Jeszcze niedawno nasze kościoły świeciły pustkami. Być może był to w znacznym stopniu skutek pandemii i wszystkich pochodnych z nią związanych, która jak walec drogowy przetoczyła się przez świat.
Długo – i to stanowczo za długo – na niedzielnych mszach świętych ławki zajęte były przez wiernych zaledwie w około 10 – 20. %. Przyczyn tego stanu rzeczy jest niewątpliwie więcej i są one znacznie głębsze – ale to temat na odrębne i dłuższe rozważania.
W miejscu mojego życia oraz działalności zawodowej i społecznej (w Opolu), nieraz dostrzegłem w oczach niektórych znajomych – o krańcowo odmiennych (od moich) postawach światopoglądowych oraz ideologicznych – złowieszcze błyski pychy, kiedy (chcąc mnie nieco upokorzyć, a to nie jest takie proste przy moim „charakterze rottweilera”) w trakcie rozmów rzucali mi – niby od niechcenia i przeważnie na odchodnym – takie na przykład `słowa: „Nastał wreszcie i u nas początek końca! Teraz poleci z górki; ludzie są wykształceni – to już nie motłoch jak kiedyś i nie pozwolą sobie wciskać ciemnoty. Zobaczysz Emilu, że wkrótce się zacznie w Polsce wyburzać kościoły, bo staną się zbędne, a jak na zabytki, to jest ich za dużo. We Francji i w innych nowoczesnych krajach Europy dzieje się to już od dawna”.
Takich i podobnych docinków o charakterze złowieszczych tekstów co do przyszłości wiary w Boga i losów chrześcijaństwa nasłuchałem się wiele razy. Jednak doświadczony w młodości próbami szukania „szczęścia” w swym życiu – odległym kosmicznie od Boga, nie dałem się sprowokować, a widząc, że kontynuowanie rozmów z moimi „gorliwymi” interlokutorami prowadzi donikąd (chyba, że celem jest nihilizm), starałem się nie doprowadzać do konfliktów, które nigdy nie były i nie są moim celem.
Zaufałem Opatrzności Bożej i po każdej takiej „dyskusji” szturmowałem Niebo modlitwą, bym wytrwał w wierności Bogu i nie dał się znów zwieść „nowoczesnym” trendom łatwego i przyjemnego życia, zasadzonego na modnym bezbożnictwie i swawoli. W żarliwym skupieniu modlitewnym zawsze zanoszę do Ojca Niebieskiego intencje za tych, którzy oddalili się od Niego – jak ja kiedyś w młodości to uczyniłem. Korzystałem wówczas z życia z namiętnością hedonisty – a mimo tego nie byłem szczęśliwy. Wprawdzie obnosiłem się z radosnym obliczem, lecz w głębi duszy czułem pustkę, tęskniąc za czymś trwałym, sensownym, wiecznym… Mówiąc wzniośle: przybierałem taki wyraz twarzy, by smutku na niej nikt nie zauważył.
Kiedy dana była mi łaska pojednania się z Bogiem i powrotu do Jego i mojego Kościoła, nieraz ogarniał mnie smutek, kiedy w telewizji pokazywano (uparcie powtarzając to wielokrotnie) jak w śródmiejskiej dzielnicy Paryża burzowo piękny, renesansowy, nikomu już niepotrzebny kościół.
Czułem też ciężar przygnębienia, kiedy dowiadywałem się o przypadkach – sporadycznych wprawdzie, lecz zawsze dla mnie bolesnych – publicznego ogłaszania apostazji.
A widok prawie pustych świątyni na niedzielnych Mszach Świętych dopełniał reszty i jak ciężki kamień (na przysłowiowej beczce kiszonej kapusty) dusił nadzieję na odmianę!
I wreszcie Światło w okienku… nadszedł Wielki Tydzień AD 2025. W moim ulubionym kościele Ojców Jezuitów przy ulicy Grunwaldzkiej w Opolu (z którymi jestem sercem związany od ponad pół wieku), w dniach Triduum Paschalnego zastałem widok od dawna niespotykany – Świątynia pełna wiernych! Wreszcie ulga dla mojej prawie wyschniętej z tęsknoty duszy…
Największą radość przeżywałem widząc wśród wiernych ogromny udział ludzi młodych, a wzruszenia po brzegi serca doznałem, kiedy właśnie ci młodzi – dziewczęta i chłopcy – przystępowali do Stołu Pańskiego z godnością i w modlitewnym skupieniu; ten stan ducha malował się na ich promiennych twarzach (czego czasem trudno dostrzec na obliczach nas starszych – mimo, że także wiernych Bogu).
Przeciwwagą dla sporadycznie ogłaszanych apostazji są ostatnio liczne powroty do wiary – nieraz dopiero na łożu śmierci, ale przeważnie w dojrzałym wieku, kiedy porywy młodości złudnym szczęściem nie spełniały ich oczekiwań. Znam co najmniej kilkanaście takich szczęśliwych przypadków. A pewien 50-latek, który wyzwolił się z oceanu alkoholizmu, wyznał kiedyś publicznie (w wywiadzie prasowym), że miał żal do Boga i z wyrzutem zawarł to w słowach: Gdzie byłeś Panie, kiedy samotnie błądziłem po beznadziei życia; nie było Twoich śladów obok moich, odciśniętych na piasku… I niedługo potem we śnie Bóg odpowiedział mu: „To były moje ślady, kiedy niosłem ciebie na moich barkach; przecież zawsze jestem przy tobie”.
Głęboka ufność w Bożą pomoc potwierdza prawdziwość zbawczej ingerencji Stwórcy w każdej naszej sytuacji życiowej, a dzięki chrześcijaństwu wszystko inne nabiera sensu.
Powroty do Boga pięknie opisała Pani Angelika Kawecka w Tygodniku Katolickim NIEDZIELA (patrz: nr 15 z dnia 13.04.2025 r. str. 10 – 13), ukazując w wywiadach jak najróżniejsze drogi prowadzą do Boga i ileż barier trzeba pokonać, by zaznać ciepła w ramionach Chrystusa Zmartwychwstałego.
Czyżby wahadło dziejów kościoła i wiary w Boga – tak bardzo ostatnimi laty wychylone w niewłaściwą stronę – wreszcie wracało (?!).
A we Francji – na terenie której w gruz obrócono już wiele pięknych świątyni – czyżby nastał renesans Kościoła i czas odradzania się wiary w Boga (?). W świąteczny czas Wielkanocy światowe agencje informacyjne podawały wiadomość o niemalże cudzie nad Sekwaną, bowiem po latach „wielkiej smuty kościoła francuskiego” w ostatnim czasie coś drgnęło i w roku 2024 w tym kraju – przez tyle wieków na wskroś katolickim – liczba wiernych wreszcie wzrosła o kilkadziesiąt tysięcy nowo ochrzczonych. Niewiele to, jak na tak duży kraj – ktoś powie, ale dotychczas był tam regres i martwota. Daj Bóg, by ta przez długie wieki wierna Córa Kościoła wróciła do dawnej świetności religijnej.
A w naszym kraju daj Boże, by nie zabrakło żadnego filara w polskim fundamencie: Bóg, Honor, Ojczyzna. Zmartwychwstały Jezus Chrystus – Nadzieja nasza, zapewniał nas przecież, że będzie z nami do końca świata, a wraz z Nim Jego i nasz Kościół, „ … a bramy piekielne Go nie przemogą”!
Emil Tańczak, przedsiębiorca z branży stomatologicznej
Dodaj komentarz