Jeżeli ktoś otrzymuje od sądu kościelnego decyzję o unieważnieniu sakramentalnego małżeństwa, to nie powinien – zwłaszcza będąc osobą publiczną – zawierać kolejnego w blasku jupiterów, ponieważ może wywołać zgorszenie wiernych.
Szkoda, że nie rozumie tego Jacek Kurski, dziwne że nie wyperswadowali mu niestosowności urządzania okazałej ceremonii ślubnej w łagiewnickim sanktuarium świętego Jana Pawła II zaprzyjaźnieni z nim księża, a także kapłani z tej wyjątkowej dla Polaków świątyni.
Skoro oboje państwo młodzi byli już wcześniej w związkach małżeńskich, to nawet stwierdzenie ich unieważnienia nie powinno skłaniać do zawierania kolejnego w sposób, który – co łatwo było przewidzieć – może stać się powodem ataku nie tylko na nowożeńców z odzysku, ale także na Kościół. Kto jak kto, ale rasowy człowiek mediów, jakim jest Kurski, powinien o tym doskonale wiedzieć i liczyć się z wszelkimi możliwymi konsekwencjami takiej ceremonii.
Na usta ciśnie mi się kilka słów na określenie tej sytuacji, ale użyję tylko jednego, najmniej dosadnego, lecz adekwatnego: niesmaczne.
Jerzy Bukowski*
*Filozof, autor „Zarysu filozofii spotkania”, piłsudczyk, harcerz, publicysta, rzecznik Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie, przewodniczący Komitetu Opieki nad Kopcem Józefa Piłsudskiego w Krakowie, były reprezentant prasowy śp. pułkownika Ryszarda Kuklińskiego w Kraju