Neapol nie pozostawia obojętnym. Wzbudza skrajne uczucia – od miłości do nienawiści. Przycupnięty nad Zatoką Neapolitańską w cieniu groźnego Wezuwiusza, jedynego czynnego wulkanu w Europie, oferuje światowej klasy muzea, pełne przepychu kościoły i pałace, gwarne place i wąskie, wielobarwne, ulice oraz pyszne jedzenie. W końcu tam narodziła się pizza!
Są miasta, które wystarczy odwiedzić raz. I jest Neapol – mówi krótko John Turturro, amerykański aktor włoskiego pochodzenia w wyreżyserowanym przez siebie filmie „Passione”. Neapol na tym obrazie namalowany jest muzyką. Pieśni opisują Wezuwiusza jako potężną górę nieszczęść („Ciągle nam niesiesz drżącą śmierć! Wrze w tobie lawa i tańczą płomienie. Moje życie, góro, zależy od ciebie”). Turturro, jako narrator, mówi o mieście, które przetrwało trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanu, najazdy, przemoc, korupcję, rządzę i zaniedbania, ale równocześnie przez wieki tworzyło muzykę. A piosenki te wyrażają gamę ludzkich uczuć, poruszają różne wątki: od miłości, seksu i utraty, przez imigrację, protesty społeczne, przesądy po narodziny i śmierć. – To piosenki pełne sprzeczności i ironii. Za granicą zmieniają się w tęskne ballady – dodaje.
Neapol nigdy nie zasypia
Śpiewne i ulotne pieśni szybują nad dachami Neapolu jak ptaki. Po zmroku, do białego rana, z zapełnionych knajpek starego miasta – wokół ulic dei Tribunali, Benedetto Croce, Mezzocannone – docierają dźwięki muzyki świata. Melancholijne, portugalskie i latynoskie pieśni miłosne przeplatają się z kiczowatymi kawałkami rozrywkowymi i reggae. Bywa, że na ulicach śpiewa się i tańczy. Miasto robi wrażenie, jakby nigdy nie zasypiało. Kelnerzy w białych koszulach i czarnych fartuchach też pod nosem podśpiewują, wykonując slalomy między stolikami. Dzieciaki grają na placach w piłkę nożną, a neapolitańczycy i turyści zapełniają pobliskie ławki i murki. Prowadzą rozmowy, piją piwo, pary obściskują się, całują. Nikt na to nie zwraca uwagi.
Na przekór przewodnikom
Neapolitańczycy są uśmiechnięci, radośni, otwarci na przybyszów. Jakby chcieli zadać kłam przewodnikom turystycznym, które zgodnie ostrzegają przed złodziejami i mafią (wydajcie dobrze swoje pieniądze, bo inaczej pozbawią was ich pracowici złodzieje kieszonkowi). Francesco, właściciel sklepu z odzieżą przy ulicy Umberto zaklina się, że to nie ma związku z rzeczywistością, bo przecież wszyscy w Neapolu są katolikami. Za każdym razem wita się ze mną i żegna – jak czynią to miejscowi mężczyźni – przez lekkie muśnięcie ust w policzek. Jest serdeczny, ale nie nachalny jak arabscy kupcy.
Bez stresu i reguł
Na placu przy uniwersyteckim Instytucie Orientalnym po dwudziestej pierwszej zaczynają się schodzić młodzi ludzie. Rozsiadają się wokół drzewa z obciętą koroną. Na drzewie, tuż za ścianą kościoła, wisi miniaturowa kapliczka ze świeczką. Nie jest to jednak symbol miłości do Boga. Spotykają się tu czciciele innych wartości. Wokół unosi się zapach marihuany i haszu. Massimiliano, starannie wygolony na łyso pięćdziesięciolatek, co rusz witany jest przyjaźnie. Wyróżnia się na tle innych postaci, ciemnych plam krajobrazu. Cieszy się uznaniem. Kim jest? – Jestem nikt – mówi dowcipnie. Jak zaczyna się jego kolejny dzień?
– Od porannej kawy, papierosa i lektury gazety. Rozsiadam się wygodnie w fotelu – lekki uśmiech rozjaśnia mu twarz. Potwierdza, że neapolitańczycy żyją elastycznie, pogodnie, bez stresu i reguł, których nie można by złamać. Pasjonuje go piłka nożna. Z podziwem wypowiada się o urugwajskim piłkarzu Napoli, Cavanim (właśnie przeszedł do Paris Saint-Germain – przyp. red.). W tym samym klubie grał przed laty słynny Diego Maradona, do dzisiaj uważany w Neapolu za boga.
Palce lizać!
Carla, recepcjonistka Hostelu of the Sun, zapytana o dobre jedzenie od razu wskazuje Via dei Tribunali i zaznacza na mapie pizzerię Gino Sorbillo oraz smażalnię Di Matteo. Przy tej pierwszej, co wieczór, kłębią się tłumy wygłodniałych neapolitańczyków i turystów. Pizza, w tym słynna Margherita, pieczona jest na cienkim cieście w piecu opalanym drewnem. Kelnerzy wykrzykują numerki przygotowanych do odbioru dań. W Di Matteo nie ma stolików, przekąski wydaje się owinięte w papier wprost na ulicę, ale dania są takie, że palce lizać! Smażone bakłażany, cukinia nadziewana riccotą. Kule ziemniaczane przypominające smakiem krokiety i palle di riso, także panierowane kulki, ale z ryżu, nadziewane mięsem, sosem pomidorowym, zielonym groszkiem. To sycylijskie arancini. Neapolitańskie nie mają w środku sosu pomidorowego, tylko mozzarellę. Jedna kula za jedno euro.
Magia zapachów i kolorów
Wąskie ulice z powiewającym na żeliwnych balkonach praniem są jedną z największych atrakcji miasta, po którym można się szwendać godzinami. Zapuszczone fasady domów z naciekami, białymi plamami po płatach odpadającego tynku przypominają o dawnej świetności miasta, a układ ulic o greckiej i rzymskiej przeszłości. Do bogato wyposażonych świątyń, wielkich jak hale widowiskowe, wchodzi się czasami prosto z ulicy.
Warto zobaczyć zwłaszcza kościoły Santa Chiara i Gesu Nuovo, San Lorenzo i San Domenico. I katedrę San Gennaro przy via Duomo, gdzie w dwóch ampułkach przech
owuje się skrzepniętą krew świętego Januarego, patrona miasta. 19 września, w kolejną rocznicę męczeństwa świętego (czasem także w pierwszą niedzielę maja lub 16 grudnia) duchowni wyjmują ampułki, dając dowód cudu – krew zaczyna płynąć. Legenda mówi, że jedna z pobożnych kobiet zebrała podczas egzekucji (ok. 305 roku) do flakonika krew, która przez wieki nie zmieniła własności morfologicznych. Złą wróżbą jest, jeśli krew nie zmieni konsystencji. Zdarzyło się to kilka razy i wtedy wybuchał Wezuwiusz. Zawsze groźny, choć już nie tak bardzo jak w pamiętnym 79. roku, kiedy grubą warstwą popiołu pogrzebał Pompeje i Herkulanum. Do Pompejów trzeba koniecznie dojechać. To zaledwie kilkadziesiąt minut podmiejskim pociągiem. Największe wrażenie robią gipsowe odlewy postaci zastygłych w strachu i bezradności. Jak dziecko wyrwane z objęć matki.
Neapol ma światowej klasy muzea i galerie, jak Narodowe Muzeum Archeologiczne czy jedną z najbardziej olśniewających rezydencji – pałac królewski di Capodimonte. Ma świetne mozaiki, freski, majoliki i trzy rozsiane po mieście obrazy słynnego Caravaggia. Ale po wędrówkach jego ulicami najbardziej zapadają w pamięci smaki, zapachy, kolory i dźwięki.
Autor: Błażej Torański, SDP Łódź
Fot. Tomasz Kwiatek
Za: www.wpodrozy.eu/aktualnosci/496/U-podnoza-Wezuwiusza.html
Piękna fotorelacja,Póki co,palcem po mapie zwiedzę Neapol. Tego miasta nie miałam okazji zobaczyć. Ale juz wiem co bede zwiedzać,i co bede jeść. Dzieki.