Najbardziej żyzną glebą dla pychy jest dusza bez modlitwy. Bowiem źródłem wszelkiego grzechu jest „pomniejszanie” Boga (Thomas Merton). Kto wierzy, że Bóg… jest Bogiem, a nie człowiekiem i oddaje Mu cześć na modlitwie, uniży się przed Nim i przed drugim człowiekiem. Nie bez powodu św. Jakub nakazuje: Uniżcie się przed Panem, a wywyższy was (Jk 4, 10).
Boga, który jest wielki, stać na pokorę i uniżenie; osobę ludzką, doświadczającą swej małości, nieustannie dopadają zmory pychy i niezdrowej megalomanii. Człowiek już w raju chciał być jak Bóg, uzurpując sobie prawo do Jego władzy i Jego wiedzy (por. Rdz 3, 5). Niebezpieczeństwo pychy zagraża każdemu bez wyjątku, zwłaszcza temu, kto porównuje się tylko ze słabszymi od siebie. Pycha przejawia się w błędnym mniemaniu o sobie, domaganiu się przesadnej czci dla siebie przy równoczesnej pogardzie dla innych. Dlatego ludzie oddani pysze, chociaż błądzą i popełniają zło, nie czują skruchy, co tym bardziej skłania ich do złego postępowania. Na przykład dotknięty tą wadą pracodawca, mimo poniżania podwładnych i stosowania kar nieadekwatnych do winy, zawsze znajdzie argument, by swe postępowanie uzasadnić dobrymi następstwami: wydajniejsza praca, lepszy reżim, większe zyski. To pycha w wymiarze „mikro”. A w wymiarze „makro”? To pycha tysięcy, a nawet milionów ludzi, którzy w pogoni za nowoczesnością i dobrobytem chętnie przystali na opinię mediów laickich, wedle której dziś mają wierzyć tylko ludzie starzy, słabi i niewykształceni, natomiast młodzi i inteligentni poradzą sobie bez Boga!
W latach panowania ustroju komunistycznego w Polsce ukuto pojęcie światopoglądu naukowego, wrzucając do jednego worka religię, Boga i wszelki zabobon. Przynęta pychy działa stale na tej samej zasadzie: iluż to ludzi nie chciałoby uchodzić za lepszych, oświeconych i nowoczesnych?
Bóg schodzi do człowieka
Św. Paweł szokuje nas ciągle przeciwstawieniem „mądrości krzyża” i „mądrości świata” (por. 1 Kor 1, 17-30). Ludzie patrząc na Krzyż bez światła Objawienia, widzą w nim jedynie bezsens okrutnego cierpienia. Rozum się gorszy, bo nie przypuszcza, by cierpienie Jezusa Chrystusa miało jakiś sens i by można było w nim zobaczyć jakieś dobro. A w Krzyżu wyraża się niezwykła miłość Boga. Prawie wszystkie religie – jak pisał kard. Joseph Ratzinger – obracają się wokół problemu zadośćuczynienia. Powstają z poczucia winy wobec Boga i wyrażają usiłowanie, by to poczucie winy usunąć, winę przezwyciężyć przez spełnienie uczynków pokutnych Bogu w ofierze („Wprowadzenie w chrześcijaństwo”, Kraków 2006, s. 296). W Nowym Testamencie jest na odwrót. To nie człowiek przychodzi do Boga, by Mu coś ofiarować dla przejednania Go, tylko Bóg przychodzi do człowieka, by obdarować go sprawiedliwością. Biblijne wyjaśnienie faktu Krzyża niesie ze sobą coś niesłychanego: Bóg nie czeka, aż winowajcy przyjdą, by się z Nim pojednać, lecz On sam wychodzi im naprzeciw. Co więcej, zgadza się na to, by posłany na świat Boży Syn wziął na siebie winy i doświadczył ich konsekwencji w naszym zastępstwie. Krzyż jest znakiem bezgranicznej miłości Boga, który zniża się z pokorą do człowieka.
Diabelska antyewangelia
Czy wobec tego opinia ludzi, którzy twierdzą, że Bóg nie interesuje się człowiekiem albo że człowiekowi pragnącemu się do Niego zbliżyć stawia wymagania nie do pokonania, nie wynika z ignorancji i złej woli? Trudno zrozumieć współczesnego człowieka, który wysuwa wobec Boga tak bezpodstawne zarzuty. W tych wszystkich oskarżeniach jak echo odbija się kłamstwo Szatana, geniusza podejrzeń (Jan Paweł II), który wiedząc, iż nie może pokonać prawdy o miłości Bożej, zakrywa ją kłamstwem i kreowaniem podejrzliwości w sercu człowieka. Powtarzane jeszcze dziś te i podobne oskarżenia pod adresem Boga należą do diabelskiej antyewangelii. Krzyż natomiast nie jest znakiem bezsensownej ofiary, lecz bezgranicznej miłości Boga, który w Chrystusie pojednał świat ze sobą (2 Kor 5, 19). Może jednak ktoś uporczywie pytać: dlaczego Bóg Ojciec zezwolił na to cierpienie Syna? Albert Camus odpowiedział: Chrystus przyszedł, aby rozwiązać dwa problemy zasadnicze, które są właśnie problemami zbuntowanych: zła i śmierci. Jego rozwiązanie polegało przede wszystkim na tym, że doświadczył obu. Bóg-Człowiek cierpi także, i cierpi bez skargi. Nie można obarczyć go winą za zło i śmierć, skoro jest rozdarty i umiera. Noc na Golgocie dlatego ma tak wielkie znaczenie w historii ludzi, że w jej ciemnościach istota boska, jawnie porzucając przywileje, przeżyła aż do końca lęk śmierci z rozpaczą włącznie. Czyż nie jest wyrazem pychy człowieka oskarżanie Boga o brak czułości i brak miłości? Boga, który ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać Sługi (Flp 2, 7)?
Pokusa samozbawienia
Przed około 20 laty przeczytałem po raz pierwszy o interesujących wynikach badań, przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych, na temat wpływu modlitwy na zdrowie człowieka i jego szczęście. Stwierdzono w nich, iż ludzie, którzy wierzą w Bożą obecność i się modlą, dwukrotnie szybciej wracają do zdrowia, lepsze są wyniki ich leczenia i terapii. Ponadto osoby te doskonale radzą sobie z doświadczeniem cierpienia, a także z widmem śmierci.
Gdy o wynikach tych badań mówiłem podczas comiesięcznych wykładów otwartych w Zamościu, otrzymałem od moich słuchaczy sporo wycinków z różnych gazet, zwłaszcza z „Reader’s Digest”, potwierdzających tę tezę. W większości przypadków zainteresowanie takimi skutkami modlitwy było jednak podszyte modą wykreowaną przez ruch New Age, by medytację traktować jako najbardziej użyteczną technikę zdrowotną. Byłem zmuszony prostować wyobrażenie ludzi o modlitwie chrześcijańskiej, która nie polega – jak w New Age – na doskonaleniu technik medytacyjnych dla zdobycia kontroli nad własnym ciałem lub na złączeniu własnego ducha z „energiami kosmosu” pozwalającymi zdobyć stan wewnętrznego spokoju i uciszenia myśli. Najbardziej zaskoczyło mnie wyznanie jednego z mężczyzn, który z naiwną nieświadomością uczestniczył w seminarium kontroli umysłu metodą Silvy aż do momentu, gdy przyszedł etap zaproszenia „ducha doradcy”. To mu się nie zgadzało ze światopoglądem chrześcijańskim, bo przecież nie słyszał, by istniały dobre duchy poza aniołami… Owo newage’owe zainteresowanie modlitwą pokazuje także pychę człowieka, który szuka samozbawienia, w sobie samym chce znaleźć nadzwyczajne moce lub przez medytację łowić z kosmosu boskie energie.
Modlitwa Jezusa
W chrześcijaństwie nie chodzi o to, by poprzez techniki modlitewne ułatwiać dostęp dobrych energii do ciała i duszy oraz by „zapanować” nad nimi, ale by się poczuć małym – doświadczyć, iż jesteśmy w rękach miłującego Boga, a całe nasze życie i śmierć są pod Jego ochroną. Świadczy o tym pokora samego Jezusa, który na modlitwie wyrażał całe swoje oddanie Ojcu i zależność od Niego. On nas nauczył postawy przyjmowania i zgody na plan Ojca. Mówił: Ojcze nasz, bądź wola Twoja, przyjdź królestwo Twoje, chleba powszedniego daj, odpuść nasze winy, broń nas przed pokusami, ochroń od złego ducha. Jezus uczy nas także prostoty w relacji z Ojcem oraz wiary w Jego dobroć. Znamienny jest w tym względzie tekst, który ukazuje, że modlitwa chrześcijańska jest też modlitwą w Duchu: W tej chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, ze zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić (Łk 10, 21-22). Jest to jeden z najpiękniejszych tekstów ukazujących radość i szczęście Jezusa, które rodzą się z bezpośredniej relacji z Ojcem. W tej modlitwie uwielbienia Chrystus objawia, iż miłość Bożą mogą poznać ludzie, którzy z prostotą dziecka przyjmują ją i cieszą się z tego, że ich imiona zapisane są w niebie (Łk 10, 20). Tej prostoty osobowej relacji i miłości brakuje w wizji modlitwy według New Age.
Spośród kilkudziesięciu świadectw o tym, jak Jezus się modlił, warto przytoczyć jeden epizod, zapisany w Ewangelii według św. Marka. Otóż Jezus po całodziennym trudzie głoszenia, uzdrawiania i uwalniania ludzi od złych duchów nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił (Mk 1, 35). Chrystus ukazuje, iż na modlitwie doświadczał spotkania z Ojcem, co było dla Niego źródłem umocnienia i radości. Modlitwa chrześcijańska nie jest zatem „przekonywaniem” Boga, że powinien nam pomóc, lecz otwieraniem się na tę pomoc, której On chce nam udzielić, zanim jeszcze poprosimy. Chrześcijanin w pierwszej kolejności powinien uwierzyć w hojność i miłość Boga. Inaczej będzie zarzucał Go swoimi żądaniami zaprowadzania ziemskiego raju.
Pokora Ducha Świętego
Jeden z moich kolegów księży po powrocie z rekolekcji o Duchu Świętym powiedział pełen entuzjazmu: Nareszcie nawróciłem się! Nareszcie uwierzyłem w Ducha Świętego! To jego wyznanie wprawiło mnie w zdumienie, więc zapytałem, czy do tej pory nie wierzył, że Duch Święty jest Bogiem. Wierzyłem – odpowiedział – ale dopiero teraz po raz pierwszy „odezwałem się” do Niego w słowach: „Dziękuje, że jesteś i mieszkasz we mnie. Kocham Cię i proszę, abyś mi wybaczył te wszystkie lata mojego milczenia!”. Na końcu wyznał, iż fałszywa pokora przeszkadzała mu uwierzyć, że Ktoś tak święty mógłby w nim, grzesznym, mieszkać. Rzeczywiście, fałszywa pokora jest czasami gorsza od pychy, bo człowiekowi niekiedy wydaje się, że tylko w tej kwestii jest niegodny Bożej dobroci, a w innych zasługuje na pochwałę, a może nawet na uznanie w oczach Bożych. Dopiero kiedy uznamy, że wszystko, co posiadamy, jest prezentem od Pana Boga i łaską, wówczas rodzi się w nas autentyczna pokora, która owocuje odczuciem wdzięczności i radości.
Niestety, ów ksiądz nie jest wyjątkiem. Jako teolog spotykam się wśród katolików z zupełnym ignorowaniem tej Obecności, którą jest Osoba Ducha Świętego. Jakżeż wielu ludzi uważa, że Bóg nie interesuje się nimi i dlatego oni mają również prawo… nie interesować się Bogiem! Przecież Objawienie Nowego Testamentu mówi wyraźnie, iż następstwem misji Chrystusa na ziemi było posłanie Ducha Świętego! Przedtem rzeczywiście Bóg mógł wydawać się daleki, bo ludzkie wnętrze nie przyjmowało Boga z powodu założonej na ludzką duszę kłódki, jaką był grzech pierworodny i grzechy osobiste. Po zbawczej śmierci Chrystusa na krzyżu, a następnie Jego zmartwychwstaniu, Bóg mógł posłać Ducha Świętego do ludzkich wnętrz. Oto największy Dar w całej historii! Nasze osoby stały się świątyniami, to znaczy Jego mieszkaniami! A ponieważ Duch Święty jest Osobą Trójcy Świętej, dlatego przez Jego Osobę przychodzi do nas i zamieszkuje w nas cała Trójca!
To zamieszkiwanie Ducha Świętego w naszych grzesznych ciałach (trzeba dodać: przy częstym ignorowaniu Jego obecności) teologia nazywa „kenozą Ducha Świętego”, czyli ogołoceniem i uniżeniem. Od momentu, kiedy człowiek uwierzy w tę obecność, całe jego życie staje się modlitwą, bo przecież Bóg z nami się nie rozstaje. Łatwo można poznać ludzi, którzy odkryli tę Obecność: są pełni wdzięczności.
By powyższe słowa nie wytworzyły w Czytelniku mylnego wrażenia, iż Duch Święty – w mocy którego stworzone zostały wszelkie byty materialne i duchowe w świecie, a także cały wszechświat – dziś nie może wpłynąć na ludzką historię z powodu zablokowania ludzkich serc (czyli woli) na Jego działanie, warto przypomnieć, iż działa On wszędzie tam, gdzie jest wiara i czynna miłość. Co więcej, do listy znaków działania Ducha Świętego należy dopisać wszelkie zwycięstwa dobra nad złem w ludzkich sercach, wszystkie łaski, cnoty i Jego owoce. To jeszcze bardziej nam uświadamia, jak mało jest wzywany Duch Święty! Bo przecież tak wiele jeszcze nienawiści i niezgody między ludźmi… Źródłem niegasnącej nadziei jest tylko pokora Boga, który chce być z nami pomimo naszej niewdzięczności.
Ks. dr hab. Krzysztof Guzowski – teolog, profesor KUL