Podniesiona to miała być kwota wolna od podatku, a nie podatki. Zarżnięcie klasy średniej jednolitą daniną fiskalną to nie jest „dobra zmiana”.Rządzący coraz głośniej mówią o pomyśle zastąpienia podatku PIT, składek na ZUS i ubezpieczenia zdrowotne jednolitą daniną. Idea sama w sobie jak najbardziej słuszna, diabeł tkwi jednak w szczegółach. Z ujawnionych do tej pory informacji wynika, że od stycznia 2018 r. obowiązywać będzie kilkanaście (!) progresywnych stawek opodatkowania, które najmocniej uderzą w przedsiębiorców i samozatrudnionych. Zamiast uproszczenia systemu spora grupa ludzi dostanie „jednolicie wyższy” podatek do zapłacenia, a to nie jest „dobra zmiana”
Po tym jak PiS podjął decyzję o podwyżce stawek VAT od stycznia 2017 r. (w mediach mówi się o „wydłużeniu obowiązywania podwyższonych stawek”, choć formalnie jest to odrębna decyzja rządu o ich podwyższeniu), zanosi się na kolejne fiskalne uderzenie w sporą grupę ludzi. Tym razem nie oberwą wszyscy, lecz tylko tzw. klasa średnia, przedsiębiorcy oraz samozatrudnieni. Jednolita danina fiskalna zgodnie z założeniami rządu będzie wybawieniem dla najbiedniejszych warstw społecznych. Dla nich przewidziana jest stawka 10 proc. podatku, co oznacza, że w skali miesiąca zostanie im w kieszeni nawet kilkaset złotych.
Im ktoś jednak więcej zarabia (i nie mówimy tutaj o jakiś gigantycznych zarobkach), tym dotknie go więcej progresywnych stawek podatkowych (rząd planuje, że będzie ich kilkanaście). W praktyce oznacza, to że otrzymujący wynagrodzenia nieco tylko wyższe od tzw. średniej krajowej oraz większość przedsiębiorców i samozatrudnionych pod reżimem jednolitej daniny fiskalnej będzie zobligowana oddać państwu więcej niż do tej pory.
Tekst i foto: niewygodne.info.pl