Rozmawiając o Marszu Niepodległości nie można zapomnieć o jego genezie. Przed 2010 rokiem, kiedy to pierwszy raz połączone siły Obozu Narodowo-Radykalnego i Młodzieży Wszechpolskiej zdecydowały się na przeprowadzenie tego wspólnego przedsięwzięcia, był ona kojarzony głównie ze skinheadami, a jego liczba nie przekraczała 300-400 osób. Z powodu małego poparcia społecznego, a przez to marginalizacji inicjatyw narodowych w naszym kraju, bardzo aktywnie 11 listopada działali na ulicach członkowie lewackich, anarchistycznych ugrupowań. Działania te wsparte były ogólnym obywatelskim przyzwoleniem i nowomową tworzoną przez Gazetę Wyborczą i TVN, a łączącą biało-czerwoną flagę z narodowym socjalizmem. Każdy, kto chciałby wziąć udział w marszu 11 listopada przed 2010 rokiem, musiał liczyć się z możliwością pojawienia się z tego tytułu poważnych konsekwencji – tych ze strony policji a także lewej strony barykady.
W 2010 roku nastąpił przełom. Do Warszawy, po długiej mobilizacji, przyjechało kilka tysięcy osób. Nie ma co tutaj rozpisywać się o genezie takiego skoku frekwencyjnego – moim zdaniem złożyło się na niego kilka czynników, w szczególności wydarzenia w Smoleńsku oraz służalcza polityka Tuska względem innych państw europejskich. Nie o tym jest jednak ten tekst. Warto wspomnieć o silnej grupie kibiców, którzy przybyli z całej Polski w celu rozprawienia się z Antifą. Efektem tego były wielogodzinne ganianie się po ulicach stolicy oraz gra w kotka i myszkę. Skutkiem tego było aresztowanie wielu osób, w tym także Roberta Biedronia, który wtedy dość mocno angażował się w starcia z policją.
Tego dnia salon po raz kolejny wziął anarchistów pod swoje skrzydła. Podobnie było rok później, kiedy to Kolorowa Niepodległa miała być kontrmanifestacją siły dla rosnącego w siłę Marszu Niepodległości. Efekt tej imprezy, a także zapraszania przez środowiska lewicowe Antify z Niemiec, był jeden – jeszcze więcej żądnych walki kibiców. Rok temu także było podobnie.
Kilka tygodni temu jednak sytuacja bardzo mocno się zmieniła, a to z powodu dwóch ważnych zdarzeń. Po pierwsze – znacznego osłabnięcia środowisk lewicowych w stosunku do lat poprzednich i braku ich aktywności tego dnia, co równało się oddaniem ulic kibicom. Skutkiem tego był brak przeciwnika, który w poprzednich latach przecież tak mocno motywował tych ostatnich do przyjazdu do Warszawy i był głównym czynnikiem napędzającym przedmarszową spiralę nacjonalizmu a także kierunkował agresję w pewną stronę.
Po drugie – rozpropagowanie idei Straży Marszu Niepodległości, która zastąpić miała policję w zabezpieczeniu manifestacji. Skutkiem tego miało być zmniejszenie liczby starć z policją do minimum, wszak kto miałby atakować Strażników, którzy przecież byli narodowcami, organizatorami imprezy ?
Patrioci z Opola nie mogliby darować sobie faktu nie zorganizowania na swoim terenie drużyny gotowej zabezpieczyć Marsz Niepodległości. Dlatego też 11 listopada stworzyli osobny pluton, liczący 12 osób, w tym także kilku członków grona redaktorskiego Niezależnej Gazety Obywatelskiej.
Zadanie Opola, bo taką nazwę przyjmijmy dla tego plutonu, było pilnowanie samochodu przewożącego głośniki, na którym znajdowały się także osoby zarzucające okrzyki i namawiające ludzi do wspólnej, głośnej zabawy. Wszystko szło świetnie.
Do momentu…
W okolicach ambasady rosyjskiej tłum nie wytrzymał. Za płot poleciały elementy pirotechniki, które raz po raz wybuchały przed drzwiami budynku. Ot, zdarza się. Polski żywioł, nienawidzący Rosjan, pokazał że nie toleruje działań Kremla wobec naszego kraju. W pewnym momencie doszło jednak do podpalenia znajdującej się przy bramie budki strażników. W tym momencie Straż nie mogła nie zareagować. Część członków opolskiego plutonu, będącego najbliżej zamieszania, udała się w kierunku pożaru, by zabezpieczyć teren przed wszystkimi nieprzewidywalnymi zdarzeniami.
Oczywiste było, że po ataku na ambasadę dojdzie do reakcji policji, która nie będzie już się jedynie biernie przyglądać przebiegowi manifestacji. Kluczowe więc było oddzielenie maszerujących od terenu ambasady, uspokojenie sytuacji i upłynnienie przejścia maszerujących, by nie doszło do dziur w pochodzie i skupienia zbyt dużej liczby osób w jednym miejscu. W razie działań policji, których intensywność często jest nieadekwatna do zagrożenia, mogłoby się skończyć to tragedią.
Co warto podkreślić, 95 % kibiców rozumiało sytuację i po zrobieniu kilku pamiątkowych zdjęć upłynniało ruch. Problem tkwił jednak w młodych pijanych narybkach stadionów, którzy koniecznie musieli rzucić racą lub kopnąć w bramę, by móc się potem pochwalić kolegom, jak to nie chuliganili i czego to nie dokonali w Warszawie. Przeglądając zresztą fora kibicowskie dojść można do budujących wniosków, iż większość kibiców potępia działania grupki małolatów, która poprzez dorzucanie do ogniska coraz to nowych elementów i fizyczne atakowanie członków Straży nie pozwalała im na opanowanie sytuacji.
Zresztą te ostatnie oskarżenia odnieść można także w drugą stronę. Z rozmowy z kibicem Legii dowiedziałem się, że ci ostatni także mają sporo do zarzucenia członkom Straży, która miała kilka razy zachować się w nieprofesjonalny sposób.
Na szczęście, mimo kilku bardzo groźnych sytuacji, wszystkim członkom Straży Marszu Niepodległości z Opola udało się cało i zdrowo wrócić do domu.
KM
Gdyby nie wy marsz nie byłby tak spokojny a ja osobiście dostałabym pałą za zwyczajne stanie z flagą Polski (a było blisko)… dziękuje wam z całego serca! Postawa godna pochwały!