicznym trzeba psychicznie.
Młodzieniec spurpurowiał, gniew poderwał go z ławki i wyrzucił mu z ust warknięcie:
– Wesołej emerytury, panie Jervis! Przepraszam, moja wina! Z psychicznym trzeba psychicznie, a ja rozmawiałem z panem serio! Pomyliłem się!
– To nie ty – uśmiechnął się Jervis – to ten cwaniak, który cię do mnie skierował. Pozdrów go ode mnie.
– Za późno, proszę pana, ten cwaniak właśnie poszedł tam, gdzie pan wylądowałby czterdzieści kilka lat temu, gdyby on wówczas panu nie pomógł. Nazywał się tak jak ja, van Hongen.
Czterdzieści kilka lat temu cichociemnego Stanleya Jervisa zrzucono na terytorium Holandii, miał robić antyniemiecki sabotaż. Wpadł w ręce gestapo i żegnał się z życiem, gdy zdarzyło się coś na kształt cudu: wykupił go z tych łap za astronomiczną sumę młody przemysłowiec Jens van Hongen. Jervis wiedział, iż van Hongenowie w ten sposób, finansując ruch antyhitlerowski i ratując skazańców, zmazywali grzech, kolaborację swych fabryk z przemysłem okupanta, by mieć po wojnie alibi, lecz to nie miało dla niego znaczenia – nic nie miało dlań większego znaczenia niż jego własne dwukrotne życie, pierwsze zafundowane przez rodziców, drugie przez holenderskiego nababa. Spojrzał młodzieńcowi w twarz z taką miną, jakby dopiero go ujrzał i rzekł:
– Brakuje ci dwóch rzeczy: dobrego akcentu i dobrego wychowania. Mogłeś przedstawić się od razu, oszczędzilibyśmy sobie głupich słów.
– Mogłem – wzruszył ramionami Fritz.
Jervis podał mu rękę.
– Przyjdź za tydzień, dostaniesz odpowiedź.
Kiedy został sam, przez chwilę zastanawiał się, dlaczego syn van Hongena mówi po angielsku z nalotem niemieckim zamiast holenderskiego. Potem wstał i nim ruszył alejką do wyjścia, uderzył pieszczotliwie końcem laski w pień dębu, mrucząc:
– Masz rację, Karolu, możemy być starzy i mimo to jeszcze komuś potrzebni. Ale tylko w tym masz rację. Cześć!”
Przeprowadzenie tej operacji nie byłoby w ogóle możliwe, gdyby nie przyjaciele Stanleya Jervisa sprzed lat, a w szczególności jeden Lord Benton-Howley.:
„Lord Benton-Howley nie należał do ludzi, którzy skarżą się na brak zajęć, przybywało ich każdego dnia z postępem niemal geometrycznym. Obszar jego zawodowych obowiązków rozrastał się tak szybko, że nawet komputery nie mogły wytrzymać tego tempa i przeciwnik coraz bardziej wymykał się spod kontroli. Gdy lord Benton obejmował swój urząd z ramienia zwycięskich konserwatystów, jedynym prawdziwym kłopotem była IRA. Później doszedł terroryzm palestyński, Baskowie (ETA), Bretonczycy i Korsykanie, międzynarodowa sieć niemieckich RAF, włoskich Czerwonych Brygad i francuskiej Akcji Bezpośredniej, ponadpaństwowe ugrupowanie Carlosa, wreszcie zaś Irańczycy, Ormianie, Ustasze, Sikhowie, Kurdowie i Tamile, neofaszyści i neoanarchiści, frakcje palestyńskie i mściciele z Mosadu, agenci partyzantek południowo i środkowoamerykańskich, nie mówiąc już o tylu bojowych grupach z Libanu i jego okolic, że nawet Albert Einstein miałby kłopot z ich policzeniem. Edgar Benton-Howley nie mógł się w tym wszystkim połapać, chociaż jako szef brytyjskiego sztabu do walki z terroryzmem, szef któremu podlegały SAS (Special Air Service – jednostki interwencyjne), wywiad MI-6, kontrwywiad MI-5, Scotland Yard i tajne służby, miał taki właśnie obowiązek. Mógł tylko na posiedzeniach rządu sprawiać wrażenie, iż panuje nad obszarem swego działania, co się nazywa robieniem dobrych min do złych gier.”
Tak po krótce przedstawia się charakterystyka ówczesnego szefa MI-6, lorda Bentona. Lord jak każdy człowiek na stanowisku, nie miał czasu na nic i dla nikogo. Lecz dla pewnej osoby, miał czas zawsze tą osobą był właśnie Stanley Jervis, który odwiedził swojego starego przyjaciela, aby przedstawić mu propozycję operacji „Czarne tango.” Rozmowa nie była łatwa i przebiegała w sposób następujący:
„[…] Lord Benton, nie mógł nie mieć czasu dla człowieka, z którym przepracował ponad trzydzieści lat, wypił Tamizę whisky, wsadził kilkudziesięciu szpiegów, zmienił rządy w kilku dzikich krajach i zarobił nie jeden order. Etońsko-oxfordzka kindersztuba wykluczała brak czasu dla takich przyjaciół, toteż Stanley Jervis został wpuszczony do gabinetu jego lordowskiej mości niezdążywszy wypalić w poczekalni papierosa.
Przez pięć poprzednich dni Jervis dowiedział się wszystkiego o Fritzu Grahlu, odbył rozmowę z Loedererem i rozważył tę rzecz, którą miał do rozważenia, tak głęboko, iż mógł wyłożyć to z czym przyszedł w sposób maksymalnie oszczędny, logiczny i precyzyjny. Perfekcyjność jego retoryki nie zapobiegła wszakże temu, iż słuchającego Bentona naszła myśl o sklerozie i jej szkodliwym wpływie na ludzi, nawet tak niegdyś zrównoważonych jak Stanley. Wyraził to w elegancki sposób:
– Nie, Stan, daruj, lecz… Nie, nie, wykluczone! Rząd Jej Królewskiej Mości nie może obecnie podejmować takich inicjatyw. Sytuacja międzynarodowa jest skomplikowana i napięta, podobne ryzyko…
Jervis idąc tu ani przez chwilę nie łudził się, że uzyska łatwe „tak”; był przygotowany do walki i na wszystko miał gotową odpowiedź:
– Ed wydaje mi się, że źle zrozumiałeś. Wcale nie zamierzam wpakować Zjednoczonego Królestwa w kabałę polityczną. Całe przedsięwzięcie miałoby charakter prywatny. Nie kosztowałoby nas ani pensa, van Hongen płaci za wszystko. Ludzi znajdę sam, sprzęt również, na wolnym rynku można kupić nawet super myśliwiec F-16. Chodzi tylko o to, by rzecz została uzgodniono z Matabele przez odpowiednie czynniki z naszej strony. Bez zgody i bez współdziałania władz tanagalandzkich jest niewykonalna, nie można wpieprzyć się obcesowo na ich terytorium, jeśli się nie chce strzelać do ich żołnierzy.
– Słusznie – zgodził się Benton – to byłaby agresja.
– Rząd nie musi się w to pakować, można to załatwić jakimś tajnym kanałem, na przykład służb specjalnych…
No proszę i już jesteśmy w domu – sapnął Benton. – Chcesz mnie w to wrobić? Nie ma jak stara przyjaźń! Boże, strzeż mnie od przyjaciół z wrogami poradzę sobie sam!”
Uzyskanie zgody i „tak” dla operacji „Czarne tango” lorda Bentona okazało się trudniejsze niż przypuszczał Jervis, jednak pojawiły się sprzyjające okoliczności w postaci porwanie córki prezydenta Tangalandu. Co akurat było na rękę Stanleyowi Jervisowi ponieważ prezydent Tangalandu o pomoc w odzyskaniu ukochanej córeczki poprosił…. MI-6 i lorda Bentona.:
„[…] – Powiem panu z jakiej przyczyny wybraliście nas. Francuzi skompromitowali się w Nowej Zelandii, jankesi w Iranie i w Libanie, a Włosi i Niemcy na własnych podwórkach. Wśród wszystkich tych amatorów, którzy próbują okiełznać terroryzm, amatorszczyzna Brytyjczyków jest najbardziej zbliżona do profesjonalizmu, bo jak dotąd w miarę skuteczna. I jeszcze uchodzimy za facetów, którzy tu i tam mają dobre kontakty, co odpowiada prawdzie. Oto powód! Trochę trudniej znaleźć mi odpowiedź na inne pytanie: dlaczego mielibyśmy wam pomagać?
Oubu wstał i wycisnął przez zęby:
– Tak czy nie?
– Tak odparł Benton.
Uczynił to z olimpijskim spokojem, jakby rzecz była dawno już uzgodniona. Pułkownik stał przez chwilę z głupią miną i usiadł.
– Tak powtórzył Benton. – Wszystko jest kwestią ceny…
– Dostaniecie kontrakt na elektrownie i każdą ilość złota, nie będziemy się targować!
– Cieszy mnie to pułkowniku, nie lubie się targować. Pieniądze wykluczam, dżentelmeni o nich nie mówią. Spełnimy prośbę pana prezydenta bezpłatnie, ze względu na tradycyjną przyjaźń między naszymi krajami. Z tego samego względu jego ekscelencja prezydent Nyakobo zezwoli grupie komandosów zezwoli grupie komandosów, anonimowej lecz mającej nasze błogosławieństwo, wejść na terytorium Tangi i wytłuc bandytów, którzy zamordowali brytyjskiego obywatela.
Pułkownik zbaraniał. Przełknął grubą porcję śliny i wykrztusił:
– Myśli pan o FWL?”
Warunek postawiony przez lorda Bentona okazał się warunkiem nieco kłopotliwym, ale czegoż ojciec nie zrobi dla ukochanego dziecka.:
„Tej samej nocy (z 28 na 29 czerwca) prezydent Nyakobo powiedział „tak” szyfrem wydestylowanym z narzecza Ourima, pułkownik Oubu przedyskutował z Bentonem szczegóły, o których można już było (po owym „tak”) rozmawiać i jego lordowska mość udał się do domu, ale nie do tego, do którego lubił się udawać; była trzecia nad ranem, a ponieważ sen choćby krótki, jest dla organizmu rzeczą niezbędną, kazał się odwieźć do domu, w którym dzielił sypialnie z żoną.”
Aby cała operacja mogla się rozpocząć, Ed Benton musiał najpierw dowiedzieć się gdzie jest córka prezydenta Nyakobo, w tym celu udał się na spotkanie z szefem Irlandzkiej Armii Republikańskiej, w Belfaście:
„[…] Mów, czego chcesz?
– Ktoś porwał w Szwajcarii córkę tangalandzkiego prezydenta Nelinę Nyakobo. Chcę wiedzieć kto i gdzie ona jest teraz.
– Idź do jasnowidza, czemu gadasz z irlandzkim powstańcem?
– Bo irlandzcy powstańcy choć zżymają się, gdy prasa porównuje ich do terrorystów i bandytów z innych części świata, mają dobrą sieć kontaktów ze wszystkimi, od maronitów i szyitów, poprzez RAF i AD, aż do Basków, Tupamaros i Sendero Luminoso. Kup tę informację nie oglądając się na koszty, dostaniesz każdą potrzebną ilość funtów! Zrób to szybko, to jest robota na wczoraj!
Karnock znowu odwrócił się w stronę łąk i powiedział, kładąc rękę na szybie:
– Załóżmy, że mi się udaj, że obaj dotrzymamy warunków i minie ten rok. Co dalej?
– To samo, od nowa zaczniemy grę „w policjantów i złodziei”. Jeśli wpadniesz drugi raz, to chyba na dobre, bo tym razem ja mogę nie mieć już interesu do ubicia.
– Jeśli wpadłbym drugi raz – powiedział Karnock cicho – to byłby ostatni raz, nie dlatego, że ty nie miałbys interesu do ubicia, lecz dlatego, że musiałbyś mnie zabić „przy próbie ucieczki” lub „podczas stawiania oporu”, bo bałbyś się, że przed sądem ujawnię nasz dzisiejszy kontrakt.”
Po spotkaniu z szefem IRA i wcześniejszym omówieniem z pułkownikiem Oubu, warunków lordowi Bentonowi pozostało poinformować swego przyjaciela Stanleya Jervisa o wyrażeniu zgody na operacje. A Stanleyowi Jervisowi zmontowanie odpowiedniej ekipy i niezbędnych instrumentów:
„Stanley Jervis nawet nie marzył, iż zdawkowe słowa Bentona, o wypiciu czegoś w wolnej chwili, tak szybko zamienią się w krew i ciało, dokładniej w koniak „Camus” i w zgodę na rozpoczęcie operacji.
– Z tym Holendrem rozmawiaj sam, on nie może wiedzieć o moim istnieniu, przynajmniej chwilowo, potem się zobaczy – rzekł Benton.
– Niech uruchamia swoje konta, będziesz potrzebował na instrumenty i grajków. Myślisz o kimś?
– Jest jeden człowiek jakby stworzony do tego lub raczej był, bo niewiele w nim zostało z homo, a jeszcze mniej z sapiens – odparł Jervis.
– Jeśli uda się go reanimować, to będzie połowa sukcesu. On sam zmontuje sobie orkiestrę.
– Gdyby mu trochę zabrakło, dam wam kilku wyrzutków z SAS, którzy nie siedzą tylko przez moja miękkość serca oraz pamięć na ich dawne zasługi.
– Twoja wspaniałomyślność w niczym nie ustępuje twojej miękkości serca – zakpił Jervis, pociagając łyk koniaku.
– Wypchaj się, gangsterze, podły oprawco ruchów wyzwoleńczych trzeciego świata! – parsknął Benton, uradowany, że już za godzinę spotka Lucille Goodward. – I powiedz temu holendersko-szwabskiemu krezusowi, że najpierw musi sfinasować uwolnienie miss N. bez tego nie będzie miał afrykańskiej wycieczki, chyba że uda się tam przez biuro turystyczne.
– Ciekawostka, Ed, tego jeszcze nie grano w naszym fachu.
– Czego?
– Bękart, uratuje bękarta, same bękarty, gdzie nie spojrzeć! To, tak jakbyś, psiakrew, grał talią, w której jest aż dwóch jokerów – burknął lekko zawiany Jervis, wychylając kieliszek do dna.”
Tak wyglądały drogi Czytelniku przygotowania do tangalandzkiej operacji „Czarne tango”, która ukazuje rywalizacje dwóch wywiadów CIA i MI-6. Pragnącym dowiedzieć się jak wyglądał sam przebieg operacji, i kto w niej zwyciężył polecam lekturę „Konkwisty”, gdyż gdybym chciał streścić przebieg operacji musiałbym w niniejszej recenzji zacytować kolejne trzy czwarte książki co jest niemożliwe, a dla Ciebie Czytelniku byłby zbyt nudne i zbyt długie.
Dlatego polecam lekturę kolejnych kart powieści Waldemara Łysiaka.
Autor: Tomasz Sarwa
Wybrane cytaty pochodzą z powieści Waldemara Łysiaka „Konkwista”. Warszawa 1989, s. 19-21, 21-22, 22-23, 27, 29, 33-34, oraz 34-35.