Ponoć w dyskusjach nad konstruowaniem ustawy nazywanej “tarczą dla przedsiębiorców” ustalono, iż co do zasady koszt obecnego kryzysu powinien być podzielony na pół między rząd a firmy. Czy to podział sprawiedliwy i czy faktycznie ustawa realizuje to założenie, można dyskutować. Jednak postawić trzeba przede wszystkim inne pytanie. Czy to ma być tak, że skutki finansowe mają dotknąć tylko przedsiębiorców i ich pracowników? Brak przecież w tarczy jakiegokolwiek wsparcia do kosztów firm poniesionych w marcu i skutki “czołowego zderzenia ze ścianą przy prędkości 140km/h” poniosą w całości – prolongata danin odwleka bowiem tylko w czasie swoisty “szafot”, lecz go nie znosi.
A co z urzędnikami, którzy de facto i tak przecież koniec końców pozostają na utrzymaniu polskich firm? Wygląda na to, że do rozwiązań w tym zakresie jakoś rządzący się nie palą…
Ostatnie tygodnie dowiodły, iż doskonale dajemy sobie radę bez działania większości urzędników. Może czas wyciągnąć z tego wnioski praktyczne? Dlaczego połowiczną tarczą ma być objęte to, co prywatne, a urzędnicy mają mieć pełną tarczę gwarantującą im utrzymanie wszystkiego???
Trzeba przypomnieć, iż próby wprowadzenia ustawy powodującej zmniejszenie wydatków na urzędników już była. Została zgłoszona przez rząd Donalda Tuska. Co ciekawe, została oprotestowana przez prezydenta Komorowskiego, który skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego, który uchylił ją z wyjątkowo mało przekonujących powodów.
Najprościej byłoby zatem wrócić do tamtego projektu – poprawiając te nieistotne fragmenty, które stały się pretekstem dla Trybunału Konstytucyjnego i złożyć go teraz. Jeśli tak zrobiłoby PiS, PO i PSL raczej rządzący mieliby kłopoty, żeby taką ustawę oprotestować. Należy zatem zapytać, czemu takiej ustawy nie zgłosi PO i PSL? Czyżby nadal znajdowali się pod dyktatem Komorowskiego? Czemu takiego projektu nie przedstawiła Konfederacja, całkiem nie sposób pojąć…
***
Tyle, co do kwestii istotnych. Dla zainteresowanych przypomnienie, jak to tak dokładnie z tym projektem było:
16 grudnia 2010 roku Sejm uchwalił ustawę o racjonalizacji zatrudnienia. Przewidywała ona, iż ilość urzędników zmaleje co najmniej o 10%. Przed wyborami 2011 roku PO chciała zaprezentować się wyborcom jako ugrupowanie realizujące ich oczekiwania.
PiS nawet nie kryło, że widzą to wyłącznie w kontekście wojny partyjnej. W debacie poseł Artur Górski, występujący w imieniu klubu, mówił tak: „ta ekipa [znaczy PO] najpierw masowo zatrudniała – w ciągu trzech lat funkcjonowania koalicji PO–PSL przybyło ok. 17 tys. pracowników administracji rządowej i ok. 28 tys. pracowników administracji samorządowej – a teraz będzie masowo zwalniała. Zapewne nie swoich, lecz tych niewygodnych, tych, których w normalnym trybie, bez łamania prawa pracy lub innych ustaw, trudno zwolnić”. Czyli: ponieważ na mocy tej ustawy mógłby zostać zwolniony ktoś z naszych, kogo zatrudniliśmy, gdy byliśmy przy władzy, jesteśmy przeciw.
7 stycznia 2011 roku prezydent odmawia podpisania tej ustawy i kieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego, twierdząc, że niektóre przepisy ustawy naruszają Konstytucję, zasadę praw nabytych i zasadę pewności prawa. To ciekawe, gdyż przez całą swą kadencję Komorowski raczej rzadko wetował ustawy rządu PO.
Dlaczego zdecydował się na to akurat w sprawie ochrony urzędników?
Wyjątkowo szybko, jak na standardy Trybunału Konstytucyjnego, bo już 14 czerwca 2011 roku wyrokiem Kp 1/11 Trybunał orzeka oczywiście niekonstytucyjność. Nie tylko przepisów zaskarżonych przez Prezydenta, ale nawet ustawy w całości. Argumentacja Trybunału wydaje się prawnie raczej mało przekonująca. Szczególnie zapewne dla wszystkich tych Polaków, którzy nie są zatrudnieni w administracji i wiedzą, że w obliczu kryzysu trudności ekonomiczne ich pracodawcy mogą zmuszać do zmniejszania zatrudnienia. Takie osoby z pewnością podzielą poglądy Trybunału, że przecież urzędnik musi mieć silne gwarancje swoich praw nabytych.
Najciekawsze następuje w tym momencie. Gdyby PO traktowała serio swój postulat konieczności redukcji urzędników, niewątpliwie próbowaliby napisać tę ustawę jeszcze raz, biorąc pod uwagę zastrzeżenia Trybunału. Tymczasem zaraz po wydaniu wyroku ówczesny premier Donald Tusk komentuje: „Sprawę uważam za zakończoną, jeśli chodzi o tę ustawę”. No i faktycznie. Później rządy PO nie próbowały nawet zmniejszać ilości urzędników. Wręcz przeciwnie. Przybyły ich całe kolejne bataliony.
PiS po przejęciu władzy w 2015 roku nawet nie zająknęło się o tym, że garb urzędniczy żerujący na społeczeństwie to patologia. Wręcz przeciwnie. Za rządów tego ugrupowania osiągnięto np. absolutnie rekordową ilość wiceministrów.
Może teraz, podczas czasu próby, politycy wszystkich ugrupowań znajdą w sobie trochę wstydu? Widząc, że Polacy nie mogący liczyć na zatrudnienie z klucza partyjnego na państwowych posadach muszą dźwigać skutki epidemii, rządzący zdecydują się również ograniczyć koszty po stronie swej biurokracji, która nie tylko że przeżera pieniądze, ale jeszcze utrudnia jak może prowadzenie działalności na każdym kroku?
Ryszard Skotniczny*
2 kwietnia 2020 r.
* Pełnomocnik Zjednoczenia Chrześcijańskich Rodzin na Podkarpaciu