„Dziesiąty luty będziem pamiętali. Przyszli sowieci, myśmy jeszcze spali…” Tak zaczyna się ballada ułożona przez Polaków w drodze na zesłanie w głąb Związku Radzieckiego. Ci nieliczni, którzy powrócili z „nieludzkiej ziemi” nie mogli zapomnieć koszmaru deportacji, ale milczeli – bo za PRL nie wolno było o tym mówić.
Teraz też nie jest lepiej. Media zajmują się ciekawszymi tematami, niż „Golgotą Wschodu”. Podręczniki szkolne zaledwie wspominają losy Sybiraków. Na film fabularny nie ma nawet co liczyć. Pozostaje więc na własną rękę poszukiwać śladów gehenny polskich zesłańców. Pozostaje pamiętać rocznice i je czcić według wezwania księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego: „Niech 10 lutego w każdym polskim domu zapłonie wieczorem światełko w oknie na znak, że jesteśmy, pamiętamy i czuwamy… Przywołajmy tych, którzy pozostali na Dalekim Wschodzie. Ogarnijmy ich modlitwą”. W księgarniach i antykwariatach można znaleźć wspomnienia syberyjskich i kazachstańskich zesłańców. W latach 80. i 90. był prawdziwy wysyp takich książek. Czytając je nie można się uwolnić od myśli, ile człowiek potrafi wytrzymać. Jak silna jest wola życia. Zadziwia przy tym spryt i dzielność, jaką wykazywali nasi rodacy przebywając w tak ekstremalnych warunkach. Byli Sybiracy podkreślają, jak ważna dla przeżycia była ludzka solidarność i modlitwa. Radzić sobie samemu, gdy wokół głód, zimno, niewolnicza praca i opuszczenie. Czy za chwilę Polska nie stanie się taką naszą „Syberią”?
Pierwsza z czterech masowych deportacji ludności polskiej
miała miejsce w nocy z 9 na 10 lutego 1940 roku. Na Wschód trafiło wówczas około 300 tysięcy osób – głównie rodzin urzędników, policjantów, leśników, wojskowych i właścicieli ziemskich. Druga deportacja miała miejsce 13 kwietnia. Wtedy na Sybir trafiło kolejne 300 tysięcy osób. W czerwcu – trzecia deportacja objęła 240 tysięcy osób – głównie uchodźców wojennych z rejonów zachodnich i centralnych. W 1941 roku doszło do kolejnej wywózki liczącej 300 tysięcy osób. Łącznie, w wyniku czterech deportacji, wywieziono na Sybir i do Kazachstanu około 2 miliona Polaków. Dokładna liczba osób deportowanych przez władze radzieckie nie jest znana. Co gorsze, staje się ona przedmiotem manipulacji dopasowującej się do aktualnej „polityki historycznej”. Według Rosjan i pani Eryki Steinbach sowieckie represje w latach 1939-1941 dosięgły zaledwie 300 tysięcy Polaków. Polski IPN opierając się na rosyjskich danych też zaniża ilość deportowanych do niespełna 500 tysięcy osób. Podążając za wspomnieniami Sybiraków,
jak wyglądał ten zbiorowy gwałt na ludności polskiej? Rankiem 10 lutego do domostw podjechały konne zaprzęgi. Radzieccy żołnierze waleniem w drzwi i okna, domagali się wejścia do środka. Następnie jeden z funkcjonariuszy odczytywał rozkaz: „Na podstawie uchwały Rady Najwyższej ZSRR, w ciągu 15 minut trzeba się ubrać, zabrać na osobę 15 kg żywności, odzież i wejść na furmanki”. Kobiety lamentowały, dzieci płakały, a ojcowie bezskutecznie próbowali wyjaśniać sprawę. Wszyscy byli zaskoczeni. Furmankami powozili Ukraińcy zwerbowani z okolicznych wsi. Są dowody na to, że często sąsiedzi nie-Polacy byli bardzo gorliwi i wskazywali Rosjanom polskie rodziny do deportacji, np. plan pierwszej deportacji zakładał wywiezienie 148 tysięcy ludzi. Tymczasem wywieziono ich aż 312 tysięcy – właśnie dzięki nadgorliwości sąsiadów i sąsiedzkich rozrachunków. Do furmanek pędzono również osoby przebywające przypadkowo we wskazanym domu. Zaprzęgi podjeżdżały na stację kolejową, a tam wpychano ludzi do towarowych wagonów w liczbie od 40 do 70 osób. Na wyposażeniu wagonu był żelazny piecyk, zwany „kozą”, wiadro z węglem oraz toaleta, czyli wyrąbany w podłodze otwór przykryty wiadrem bez dna. Tak „urządzony” wagon pełen ludzi i maneli wyruszał w podróż na Syberię, ale o tym deportowani dowiadywali później. Wszystkim dokuczało zimno, ciasnota, głód i niemożność umycia się. Wagon był zamknięty i zaplombowany. Przy postojach dawano na wagon jedno wiaderko węgla i jedno wiaderko wrzątku (kipiatoka) – na 70 osób. Na próżno dopominano się pomocy lekarskiej i mleka dla dzieci. Pokonywano setki kilometrów na mrozie sięgającym 30 stopni. Z powodu ciasnoty spano na siedząco. Dopiero w części azjatyckiej odsłonięto okna. Pociąg poruszał się bardzo wolno. Godzinami zatrzymywał się w pustym i zaśnieżonym stepie. Po miesięcznej „podróży” przerzucano ludzi z wagonów na ciężarówki. Potem na sanie, które dowoziły ich do celu zesłania. Tam czekały na nich łopaty i katorżnicza praca. Na przywitanie „opiekun miejsca” wygłaszał zdanie: „Tutaj będziecie mieszkać, tutaj będzie wasza Polska”. Kiedy po ponadrocznej katordze, latem 1941 roku ogłoszono tzw. amnestię dla Polaków, nie oznaczało to szybkiego powrotu do kraju. Tułaczka trwała jeszcze wiele miesięcy, a niekiedy i kilka lat. Śmierć bliskich była codziennością. Co trzeci deportowany nie powrócił ze Wschodu. Zesłania Polaków w głąb Rosji mają długą historię.
Trafili tam Polacy z Witebska i Połocka już za czasów cara Iwana Groźnego w 1580 roku. To oni założyli miasto Tobolsk. Tam powstała pierwsza Polonia na Syberii. Do dziś zachowały się ich ślady w polskobrzmiących w imionach Bożydar lub Bogumił oraz w budowlach, np. – kościele Trójcy Przenajświętszej wzniesionym ze składek Polaków. Kolejnymi zesłańcami byli zwolennicy króla Stanisława Leszczyńskiego, konfederaci barscy, powstańcy kościuszkowscy, żołnierze wojsk napoleońskich, powstańcy listopadowi i styczniowi. Byli to głównie mężczyźni, uczestnicy walk zbrojnych i konspiracji. Wywózkę po powstaniu styczniowym można porównać do deportacji z II wojny światowej ze względu na jej masowość. Wywieziono wtedy w głąb Rosji około 250 tysięcy skazańców. Kolejne masowe deportacje do Rosji miały miejsce za czasów Stalina w latach 1937-1938 roku. Zostali nimi objęci mieszkańcy Kresów Wschodnich. Przeprowadzone wtedy deportacje były dobrze zaplanowane i miały charakter ludobójstwa. Aresztowań dokonywano grupami, najczęściej całymi rodzinami. Aby znaleźć się na liście, nie trzeba było być „wrogiem ludu”. Wystarczyło być Polakiem, mieć polskie imię lub nazwisko. Deportacje Polaków wymagają kompleksowych badań
przez polskie instytucje. Ale do tego potrzebna jest wola polityczna i uczciwość historyczna. Nie może być tak, żeby panowała tak wielka rozbieżność w ocenie liczby osób zesłanych na Syberię. Rozbieżności te sięgają 700 procent (od 300 tysięcy do 2 milionów deportowanych). Aby oddać należny hołd Polakom, którzy umarli w syberyjskiej tajdze, trzeba podać miejsca i liczbę osób deportowanych. Ilu z nich powróciło, ilu zmarło, zaginęło, bądź ilu pozostało tam dobrowolnie. Wiedzę tę powinni poznawać uczniowie w szkołach, a pomniki poświęcone Golgocie Wschodu powinny stać w widocznych miejscach. Pomniki te mają przypominać, jaki los człowiek może zgotować człowiekowi. Przeżycia syberyjskich wygnańców nie mogą być zapomniane, bo mamy obowiązek narodowej pomięci najpiękniej wyrażony słowami Adama Mickiewicza: „Jeśli zapomnę o nich, Ty Boże na niebie zapomnij o mnie”.Autor: Marcin Keller za „Aspekt Polski” nr 184
miała miejsce w nocy z 9 na 10 lutego 1940 roku. Na Wschód trafiło wówczas około 300 tysięcy osób – głównie rodzin urzędników, policjantów, leśników, wojskowych i właścicieli ziemskich. Druga deportacja miała miejsce 13 kwietnia. Wtedy na Sybir trafiło kolejne 300 tysięcy osób. W czerwcu – trzecia deportacja objęła 240 tysięcy osób – głównie uchodźców wojennych z rejonów zachodnich i centralnych. W 1941 roku doszło do kolejnej wywózki liczącej 300 tysięcy osób. Łącznie, w wyniku czterech deportacji, wywieziono na Sybir i do Kazachstanu około 2 miliona Polaków. Dokładna liczba osób deportowanych przez władze radzieckie nie jest znana. Co gorsze, staje się ona przedmiotem manipulacji dopasowującej się do aktualnej „polityki historycznej”. Według Rosjan i pani Eryki Steinbach sowieckie represje w latach 1939-1941 dosięgły zaledwie 300 tysięcy Polaków. Polski IPN opierając się na rosyjskich danych też zaniża ilość deportowanych do niespełna 500 tysięcy osób. Podążając za wspomnieniami Sybiraków,
jak wyglądał ten zbiorowy gwałt na ludności polskiej? Rankiem 10 lutego do domostw podjechały konne zaprzęgi. Radzieccy żołnierze waleniem w drzwi i okna, domagali się wejścia do środka. Następnie jeden z funkcjonariuszy odczytywał rozkaz: „Na podstawie uchwały Rady Najwyższej ZSRR, w ciągu 15 minut trzeba się ubrać, zabrać na osobę 15 kg żywności, odzież i wejść na furmanki”. Kobiety lamentowały, dzieci płakały, a ojcowie bezskutecznie próbowali wyjaśniać sprawę. Wszyscy byli zaskoczeni. Furmankami powozili Ukraińcy zwerbowani z okolicznych wsi. Są dowody na to, że często sąsiedzi nie-Polacy byli bardzo gorliwi i wskazywali Rosjanom polskie rodziny do deportacji, np. plan pierwszej deportacji zakładał wywiezienie 148 tysięcy ludzi. Tymczasem wywieziono ich aż 312 tysięcy – właśnie dzięki nadgorliwości sąsiadów i sąsiedzkich rozrachunków. Do furmanek pędzono również osoby przebywające przypadkowo we wskazanym domu. Zaprzęgi podjeżdżały na stację kolejową, a tam wpychano ludzi do towarowych wagonów w liczbie od 40 do 70 osób. Na wyposażeniu wagonu był żelazny piecyk, zwany „kozą”, wiadro z węglem oraz toaleta, czyli wyrąbany w podłodze otwór przykryty wiadrem bez dna. Tak „urządzony” wagon pełen ludzi i maneli wyruszał w podróż na Syberię, ale o tym deportowani dowiadywali później. Wszystkim dokuczało zimno, ciasnota, głód i niemożność umycia się. Wagon był zamknięty i zaplombowany. Przy postojach dawano na wagon jedno wiaderko węgla i jedno wiaderko wrzątku (kipiatoka) – na 70 osób. Na próżno dopominano się pomocy lekarskiej i mleka dla dzieci. Pokonywano setki kilometrów na mrozie sięgającym 30 stopni. Z powodu ciasnoty spano na siedząco. Dopiero w części azjatyckiej odsłonięto okna. Pociąg poruszał się bardzo wolno. Godzinami zatrzymywał się w pustym i zaśnieżonym stepie. Po miesięcznej „podróży” przerzucano ludzi z wagonów na ciężarówki. Potem na sanie, które dowoziły ich do celu zesłania. Tam czekały na nich łopaty i katorżnicza praca. Na przywitanie „opiekun miejsca” wygłaszał zdanie: „Tutaj będziecie mieszkać, tutaj będzie wasza Polska”. Kiedy po ponadrocznej katordze, latem 1941 roku ogłoszono tzw. amnestię dla Polaków, nie oznaczało to szybkiego powrotu do kraju. Tułaczka trwała jeszcze wiele miesięcy, a niekiedy i kilka lat. Śmierć bliskich była codziennością. Co trzeci deportowany nie powrócił ze Wschodu. Zesłania Polaków w głąb Rosji mają długą historię.
Trafili tam Polacy z Witebska i Połocka już za czasów cara Iwana Groźnego w 1580 roku. To oni założyli miasto Tobolsk. Tam powstała pierwsza Polonia na Syberii. Do dziś zachowały się ich ślady w polskobrzmiących w imionach Bożydar lub Bogumił oraz w budowlach, np. – kościele Trójcy Przenajświętszej wzniesionym ze składek Polaków. Kolejnymi zesłańcami byli zwolennicy króla Stanisława Leszczyńskiego, konfederaci barscy, powstańcy kościuszkowscy, żołnierze wojsk napoleońskich, powstańcy listopadowi i styczniowi. Byli to głównie mężczyźni, uczestnicy walk zbrojnych i konspiracji. Wywózkę po powstaniu styczniowym można porównać do deportacji z II wojny światowej ze względu na jej masowość. Wywieziono wtedy w głąb Rosji około 250 tysięcy skazańców. Kolejne masowe deportacje do Rosji miały miejsce za czasów Stalina w latach 1937-1938 roku. Zostali nimi objęci mieszkańcy Kresów Wschodnich. Przeprowadzone wtedy deportacje były dobrze zaplanowane i miały charakter ludobójstwa. Aresztowań dokonywano grupami, najczęściej całymi rodzinami. Aby znaleźć się na liście, nie trzeba było być „wrogiem ludu”. Wystarczyło być Polakiem, mieć polskie imię lub nazwisko. Deportacje Polaków wymagają kompleksowych badań
przez polskie instytucje. Ale do tego potrzebna jest wola polityczna i uczciwość historyczna. Nie może być tak, żeby panowała tak wielka rozbieżność w ocenie liczby osób zesłanych na Syberię. Rozbieżności te sięgają 700 procent (od 300 tysięcy do 2 milionów deportowanych). Aby oddać należny hołd Polakom, którzy umarli w syberyjskiej tajdze, trzeba podać miejsca i liczbę osób deportowanych. Ilu z nich powróciło, ilu zmarło, zaginęło, bądź ilu pozostało tam dobrowolnie. Wiedzę tę powinni poznawać uczniowie w szkołach, a pomniki poświęcone Golgocie Wschodu powinny stać w widocznych miejscach. Pomniki te mają przypominać, jaki los człowiek może zgotować człowiekowi. Przeżycia syberyjskich wygnańców nie mogą być zapomniane, bo mamy obowiązek narodowej pomięci najpiękniej wyrażony słowami Adama Mickiewicza: „Jeśli zapomnę o nich, Ty Boże na niebie zapomnij o mnie”.Autor: Marcin Keller za „Aspekt Polski” nr 184
O sprawach tych nie raz czytałem. Nasuwa mi się jednak taka mała refleksja w związku z tym art. Nawet dzisiaj atakuje się niepodległościowe podziemie zbrojne za tzw. „bandytyzm” dokonywany na ludności cywilnej innych mniejszości narodowej. Przeprasza się Ukraińców ,Białorusinów,Żydów i wszystkich szpicli ,konfidentów czerwonej chołoty. A kto nas przeprosi? !!! się pytam grzecznie. Dla mnie chłopcy z lasu bronili interesów wolnej Polski ,a także miejscową ludność polską przed tymi właśnie szpiclami ,którzy nie tak do końca byli bezbronną ludnością i zdarzało się, że do polskich partyzantów strzelali. Nie ma wiec za co ich przepraszać, ani też wypominać naszym bohaterom i bluzgać po nich. Wystarczy ,że za nas robi to obca agentura i obce nam państwa. My nie musimy się czuć winni i samobiczować się. Nie musimy mówić o tym jak o „czarnej plamie” polskiego podziemia, bo tam gdzie drwa się rąbie ,tam wióry lecą. Myśmy nie kazali tamtym wskazywać nas palcami czerwonym oprawcom.