Kącik literacki: We are angels!

Niezależna Gazeta Obywatelska

florencja-katedraCzasem robimy rzeczy niemożliwe zmuszeni okolicznościami. Tak było pewnego sobotniego przedpołudnia, kiedy w centrum Florencji poszłam szukać pokoju do wynajęcia.

Naprzeciw pizzerii, w której usiedliśmy z ojcem, żeby gdzieś podłączyć laptopa stała stara kamienica a na niej wisiał szyld informujący o wolnych pokojach (free rooms, frei zimmers). Był kłopot z Internetem a właścicielka pizzerii albo nie rozumiała po angielsku, albo udawała.

Ojciec popatrzył a był zmęczony tysiąc razy bardziej ode mnie i powiedział, „idź, załatw to”. Poszłam, prosząc w duchu o wstawiennictwo Świętego Jerzego, bo do kogóż miałaby się zwrócić taka zdobywająca nowy teren baba, jak ja. Tylko do patrona rycerzy.

Wdrapawszy się na drugie piętro, które mogłoby być czwartym, dopukałam się do wielkich, starych drzwi i Włochowi, który się w nich pokazał, zaczęłam tłumaczyć, że chcę wynająć pokój. Że mam tragiczną sytuację, przejechałam pół Europy i zostałam bezdomna. A na dole czeka zmęczony ojciec i góra bagaży i niezaparkowane auto i…

Włoch patrzył na mnie okrągłymi oczyma. Nagle dotarło do mnie, że on nie rozumie, z całego wywodu zrozumiał tylko „rent a room”. Zaczął mi tłumaczyć na migi, że zaraz przyjdzie ktoś, kto zna angielski, bo on tym językiem nie włada.

Chryste, jak można w dzisiejszych czasach nie znać angielskiego?? No można, będąc Włochem. Oni mają trochę inaczej niż my.

Szczęściem, nie trzeba było długo czekać, by zjawił się właściciel całego hotelowego biznesu. Był nieduży, nosił zieloną czapkę nasadzoną pionowo na głowę i brakowało mu kilku zębów. Poza tym, mówił płynnie po angielsku, nazywał się Gabriele i emanował życzliwością do świata jako takiego. Gabriele miał wolny pokój z łazienką, zgodził się nam go wynająć na dwie noce i nawet poczekać dwadzieścia minut, aż przyprowadzę z dołu ojca i bagaże.

Kiedy rozlokowaliśmy się w pokoju i konkretnie dogadaliśmy co do ceny, tata kazał mi zapytać, co ma zrobić z samochodem, którego nie ma gdzie zaparkować a carabinieri robią problemy. Gabriele machając ręką na carabinierich (bo oni tak mają i nikt się tym nie przejmuje) powiedział, że odstąpi ojcu swoje miejsce do parkowania, tylko trzeba je zająć od razu: auto za auto, bo miejsce czekać nie będzie.

Dziesięć minut później, nawigując jak zawodowy krawężnik pomagał tacie ustawić naszego wielkiego mercedesa w wąskiej uliczce pod hotelem. Zrozumiałam wtedy, że chyba się udało, to znaczy, zapewne Święty Jerzy usłyszał moje wołanie o pomoc i poczułam się strasznie, strasznie zmęczona. Nie wiem dlaczego zapragnęłam się z tego zwierzyć zupełnie obcemu człowiekowi.

Gabriele, żeby tu przyjechać, pokonaliśmy tysiąc pięćset kilometrów w jeden dzień. Myślałam, że skoro już jesteśmy we Florencji, to teraz będzie łatwiej, ale nie jest. Tu na każdym kroku są problemy!

We Florencji wszystko stanowi problem, tu nigdy nie jest łatwo, bo jest bardzo dużo turystów a mało miejsca – wzruszył ramionami nasz gospodarz. Musiał jednak zobaczyć, jaka jestem niewyspana, nieuczesana i podsiniona, bo zajrzał mi w oczy i uśmiechnął się najcieplejszym uśmiechem, jaki widziałam od miesięcy. Potem skrzyżował ręce w nadgarstkach i pokazując dłońmi małe skrzydełka dodał:

You are Maria, and me… I am Gabriele, so remember: we are angels!

Maria

 

Komentarze są zamknięte