Nie jest tak, że przyszła „dobra zmiana” i skonfliktowała społeczeństwo. Politycy wykorzystali problemy, które narastały przez lata. Anna Cybulko – mediatorka, moderatorka, związana z Centrum Rozwiązywania Konfliktów przy Wydziale Prawa i Administracji UW i Fundacją Konsultacje Społeczne, ombudsman na Uniwersytecie Warszawskim.
Czy politycy konfliktują społeczeństwo?
– Nie wiem, czy można jednoznacznie powiedzieć, że politycy konfliktują społeczeństwo. Na pewno oddziałują na nas, z drugiej strony my jako społeczeństwo oddziałujemy na nich. Nie chodzi tylko o to, że ich wybieramy, ale bierzemy też udział w sondażach społecznych, pokazując, co nam odpowiada lub nie. To działa dwukierunkowo. Nie jest tak, że przyszła „dobra zmiana” i skonfliktowała społeczeństwo. W naszym społeczeństwie już wcześniej istniały silne napięcia, frustracje, niechęci, mechanizmy kategoryzacji grupowej; nie były zaspokajane różne potrzeby. One właśnie były źródłem tego, co teraz widzimy. Politycy w jakiś sposób wykorzystali zastaną sytuację. Problemy, które narastały przez lata, skanalizowały się i teraz mamy skutek w postaci konfliktu społecznego. Niezależnie od tego, co robią politycy, ten potencjał podziału już tu był. Aby rozwiązać problem, należałoby sięgnąć do źródeł i zastanowić się, jakie frustracje wywołały takie efekty.
Konflikt trwa już jakiś czas i działa także na ludzi, których polityka dotychczas nie obchodziła. Decyzje polityków, szybkie zmiany często rzutują na nasze życie towarzyskie.
– I nierzadko okazuje się, że ci, co wychodzą demonstrować w poniedziałki, nie chcą więcej spotykać się z tymi, którzy wychodzą w czwartki, bo boją się, jak będą rozmawiać.
No właśnie, jak rozmawiać?
– Zastanawiać się, jak rozmawiać, możemy, jeśli mamy odpowiedź twierdzącą na pytanie, czy rozmawiać. Czasami ludzie nie są na to gotowi. Część doskonale się odnajduje w tym podziale, identyfikuje się ze swoją grupą, buduje na niej swoją tożsamość. Jeżeli do tej pory tożsamość nie była oczywista, a teraz się krystalizuje, to jest czymś cennym, czego chce się bronić. Kiedy konflikt staje się elementem konstruującym tożsamość, można się spotkać z niechęcią do rozmowy. Jeśli Kowalski odnalazł się w tym całym zamieszaniu, utożsamia się z jakąś ideą będącą osią konfliktu, to…
– Właśnie. Ale część osób zostaje niejako wtłoczona w konflikt, bo jest postrzegana jako „oni”. Według mnie na poziomie psychologicznym podstawowy problem w budowaniu dialogu stanowi moment, w którym zaczynam postrzegać „tamtych” jako jednolitą grupę. Ważne, aby nie generalizować. Jeśli np. zrezygnuję z dotychczasowych wspólnych przedsięwzięć, a nawet kontaktów, bo moi znajomi, czyli „oni”, głosowali na partię, która w moim odczuciu szkodzi Polsce, znajdę się na przegranej pozycji i o żadnym dialogu nie będzie już mowy. Jeżeli jednak założę, że mimo akceptowania przez daną osobę zmian, które w mojej opinii są złe, mogę znaleźć jakieś cechy, za które ją szanuję, i mogę na nią spojrzeć jak na człowieka, a nie przedstawiciela pewnej (wrogiej) grupy, łatwiej mi będzie nawiązać z nią kontakt. Pod warunkiem oczywiście, że dana osoba także jest otwarta na dialog.
Istnieje pojęcie psychologiczne autystycznej wrogości, odnoszące się do sytuacji, w których negatywne nastawienie wywołuje niechęć do jakichkolwiek dalszych kontaktów, co z kolei usztywnia wzajemne negatywne postawy. Załóżmy, że jestem przekonana o wrogim nastawieniu drugiej osoby i zrywam z nią kontakty. Nie mam wówczas nawet szansy zweryfikowania, czy faktycznie jest tak, jak myślę. A skoro zerwałam kontakty, to tylko umacniam się w przekonaniu, że ten ktoś jest zły i zamykam drogę do porozumienia. Ta druga osoba również i mamy sytuację patową. Dajmy sobie zatem szansę weryfikacji, jeśli zależy nam na relacji z daną osobą.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 11/2017, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.