Szukają drzazgi u innych, nie widzą belki u siebie. Hipokryzja lewicy

Redaktor1

Maciej Kałek_1Bardzo dużo mówi się w czasach dzisiejszych o różnorakich fobiach. Wystarczy wspomnieć o normalnej rodzinie, albo o interesie narodowym, a zaraz zostaniemy zwyzywani od homofobów i ksenofobów. Mało kto sobie zdaje jednak sprawę z faktu, iż najbardziej „fobiczna“ jest… sama lewica!

Wypadałoby na wstępie powiedzieć, że słowo „homofobia“ jest używane niewłaściwie i brak mu definicji naukowej. Wedle piewców „tolerancji“ – często walących (dosłownie) nią innych ludzi – homofobia jest to strach i nienawiść wobec ludzi, którzy przejawiają skłonności „homoseksualne“. Do tego stopnia ta definicja zaczęła rządzić w powszechnej świadomości społecznej, że nawet komentarze i meile, które piszemy pod danymi artykułami,  nie poprawiają już tego słowa (podkreślenie na czerwono). Jest to jednak pojęcie puste, czysty pustostan definicyjny. Bo i owszem, istnieją ludzie, którzy na widok dwójki facetów trzymających się za rączki, zaczynają mieć bóle brzucha, suchość w ustach, bezdech, nudności, szczękościsk, spocone dłonie – tak bowiem reaguje osoba, która jest dotknięta jakąkolwiek fobią. Fobia jest stanem lękowym, profesjonalnie nazywanym zaburzeniem nerwicowym. Czy więc można powiedzieć, że połowa – albo nawet i większość – naszego społeczeństwa odczuwa tą konkretną fobię? Takie twierdzenie jest, co najmniej, naiwne i głupie. Homofobia stała się orężem walki lewactwa, bo ukazywanie siebie, jako ofiary, od zawsze wychodziło im dobrze. Skoro oni „nic nikomu nie robią“, to ci drudzy – czyt. konserwuchy – mają na pewno fobię przeplataną nienawiścią. Nie ma sensu rozwodzić się nad tym, jak ci „biedni i nic nikomu nie robiący“ ludzie się naprawdę zachowują. Starczy wspomnieć pewien incydent z Belgii, kiedy to FEMEN atakował duchownego Andre-Joseph Leonard’a – i takich incydentów było więcej.

Gdy jednak przyjrzymy się samej lewicy, bardzo wyraźnie możemy zauważyć całe spektrum i odmian fobii, które – tym razem – znajdują się na liście fobii podstawowych i tych bardziej zaawansowanych! Znajdują nawet swoje miejsce w klasyfikacji DSM-IV, a „homofobia“ nie.

Tak więc można śmiało poddać ocenie ruchy neolewicowe i te starsze, bardziej czerwone. Na przykład takie feministki, które epatują nienawiścią do męskiej części społeczeństwa: wielu zdaje sobie sprawę, iż są to kobiety poranione przez facetów, pełne kompleksów i wewnętrznych sprzeczności. Ale czy wiecie Państwo, jak się nazywa stan, który one przejawiają – czyli silną agresję, alogiczne zachowania i krzyki, pocenie się etc? Androfobia, albo też mizoandria, która bardzo rzadko jest przedmiotem podejmowanych badań socjologicznych i psychologicznych. To też może tłumaczyć, dlaczego częściej słyszy się o seksizmie, przejawiającym nienawiść do kobiet (kaligynefobia, albo mizoginizm), niż o androfobkach. I nie jest to wcale koniec fobii, jakie przejawiają feministki: pedofobia (strach przed dziećmi), tokofobia (strach przed ciążą i rodzeniem), pediofobia (strach przed lalkami – zwłaszcza u piewców gender, zamieniających zabawki dla dzieci) i wiele, wiele więcej, jak chociażby socjofobia, czyli strach przed społeczeństwem (wraz z zawartą w nim kulturą).

Następną grupą są antyklerykalni działacze społeczni – to ci, co najczęściej krzyczą o „otwartości“ i o tym, że należy „mieć dystans do siebie“, gdy ktoś obraża naszą wiarę katolicką. Im nie przeszkadzają penisy przybite do krzyża, ani odchody na wizerunku Chrystusa, tudzież nazywanie Biblii „gównem“. Przeszkadzają im za to zamknięte granice dla muzułmanów, czepianie się buddyzmu, wytykanie błędów sekt i New Age. Podwójne standardy i totalnie irracjonalne podejście do rzeczywistości, podszyte nienawiścią i skrajnymi stanami emocjonalnymi, nie biorą się z nikąd. Wśród tych ludzi także zaobserwować można symptomy następujących fobii: hierofobia – strach przed księżmi, apeirofobia – strach przed nieskończonością, hagiofobia – lęk przed świętością i świętymi, eklezjofobia – lęk przed kościołem/Kościołem, papafobia – strach przed papieżem, pekkatofobia – paniczny strach przed grzechem, uranofobia – strach przed Niebem, teofobia – stan lękowy przed Bogiem, teologikofobia – strach przed teologią etc.  Można więc przyjąć następującą tezę: środowiska lewicowe mają w swoich szeregach całe grono ludzi dotkniętych fobiami, ale wciąż czelność mają rzucać czterema wytartymi słowami do konserwatystów: homofobia, faszyzm, rasizm, ksenofobia. I dokładnie tak, jak w przypadku rzekomego „faszyzmu“, tak i „homofobia“ w Polsce nie istnieje. Ona w ogóle nie istnieje. Jeśli już jakoś należy nazywać tych, co czują paniczny strach przed dwoma facetami/kobietami, to może warto nazwać to inaczej – może ksenofobia? Albo antropofobia? Chociaż akurat antropofobię, czyli strach przed człowiekiem, przejawiają „postępowcy“, bo nie akceptują rzeczywistości, odrzucają naturę istoty ludzkiej. Człowiek ze swej natury ma tylko płeć męską i żeńską? Nie szkodzi – lewica przytnie tu, doczepi tam, doda implanty i gotowe! Nie potrafili zaakceptować siebie, nienawidzili swojego ciała, kompleksy odebrały im zdrowy rozsądek, a ostatecznie doprowadziły do chirurgicznej i hormonalnej „terapii“. A po zabiegu wychodzą na ulicę i krzyczą, nie bacząc na własną hipokryzję: „Akceptujemy siebie!“ Czym to jest, jeśli nie strachem przed naturą własną, czyli ludzką?

Jak się sprawa ma ze squotami lewackimi i tymi wszystkimi ludźmi, którzy nie potrafią przystosować się do życia społecznego, skutkiem czego non stop podważają obowiązujące tabu, poniżają sacrum, staczają się na niziny społeczne i nie uznają bohaterów narodowych? Trudno tutaj mówić o jednym źródle takiego zachowania, ale bez wątpienia warto przytoczyć fakt, iż ich zachowanie, nastawienie psychiczne i poziom dojrzałości społecznej przypomina stan DDA (Dorosłych Dzieci Alkoholików): agresja, strach przed unormowaniem relacji w związkach, rozwinięte Phobiæ sociales (Fobie Społeczne, czyli silne zaburzenia nerwicowo – lękowe na gruncie społecznych relacji interpersonalnych), mocna postawa obronna wobec ludzi i życia, częstokroć wycofanie z życia klasy/grupy/pracowników, trudności w zakładaniu rodziny, podważanie autorytetów politycznych/narodowych/religijnych, nie potrafią właściwie rozdzielać sacrum od profanum w kulturze itd.

Bardzo ciekawie na tym polu wygląda próba analizy ludzi, którzy nazywając siebie „katolikami“, nie trzymają zarazem żadnych prawie dogmatów religijnych. Są to ludzie, którzy w biblijnym języku określani są nazwą: „Letni“. Ludzie ci mają słabość do tajemnic i to oni zazwyczaj doszukują się diabła na patelni, albo Maryi w zupie. Co prawda, nie skreśla to ich głębokiej wiary – ale wiara oparta na strachu nie jest wiarą prawdziwą. Jest to grupa o tyle niebezpieczna, że musiała się znaleźć w tymże materiale. Odstraszają oni od Kościoła ludzi, pokazując siebie jako wariatów, a co gorsza – robią to bardzo często nieświadomie. Niektórzy robią to specjalnie, na zamówienie lewicowców, albo i dla własnej satysfakcji, aby oczernić Kościół i odsunąć od niego wiernych. Inni wierzą ślepo w to, co wyczytali na stronach ezoterycznych i pseudo katolickich. Na nich ciąży widmo fobii, o niezbyt łatwej nazwie: heksakosjo – i heksekontaheksafobia, czyli strachu przed liczbą 666, której doszukują się nawet w płatkach zbożowych w kształcie muszelek. Należy im przypomnieć, że prawdziwa wiara rodzi pokój, a nie strach.Z tego miejsca chciałbym doradzić lewicy, aby nim zacznie leczyć „fobie“ innych ludzi, wydając na to grube miliony publicznych pieniędzy, niech pierw sami siebie zaczną leczyć z fobii o wiele gorszych, bo istniejących naprawdę. Bo kasę należy wykładać na to, co leczy tylko prawdziwe choroby.Maciej Kałek
  1. ja
    | ID: 73751dfc | #1

    A obiecałeś ze już więcej nie będziesz pisać.
    I lepiej by było.
    Ten teks dowodzi tego.
    Och ta rozrywkowa strona.!!!

Komentarze są zamknięte