Z Waldemarem Tomaszewskim, prezesem Związku Polaków na Litwie, eurodeputowanym Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich Rodzin rozmawia Ryszard Gromadzki.
RYSZARD GROMADZKI: Stereotyp, według którego polsko-litewskie stosunki międzypaństwowe są bardzo poprawne, ale nie przekłada się to na sytuację polskiej mniejszości na Litwie, jest prawdziwy?
WALDEMAR TOMASZEWSKI: Można tak powiedzieć. Stały dialog na wysokim szczeblu między Warszawą a Wilnem jest ważny przede wszystkim ze względu na sytuację geopolityczną w naszym regionie i kwestie bezpieczeństwa. Nie przekłada się to jednak na praktykę, czyli położenie Polaków na Litwie. Tu mamy do czynienia z ewidentnym regresem naszych praw, jeśli porównać to z pierwszymi latami po odzyskaniu przez Litwę niepodległości. Gesty w postaci ustawy o pisowni imion i nazwisk, która zezwala na używanie litery „w” w dokumentach, nie wystarczą, żeby zmienić ten obraz. Kiedy zestawi się ze sobą rejestr spraw ważnych dla Polaków żyjących na Litwie, rozstrzygniętych częściowo, ze sprawami nierozstrzygniętymi, to tych drugich jest zdecydowanie więcej.
Regres, o którym pan mówi, dotyczy – jak słyszymy ze strony organizacji polskich na Litwie – nie tylko praw politycznych Polaków, lecz także sprawy dla nich szczególnie istotnej, czyli ograniczania nauczania w języku polskim.
W tych dwóch obszarach rzeczywiście regres jest największy. Równie ważną sprawą jest jednak zwrot Polakom ziemi. Ten proces miał się już zakończyć. Niestety, po zmianie władz Wilna podjęły one decyzje nieprzychylne Polakom. Zwrot ziemi został wstrzymany, a Polakom proponuje się kompensaty lasem lub śmieszne pieniądze, np. niecałe 3 tys. euro za hektar w stolicy, nawet tysiąc razy mniej niż cena rynkowa. Wracając do oświaty… Ostatnio ministerstwo edukacji Litwy podjęło decyzję o wprowadzeniu w szkołach mniejszości narodowych nauki części przedmiotów w języku litewskim. Tego wcześniej nie było, zarówno przed odzyskaniem przez Litwę niepodległości w 1991 r., jak i później.
Z czego wynika nieprzyjazna wobec Polaków polityka litewskich władz? To przejaw kulturowego kompleksu mającego źródło w naszej wspólnej historii?
To skutek kursu obranego przez litewski establishment. Ograniczanie praw mniejszości nie dotyczy tylko Polaków, lecz także innych mniejszości narodowych i nawet mniejszości etnicznej, np. żmudzkiej. Władze w Wilnie odmawiają Żmudzinom prawa do pisowni nazw zamieszkiwanych przez nich miejscowości w ich ojczystym języku. Nie zgadzają się także na powiększenie ich autonomii społeczno-kulturalnej. Oprócz nacjonalizmu są jeszcze dwa powody takiej polityki. Pierwszy to pieniądze. Po odzyskaniu niepodległości przez Litwę w 1991 r. jej władze przyjęły ustawę podpisaną przez ówczesnego prezydenta Landsbergisa, która umożliwiała tzw. przenosiny ziemi, z której on osobiście również skorzystał. Polegało to na tym, że grunty położone w głębi Litwy zamieniane były na ziemię na Wileńszczyźnie, której wartość rynkowa była 100 razy wyższa. Co najgorsze, takie praktyki miały miejsce z poszkodowaniem Polaków, których ziemia była oddawana innym. Władze litewskie przez pierwsze lata reformy nawet ignorowały posiadane przez Polaków tytuły własności. Na tym procederze szeroko skorzystał cały litewski establishment, sędziowie, prokuratorzy czy posłowie. Ci wszyscy ludzie przejęli praktycznie za darmo należące wcześniej do Polaków tysiące działek na Wileńszczyźnie, a dziś dążą do tego, żeby zachować ten przejęty z naginaniem prawa majątek. Stąd działania, które podejmowane są w celu osłabienia pozycji Polaków. Drugi powód, który przejawia się w uderzeniu w polską oświatę, wynika z coraz silniejszego orientowania się litewskich elit politycznych, szczególnie w Wilnie, na ideologię gender. Wskutek polityki prowadzonej przez władze ta ideologia coraz mocniej przenika do litewskich szkół. Polskie szkoły na Litwie opierają się tej tendencji, co wynika z tego, że Polacy na Litwie mocno trwają przy tożsamości chrześcijańskiej, kultywują wartości rodzinne. To stoi w opozycji do liberalnej polityki władz. Stąd biorą się próby uderzenia w polską oświatę.
Plan reorganizacji polskich szkół, przeciw któremu w ostatnich latach zdecydowanie protestowali Polacy na Wileńszczyźnie, miał właśnie takie tło?
Oficjalnie tę reorganizację tłumaczono zbyt małą liczbą dzieci w polskich szkołach. Tymczasem w młodszych klasach polskich szkół dzieci było więcej niż w szkołach litewskich. To wszystko działo się w Połukniu, gdzie Polacy stanowią ponad 70 proc. mieszkańców, więc tego rodzaju kroki trudno tłumaczyć inaczej niż walką z polską szkołą. Trzeba zaznaczyć, że obie szkoły, które litewskie władze oświatowe próbowały „metodą buldożerową” zamknąć, czyli szkołę podstawową w Starych Trokach im. Andrzeja Stelmachowskiego i gimnazjum im. Longina Komołowskiego w Połukniu, zostały odrestaurowane za milionowe kwoty polskich podatników.
Powiedział pan, że uderzenie litewskich władz w polską oświatę spotkało się z protestami ze strony miejscowych Polaków. Czy ograniczanie praw polskiej mniejszości skutecznie ją mobilizuje do ich obrony?
Oczywiście tak. Gdyby nie sprzeciw ze strony polskiej społeczności, byłoby jeszcze gorzej. Po ogromnych protestach, na wzór strajku dzieci wrzesińskich przeciw germanizacji w zaborze pruskim sprzed pierwszej wojny światowej, plany ograniczenia polskiego szkolnictwa zostały przed 10 laty zawieszone. Dzisiaj niestety znów wracają. Mam odczucie, że litewskie władze cały czas sondują siłę polskiej reakcji. Nasza sytuacja poprawiła się po wyborach samorządowych w rejonie trockim. Mieliśmy tam wcześniej czterech radnych na 25, teraz mamy ich sześciu. W rejonie wileńskim i solecznickim polska partia ponownie uzyskała większość w Radach: odpowiednio 18 na 31 i 20 na 25 radnych. W samym Wilnie mieliśmy wcześniej sześciu radnych, obecnie jest ich siedmiu. Mieliśmy w stolicy przez siedem lat swojego wiceprezydenta Edytę Tomaszun. Dzięki temu wiele spraw dotyczących polskiej oświaty udało się załatwić. Teraz, po zmianie władz, jesteśmy w opozycji. Obecne władze stolicy są ultragenderowe. To oczywiście nie jest korzystna sytuacja dla naszych szkół. Próbuje się nam narzucić tworzenie litewskich klas w polskich szkołach w Wilnie. Pytanie: Dla kogo? Skoro siatka litewskich szkół w mieście jest kilkakrotnie większa od polskiej.
Czy w ostatnich latach polskie władze zrobiły coś konkretnego dla polskiego szkolnictwa na Litwie?
Bardzo ważne jest, że w sprawach żywotnych dla Polaków na Litwie polskie partie w zasadzie mówią jednym głosem. Martwimy się dzisiaj wielką polaryzacją polityczną i społeczną w Polsce. Tutejsi Polacy bardzo przeżywają te podziały. Chciałoby się, żeby przynajmniej w obronie praw Polaków za granicami polskie rządy mówiły nadal jednym głosem. Co do interwencji rządu w Warszawie wobec litewskich władz, niestety, nie można powiedzieć, żeby przyniosły one jakieś wymierne rezultaty. Nie będzie w tym przesady, jeśli powiem, że litewski establishment „wykołował” polskich polityków w ostatnich pięciu latach. Ambasador RP w Wilnie Urszula Doroszewska utrzymywała bardzo bliskie relacje z litewskim establishmentem, nazywając jego przedstawicieli swoimi osobistymi przyjaciółmi. Niestety, nie pomogło to załatwić spraw ważnych dla Polaków. Litewskie władze nie podjęły żadnych decyzji, które by otwierały do tego drogę, oprócz wspomnianej litery „w”.
Mówimy o działaniach wymierzonych w polską oświatę na Wileńszczyźnie, ale równolegle władze na Litwie planują działania, mam na myśli projektowane zmiany granic okręgów wyborczych, które zmierzają wprost do „rozcieńczenia” skupisk Polaków, a tym samym osłabienia ich siły politycznej.
Ten projekt, już niestety przyjęty, stanowi złamanie prawa międzynarodowego. W konwencji Rady Europy, której Litwa jest sygnatariuszem, napisane jest wyraźnie, że nie można podejmować działań, których celem jest rozbicie zwartych skupisk mniejszości narodowych. W 2016 r., po 24 latach starań z naszej strony, udało się sprawę parlamentarnych okręgów wyborczych na Litwie uporządkować. Z rejonu solecznickiego i wileńskiego, gdzie Polacy stanowią większość, nareszcie stworzono trzy okręgi wyborcze. W 2019 r. podjęto kolejną próbę zmiany granic okręgów wyborczych, wyłączając z jednego z polskich okręgów zdominowaną przez Polaków dzielnicę Podbrzezie. Natomiast podjęta przez władze litewskie decyzja o powołaniu nowych okręgów stanowi jaskrawe pogwałcenie praw polskiej mniejszości na Litwie lub, jeśli ktoś woli, polskiej większości na Wileńszczyźnie. Aż siedem dzielnic wyborczych rejonu wileńskiego zostało wyrwanych i dołączonych do okręgów Wilna. Takie bezpardonowe rozcieńczanie polskiego elektoratu będące w rażącej sprzeczności z prawem międzynarodowym zostało zaskarżone w sądzie. Innym przejawem dyskryminacji Polaków jest to, że już drugi raz z rzędu podczas tegorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego, podobnie jak podczas zeszłorocznych wyborów samorządowych, polska partia nie będzie miała żadnego przewodniczącego wśród 60 szefów okręgowych komisji wyborczych. To sytuacja, która nigdy wcześniej nie miała miejsca. Przekłada się ona niekorzystnie na sytuację Polaków w wyborach, np. w zmniejszaniu dostępności do punktów przedterminowego głosowania. Europoseł Patryk Jaki i poseł na Sejm RP Mieczysław Baszko, obserwujący wybory samorządowe na Litwie w 2023 r., stwierdzili w raporcie, że druga tura tych wyborów nie była ani wolna, ani demokratyczna. Przed drugą turą wyborów miał miejsce antypolski alians różnych litewskich sił politycznych i zmasowany atak mediów wymierzony w polską partię. Mało tego, przed lokalami wyborczymi dyżurowali uzbrojeni członkowie Litewskiego Związku Strzelców. To niedopuszczalna forma zastraszania wyborców. Przedstawiciele OBWE, których informowaliśmy o tym, byli zszokowani tą sytuacją. Chcę podkreślić, że źródłem antypolskich szykan są litewski establishment i kontrolowane przez nich media, ze zwykłymi Litwinami porozumiewamy się dobrze. Wielu z nich nie rozumie działań wymierzonych w nas ze strony rządu Litwy.
Źródło: DoRzeczy.pl