NGO Kraków: Brutalny gwałt na rynku

Niezależna Gazeta Obywatelska2

Kraków fot. Jan LorekKraków to ukochane przeze mnie niczym niezastąpione miejsce na ziemi, którego mieszkańcy twierdzą, że pośpiech poniża. Więc krakowianie chadzają pieszo, bo wszędzie jest blisko, a chcąc dotrzeć na Rynek nie opłaca się brać samochodu.

A chadzają o jednakowej porze, od lat tymi samymi ścieżkami. To jest uświęcony pod Wawelem rytuał stwarzający klimat odróżniający to Królewskie Miasto od innych metropolii, gdzie w obłąkańczym wyścigu szczurów ludzie wiecznie się śpieszą w pogoni za tym, co im się wydaje istotne, ważne i jeszcze ważniejsze zapominając na śmierć o tym, po co żyją.

Dzięki temu czas się tam zatrzymał, a Kraków zdaje się być ostatnią oazą kultury wysokiej na polskiej pustyni powszechnego zgłupienia i dehumanizacji.

Dla krakowian najważniejszy był zawsze komfort niczym nie zmąconego spokoju oraz starannie dobierane miejsca i ludzie.

Ja też mam takie, te same od lat kafejki, gdzie spotykam się z tymi samymi przyjaciółmi by porozmawiać o wszystkim i niczym.

Moja rytualna marszruta zaczyna się od południowej kawy w mieście, którą zależnie od nastroju i pogody pijam od czterdziestu lat w Barze Kawowym RIO na św. Jana, albo w zaczarowanym ogródku kawiarenki Vis a Vis na Rynku, tuż obok wejścia do Piwnicy Piotra Skrzyneckiego.

Po kawie, jeśli nie mam obiadu w domu idę coś zjeść. Zwykle u „Pani Stasi” na Mikołajskiej, gdzie od ponad półwiecza nic się nie zmieniło, lecz, chociaż ta przaśna garkuchnia swym wystrojem przypomina przytułek dla bezdomnych można tam spotkać największe nazwiska Uniwersytetu Jagiellońskiego i krakowskiej bohemy artystycznej, no i gromady studentów o kulturalnych twarzach. Dlaczego tam chodzą? Może z przyzwyczajenia? A może dlatego, że to miejsce ma duszę i kuchnię domową? Albo z tej przyczyny, że można tam spotkać ludzi, którzy mają jeszcze coś do powiedzenia.

Zaś po obiedzie, niezmiennie od lat, lubię od czasu do czasu wpaść na krótką pogawędkę z Panem Bogiem do Kościoła Mariackiego, a potem zajrzeć na chwilę do mojej ulubionej księgarni w Pałacu Spiskim obok delikatesów, gdzie od zawsze smakowała literaturę lokalna arystokracja, uniwersytet i krakowska konserwa, by spytać znanych mi z widzenia pań ekspedientek, co ciekawego pojawiło się na półkach, albo sobie z nimi o tym i owym poplotkować. Nigdy też nie zapomnę panującej w tej świątyni piśmiennictwa dostojnej ciszy podobnej celebrze podniesienia.

Dziś idąc z kolegą przez Rynek od Sławkowskiej ku Szewskiej odruchowo spojrzałem w stronę mojej księgarenki i straciłem oddech. Na witrynie ogołoconej z książek przez jakiegoś bestialskiego gwałciciela wisiał odręcznie napisany nekrolog:

LIKWIDACJA KSIĘGARNI

Pewnie jeszcze jeden bank tu zrobią – jęknąłem. Czas umierać dorzucił kolega.

Krzysztof Pasierbiewicz, nauczyciel akademicki

fot. Jan Lorek

  1. Irena
    | ID: 782f5d29 | #1

    Nie tylko likwidowana jest księgarnia w KRAKOWIE. To cały proces niszczenia wszystkiego co się wiąże z polską kulturą,nauką, gospodarką. Szkoda,ze musiało dojść do likwidacji, żal dusze ściska.Lubilam w niej kupować książki.Lubiłam księgarki,które doradzały,pomagały znależć szukaną pozycje.W Rynku, pod ręką była usytuowana.

  2. Bibliofil
    | ID: e5629430 | #2

    Niestety taka jest cena postępu technicznego w dziedzinie informatyki. Kiedyś książki bywały towarem spod lady. Dzisiaj młodzież w ogóle nie czyta książek ani gazet (wydań papierowych). Są wyjątki ale bardzo nieliczne. Informacji szuka się w internecie a nie w książkach czy gazetach. Literaturę piękną wypierają filmy i gry komputerowe. W szkołach szerzy się „dysleksja” i „dysgrafia” a faktycznie brak codziennej praktyki w czytaniu i pisaniu (dzieci i młodzież znają „regułki” ortograficzne ale nie ćwiczą się w ich stosowaniu bo siedzą przed „kompem” zamiast czytać książki a wypracowania szkolne zastąpiono testami). Księgarnie padają jak muchy bo nie mają odpowiednich obrotów, żeby zarobić na utrzymanie.

Komentarze są zamknięte