Wystawa jest istotnie interesująca, włożono sporo wysiłku w to, aby była zarówno atrakcyjna jak i autentyczna poprzez osobiste wspomnienia byłych żołnierzy.
Jednak biorąc pod uwagę podkreślony cel wystawy – „doświadczenie zapisane w pamięci”, aby stało się częścią zbiorowej pamięci historycznej – nie spełnia ona swego celu – źródła historii, pamięci, wreszcie prawdy.
Zastrzeżenie budzi już sam tytuł wystawy przywołujący konotacje polityczne w ogóle nie związane z celem wystawy, Ci „dziadkowie” nie byli z Wehrmachtu ,lecz ze Śląska ,Pomorza ,Warmii. Oderwani od swojej codzienności ,pracy ,rodziny szli bić się za obcą sprawę. Wydaje się ,biorąc pod uwagę także kontekst niektórych elementów wystawy (losy rodzin ,powojenne dzieje etc.) ,że bardziej stosowny byłby tytuł „Pogmatwane śląskie losy”. Wtedy jednakże spectrum tematyczne musiałoby być pełniejsze, a relacje bardziej różnorodne.
Autorzy zastrzegają się w końcowych napisach, że odcinają się od faszyzmu, totalitaryzmu etc. Jednakże sposób prezentowania Wehrmachtu na wystawie kojarzy się z nutą nostalgii a także podjęte są próby dodatniej oceny tej zbrodniczej struktury , m.in. poprzez przypomnienie ,ze to w Wehrmachcie narodził się spisek Stauffenberga. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że autorami spisku byli ludzie chcący ratować Niemcy i ich substancję i że spisek miał miejsce w lipcu 19444r. ,a więc wtedy ,gdy ponura sława Wehrmachtu była już ugruntowana kolejami wojny.
W szczególności w początkowej części wystawy pokazuje się różnorodność śląskich losów – oto wujek Dudek z Bielszowic ,krewny rodziny Dziuba ,który trafił do aliantów, oto losy wujków w tej rodziny ,z których jeden padł na „ostfroncie” ,drugi zginął jako więzień Ostaszkowa, oto świadectwo polskiej szkoły podoficerskiej Urbiczka a i relacja ucieczki we wrześniu 1939 z Kochłowic ( bo tata miał „papiery z powstania” ,to by się nie wygrzebał ,jakby złapali). Jest także pełna informacja o grupach volkslisty na Śląsku.
Zaskakująca – i nie całkiem uzasadniona tematyką wystawy jest obfitość materiału ze służby w Wehrmachcie- zdjęcia z życia w koszarach, niemieckie dokumenty związane z poborem, masa nieopisanych zdjęć z poboru do armii, a nawet apoteoza służby poparta anonimowymi zdjęciami (R.Faccio). Bardzo obszerne opisy ilustrowane zdjęciami z przyjęcia do służby w Wehrmachcie kojarzą się raczej z lirycznymi wspomnieniami z wojska niż z niełatwym losem Ślązaków branych do niemieckiego wojska. Biorąc pod uwagę zbrodniczą historię Wehrmachtu – takie nagromadzenie pamiątek bez stosownego komentarza czyni nie całkiem wiarygodnym zastrzeżenie Autorów co do ich intencji odcięcia się od faszyzmu etc., przywołuje także znowu pytanie – jaki był cel wystawy?
Autorzy przyznają, że Ślązacy podejmowali po wzięciu do niewoli alianckiej służbę w armii Andersa lub w armii polskiej na zachodzie ,opatrując to zarazem komentarzem, iż działo się tak w szczególności pod koniec wojny ,kiedy w armii niemieckiej było chłodno i głodno.
Jest to nieprawda. Mam wiadomości z pierwszej ręki tj. od oficera adiutanta gen. Andersa, że : po pierwsze – sporo śląskich żołnierzy uciekało w warunkach frontowych na drugą stronę , legitymowali się często legitymacją ZHP w Niemczech albo Związku Polaków , schowaną w bucie. Po drugie ,jeśli trafiali do niewoli ,to mieli wybór – mogli albo spokojnie trwać w dobrych warunkach jenieckich zachodniego wojska albo też iść do walki po drugiej stronie ,przy czym – jak mówił kapitan Jerzy Malcher –gen. Anders wysyłał ich na pierwszą linię walki. Wszyscy niemal wybierali walkę. Kiedy zwiedzamy cmentarz na Monte Cassino , nie wiemy ,że znaczna część grobów to śląskie synki, których prawdziwe nazwiska nie widnieją na krzyżach nagrobnych.
Wniosek, jaki nasuwa się po zwiedzeniu wymienionej wystawy – nie zadbaliśmy w porę o naszą pamięć i prawdę w tym rozdziale historii.
Alicja Nabzdyk-Kaczmarek, Towarzystwo „Polski Śląsk”
W pełni zgadzam się z recenzją wystawy tej Pani. Intencje niejakiego Rafała Bartka są oczywiste.