Jak prezydent Komorowski armię przed cięciami bronił?

Redaktor Obywatelski4

Bronisław Komorowski / fot. kancelaria prezydenta prezydent.pl 1. W związku z wczorajszym świętem Wojska Polskiego, prezydent Komorowski udzielił kilku wywiadów prasowych radiowych i telewizyjnych, a także wygłosił parę przemówień, w tym podczas wręczania nominacji generalskich, a także to główne przed defiladą wojskową, która tym razem odbyła się w Alejach Ujazdowskich.

Prezydent zgodnie z Konstytucją RP jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych więc akurat w tym obszarze ma mocną pozycję przy jakichkolwiek propozycjach rządu, które mają na celu poważne ograniczenia wydatków na armię.

Zgodnie z ustawą o finansowaniu armii przyjętą jeszcze w 2001 roku, wydatki na wojsko zostały określone w wysokości 1,95% PKB z roku poprzedniego (a więc rosną, ponieważ PKB z roku na rok także rośnie) i tak są corocznie planowane w budżecie, ale od paru lat rzadko się zdarza aby w takiej wysokości były realizowane.

2. Prezydent Komorowski podczas wczorajszego przemówienia wprawdzie stwierdził, że ubolewa iż cięcia w wydatkach na armię mają sięgnąć w nowelizacji budżetu na 2013 rok aż 3,5 mld zł, „ale jeżeli będą one jednorazowe to nie ma katastrofy”.

Wprawdzie wydatki MON w 2013 roku zostały zaplanowane w wysokości ponad 31 mld zł, ale wydatki na nowe uzbrojenie to kwota około 10 mld zł i wspomniane cięcia w zasadzie w całości będą dotyczyły tych właśnie wydatków.

Co więcej mówiąc najoględniej prezydent mimo, że powinien się kwestią finansowania Sił Zbrojnych wyjątkowo interesować, nie ma pojęcia co się z tym finansowaniem w ostatnich paru latach dzieje, albo też świadomie wprowadza w błąd opinię publiczną.

3.Pierwsza poważna redukcja wydatków na wojsko została dokonana w 2008 roku i wyniosła aż 5 mld zł. Protestował wtedy bardzo mocno ś.p. prezydent Lech Kaczyński, ale rząd Tuska nigdy protestami poprzedniego prezydenta się niestety nie przejmował.

W następnych latach było trochę lepiej, ale w żadnym roku zaplanowane wydatki w ustawowej wysokości nie były niestety realizowane. Na przykład w 2012 roku, który przecież gospodarczo nie był taki zły, nie wydano na wojsko kwoty blisko 1,5 mld zł.

Pytany przeze mnie na komisji finansów publicznych wiceminister z MON o przyczyny tego stanu rzeczy, mówił o nierozstrzygniętych przetargach, ale skądinąd wiadomo, że redukcji dokonał minister Rostowski, chcąc pochwalić się przed rynkami finansowymi niższym deficytem budżetowym niż ten zaplanowany.

W czasie więc blisko 6 letnich rządów Donalda Tuska na finansowanie armii przeznaczono o ponad 10 mld zł mniej niż wynikało to ustawy o finansowaniu sił zbrojnych i te cięcia wydatków w dużej mierze pochodziły z części przeznaczonej na modernizację armii.

Sumarycznie wynoszące ponad 10 mld zł cięcia wydatków oznaczają taką sytuację, jakby w ciągu 6 ostatnich lat w jednym roku na modernizację armii nie wydano ani złotówki i szkoda, że prezydent Komorowski o tym nie wie albo tylko udaje, że nie wie.

4.Prezydent Komorowski podczas wczorajszego przemówienia miał jeszcze jedną poważną wpadkę. Otóż bardzo zdecydowanie poinformował „o końcu ogłoszonej w 2007 roku polityki ekspedycyjnej” naszej armii.

Tyle tylko, że jeżeli uznać udział naszych żołnierzy w NATO-wskich operacjach pokojowych poza granicami naszego kraju za taką politykę ekspedycyjną (tak naprawdę ich udział w wojnie w Iraku i Afganistanie) to decyzja co do udziału naszego kontyngentu żołnierzy w wojnie w Iraku zapadła w 2003 roku i podjął ją rząd Leszka Miller, a poszerzonego kontyngentu w Afganistanie od 2004 roku, rząd Marka Belki.

Dodatkowo sugestia Komorowskiego, że wycofanie naszych wojsk z Afganistanu pozwoli na tak duże oszczędności, które znacząco zwiększą możliwości modernizacyjne naszej armii wydaje się co najmniej zastanawiająca, bo przecież to dla polskich żołnierzy w Afganistanie jest kupowany nowoczesny sprzęt bojowy, który jak najbardziej modernizuje polskie wojsko.

Jeżeli więc prezydent Komorowski będzie tak bronił armii przed cięciami jej budżetu przez rząd Tuska jak do tej pory, to pod koniec jego kadencji może się okazać, że jest ona naprawdę w opłakanym stanie.

Zbigniew Kuźmiuk

Poseł PiS

  1. Irena
    | ID: d713461c | #1

    Nie wierze w Zadne słowa pana prezydenta,Przestałam słuchać co mówi A wszelkie odznaczenia to chucpa. Tresc artykułu ciekawa. i wkurzajaca,nawet dosadniej bym wyraziła wk…

  2. z Niemodlina
    | ID: cf3ca98f | #2

    Polecam przejmujący, a zarazem opisujący szczerze do bólu dzisiejszą smutną rzeczywistość w jakiej przyszło nam żyć, komentarz pani Ewy Stankiewicz.

    Co się stanie 11 listopada? To pytanie pada z ust Polaków coraz częściej. Obecna władza, aby chronić samą siebie, jest zdolna posunąć się bardzo daleko. Czy tylko bezmyślność jest przyczyną, dla której Donald Tusk zaakceptował, aby 11 listopada zorganizować w Warszawie międzynarodowy szczyt klimatyczny, który ściąga masowo alterglobalistycznych awanturników? A może w grę wchodzi tu czyjeś konkretne zlecenie lub planowana prowokacja ze strony rządu?

    Donald Tusk swoimi decyzjami w sprawie 11 listopada naraża sporą część społeczeństwa na niepokój, powoduje zamęt informacyjny, odbiera Polakom radość z przeżywania narodowego święta. Ten, który powinien dbać o nasze bezpieczeństwo i dobrobyt, niczym trep w najgorszej jednostce wojskowej organizuje nam spektakl upokorzenia – ostentacyjnie lekceważąc zarówno nasze święto narodowe, jak i nasze, obywateli, bezpieczeństwo.

    Właściwie jedyne, co można w tej sytuacji poczuć, to… zażenowanie. A następnie zbyć sprawę milczeniem. Jednak jeden element tej sprawy wzbudza mój niepokój. Może bowiem się okazać, że awantura wokół 11 listopada i szczytu klimatycznego ma na celu nie tylko dzielenie społeczeństwa po raz kolejny, ale jest wstępem do krwawych ulicznych zajść.

    To nie pierwszy raz

    Pamiętam, jak przed spektaklem wymierzonym w obecność krzyża na Krakowskim Przedmieściu internet obiegły zdjęcia organizatora imprezy Dominika Tarasa schowanego za wielkim karabinem wycelowanym w oko obiektywu. Taras zwoływał młodych ludzi na Facebooku i zapowiadał usunięcie krzyża. Zdjęcia sugerowały, że może się polać krew. Skończyło się na odegraniu swoistej przerażającej zabawy, nawoływaniu do mordu („mohery na stos”) i życzeniu śmierci drugiemu z braci Kaczyńskich (okrzyki „jeszcze jeden” towarzyszące publicznemu rozrywaniu pluszowej kaczki). Na szczęście tylko tyle!

    Co ta sytuacja mówi o naszym państwie? Czy naprawdę mówię tu o zdarzeniach, które miały miejsce w europejskim kraju rządzonym przez wybrane w wolnych wyborach władze? O moim kraju? Tak. Jeszcze parę lat temu nie mogłabym uwierzyć, że władza może się posunąć do takich prowokacji jak te, które miały miejsce pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. To, co wtedy się działo, pokazuje, do czego obecna władza jest zdolna. Musimy bowiem pamiętać, że jeśli rządzący nami mają krew na rękach – a wszystkie przesłanki na to wskazują – to najbardziej przeraża ich wizja oddania władzy. Strach przed karą.

    Trudno im się dziwić. Kim bowiem jest Donald Tusk? Wszystko wskazuje na to, że to człowiek, który wystawił prezydenta Polski na śmierć. Człowiek, który prowadził z Władimirem Putinem grę przeciwko prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Człowiek, który rozdzielił wizytę polskich władz w Rosji, który zacierał ślady w śledztwie po śmierci prezydenta i oddał suwerenność Polski w ręce Rosjan poprzez postawienie Polski w roli petenta w śledztwie, mającym wyjaśnić śmierć głowy polskiego państwa. Donald Tusk to główny konstruktor przemysłu pogardy w Polsce, przyciągający zwolenników do swojej partii poprzez żerowanie na ludzkich kompleksach. Obiecujący, że w zamian za poparcie jego partii wyborca jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stanie się młody, wykształcony i będzie pochodził z wielkiego miasta. Dziś ten właśnie człowiek „się zużywa”. Jego chwyty propagandowe – a był w nich naprawdę dobry – przestają być skuteczne. I dlatego może sięgnąć po inne środki, które zagwarantują utrzymanie jego formacji przy władzy, a jemu samemu – bezkarność.

    Prawie polskie państwo

    Gdy przeglądam obrazy, jakie pozostały mi w głowie z obchodów Narodowego Święta Niepodległości z kilku ostatnich lat, mam wrażenie, jakbym mieszkała w jakimś obcym kraju, rządzonym przez obcych, wrogo nastawionych do społeczeństwa ludzi. Widzę obraz leżącego mężczyzny kopanego przez tajniaka po twarzy. Widzę niemieckie lewackie bojówki bijące polskich demonstrantów. Widzę, jak ci „goście” z Niemiec stoją na trasie głównego polskiego, patriotycznego przemarszu, wymuszając zmianę jego trasy. Myślę sobie, że jest bardzo prawdopodobne, że ci Niemcy to wnukowie tych, którzy strzelali do moich dziadków i wypędzali moich rodziców z ich domów.

    Gdy myślę o tych spektaklach pogardy, inicjowanych bądź w najlepszym wypadku wspomaganych przez obecną władzę, to już wiem, że w naszym kraju wiele jest możliwe. Że nie można niczego wykluczyć. Rządzą nami groźni ludzie, gotowi niszczyć wszystko, byle utrzymać swoją władzę. A my nie potrafimy się przed nimi bronić.

    Nasze państwo jest w stanie rozkładu w każdym obszarze: wojsko, służby specjalne, rodzima przedsiębiorczość, która jest zwalczana, infrastruktura, edukacja, sądowe bezprawie gwarantowane przez niezlustrowaną kadrę. Do tego wszystkiego od ponad 20 lat jesteśmy tresowani za pomocą pedagogiki wstydu, wpajanej nam przez kolejnych celebrytów dziennikarstwa, show-biznesu i nauki. Wyhodowano pokolenia z zaszczepionym wstydem i pogardą dla Polski. Pokolenia, które nie potrafią się bronić przed manipulacjami władzy.

    Niewolnicza radość

    Przeżyliśmy już szyderstwo z żałobników opłakujących prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pamiętamy, jak życzono śmierci tym, którzy w katastrofie nie zginęli. Pozostawiliśmy na pastwę portali plotkarskich okaleczone nagie ciało zmarłego prezydenta. Przymknęliśmy oko na upozorowane samobójstwa świadków smoleńskiego śledztwa.

    Coraz mniej godności w nas zostaje – mówię tutaj o ludzkiej godności, bo o godności wspólnoty narodowej po trzech latach od sprzedania najistotniejszej sprawy w kwestii bezpieczeństwa i honoru Polski mówić naprawdę trudno. Jedyne, co możemy robić, to organizować niezależne od władzy platformy, autonomiczne struktury. W każdej przestrzeni – polityki, kultury, gospodarki. Tylko w ten sposób będziemy w stanie się obronić. Tylko masowy oddolny ruch postawi tamę autorytarnym zapędom obecnej władzy.

    Musimy mieć też świadomość, do czego ta władza jest zdolna. Znać i analizować możliwe zagrożenia. Jeśli z tego zrezygnujemy, jeśli nie będzie nam się chciało, to pozostaje nam tylko nadzieja, że tym razem nam się nic nie stanie. I niewolnicza radość, że to nie nas skopano.

  3. ely
    | ID: 04db79e1 | #3

    Prezydent Komorowski celowo chcąc uderzyć w PIS minął sie z prawdą mówiąć o 2007 r. jako poczatku polityki ekspedycyjnej polskiej „armii” . Poczatek misji w Afganistanie rozpoczął sie w dniu 16.03.2002 r. a więc za czasów rządów SLD i prezydenta Kwaśniewskiego. Po co oszukiwać Polaków.Chyba ,że sie liczy ,że nie wszyscy sprawdzą w internecie,a chce sie ludzi napuszczać na PIS. Prezdent mówił koniecznosci cięcia wydatków na armię, a z drugiej strony bierzemy kredyty na zakup 10 sztuk pociagu Pendloino , z rozwiązaniami technicznymi z 1980 r. tylko w nowym, estetycznym opakowaniu, chociaż nie mamy infrastruktury pod ten typ pociągów.Ten pociąg nie działa na zasadzie wahadła na wirażach, jest sztywnym składem.

  4. Irena
    | ID: 2a1ae261 | #4

    @z Niemodlina.Dzieki za komentarz pani Ewy Stankiewicz.Zapewne bym go nie znalazła i nie przeczytała,gdyby nie Twoja troska i dociekliwosc.

Komentarze są zamknięte