Przypomnijmy sobie chwilę, gdy premier Donald Tusk powołał na stanowisko ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Podczas wyborów parlamentarnych w 2011 roku, Gowin osiągnął znakomity wynik w rodzimym Krakowie.
Pomimo braku wsparcia tamtejszych struktur PO i marginalizacji w czasie samych wyborów (nie każdy pamięta i wie, że Jarosław Gowin został zdegradowany na trzecią pozycję przez Ireneusza Rasia, szefa PO w Małopolsce) osiągnął najlepszy wynik z całej list, pokonując lidera(Rasia) o ponad 30 tys. głosów(Gowin – 62, 570 tys; Raś – 31,455 tys. głosów).
Jarosław Gowin od zawsze był opozycjonistą Donalda Tuska. Raz mniejszym, raz większym, ale jednak był. Premier decydując się na powołanie Gowina na stanowisko ministra sprawiedliwości, chciał zrobić mu na złość. Chciał utrzeć nosa niesfornemu politykowi, który zbyt często decyduje się na odważne wypowiedzi, psując misternie budowany wizerunek premiera, który chce i musi pokazywać się w roli wielkiego władzy partii.
Stało się jednak inaczej. Gowin okazał się politykiem skutecznym, pracowitym, ale jednocześnie zachował swój krytycyzm wobec premiera. Robił to praktycznie do samego końca. Wykazywał swoją niezależność, a trzeba przyznać, iż potrafi sobie ją wywalczyć. Premier strzelił sobie w stopę. Gowin osiągając pozycję i możliwości ministra wzmocnił tylko swoja siłę. Jego i tak mocne nazwisko, stało się na obecną chwilę pancerne, czego dowodzą wszystkie historie opowiadane przez polityków od lewa do prawa. Każdy przedstawiciel lewicy chce „zagrać Gowinem” a prawicy „grać z Gowinem”, w zależności od rozmieszczenia na scenie politycznej.
Cała prawicowa strona Sejmu, chce przygarnąć byłego ministra. PiS chętnie widziałby go u siebie. Oczywiście, nie w roli podrzędnego posła, ale prawdziwej wielkiej postaci, która przybliżyłaby partię do zwycięstwa. PiS opowiadając (uwaga to moje ulubione słowo) swoje fantasmagorie na temat Gowina nie tylko buduje siebie, pokazując, że jest opcją otwartą na wyrzucanych za poglądy działaczy PO, ale również gra na nosie Tuskowi mówiąc wyraźnie: Patrzcie, to jest premier, wasz premier, który wyrzuca za poglądy! Zarzucacie to nam? W PiS nie ma pluralizmu? To zobaczcie u siebie!
Plankton też chce swoje ugrać. Tuż po dymisji ministra, Paweł Kowal, lider PJN zaznaczył, że chętnie podjąłby z nim współprace. Podobnie jest z Solidarną Polską i Zbigniewem Ziobro, choć tutaj dopiero powiało fantazją. Nie widzę w jednej partii Gowina i Ziobry, i nie chodzi mi o ich słynny krakowski spór. Dwóch samców alfa to za dużo na jedną małą Solidarną Polskę.
Co robi PSL? Bije w reformę sądownictwa, którą stworzył były minister sprawiedliwości, chcąc pokazać że jako koalicjant, wreszcie wygra bój o pozostawienie starego systemu. Dodajmy – systemu małych sądów okręgowych, zawikłanych z wielkie lokalne układy, sitwy wręcz biznesowe. Jednym słowem – wszystko co kocha PSL.
Lewica Jarosława Gowina potrzebuje do uderzeń w Donalda Tuska i całego PO. W oczach Millera i Palikociarni, konserwatysta z Krakowa jest dowodem na małostkowość partii rządzącej, która tylko z pozoru jest liberalna, a w gruncie rzeczy nie zmieni nic. Nie dojdzie do reformy „in vitro”, związków partnerskich czy innych ważnych dla lewicy kwestii. Tylko czy Millerowi na tym zależy? Gdy nie daj Boże, dojdzie kiedyś to zmian obyczajowych w Polsce, lewica straci ostatnie pole do walki i upadnie. Sam nie wiem co lepsze…
Jak zakończy Jarosław Gowin? Pozostanie w PO, spokojnie sondując swoją sytuację w partii w kontekście przyszłorocznych wyborów na szefa ugrupowania. Będzie krytykował Tuska, nawet bardziej niż dotychczas. Gra toczy się o przyszłość polityczną jednego i drugiego. Kto wygra?
Łukasz Żygadło
Tekst ukazał się w tygodniku „Warszawska Gazeta”
Pan Gowin przeszedł długą drogę polityczna. A czy teraz uda mu się, wokół siebie skupic mądrych rodaków??? Pożyjemy.Zobaczymy. Mam nadzieje ,ze nie pozwoli połączyć Polski z Niemcami,co Wałęsa – były prezydent Polski – zaproponował.!!!!!!!