„Jeżeli istnieje coś takiego, jak geniusz narodu…” (R. Kapuściński), to w Polsce wyraża się on w słowach: „Tak trzeba”. Tu zawarta jest istota i gotowość pracy dla dobra wspólnego, a w razie potrzeby – również obrony własnej niepodległości i kultury. W tych dwóch słowach zawarty jest koszt bycia Polakiem.
Rodzina Bobińskich (linia z Jurkowszczyzny, h. Leliwa), jest jedną z tych, które hołdują tej zasadzie dosłownie. Ojciec Jerzy (senior) inżynier elektryk (1887-1978) i syn, również Jerzy (junior) mgr inż. Chemik (1918-1998), wszystko co robili, robili dla Polski. Z domu wynieśli przygotowanie historyczne, z uczelni umiejętności zawodowe. Całość tworzyła bardzo silny fundament obywatelski i pedagogiczny. Senior należy do bardzo zasłużonych dla Polski elektryków i ma już swoją biografię. Jerzy (junior) jeszcze jej nie ma. Przedstawiam ją więc w telegraficznym skrócie.
Los polskiego inteligenta
Jerzy Bobiński junior ur. się w 1918 r. w Kramatorówce w zagłębiu Donieckim, gdzie jego ojciec pracował jako inżynier eksploatacji elektrowni. W 1919 r. wrócił z rodzicami do Polski. Wraz ze starszą siostrą Heleną i młodszym bratem Sewerynem, szkołę podstawową kończyli w domu. Maturę młody Jerzy zdał w Zakopanem. Studia podjął najpierw na wydziale prawno-ekonomicznym w Poznaniu, a następnie na Wydziale Chemii w Warszawie. We wrześniu 1939 schronił się w majątku stryja Adama w Wieżkach koło Kobrynia. Aresztowania jednak nie uniknął. Stryj dopomógł mu, lecz sam zaginął bez wieści.
Jerzy wrócił do Ostrowca Świętokrzyskiego, gdzie wówczas mieszkali jego rodzice. Tam z kolei zagrożony aresztowaniem przez gestapo, ponownie musiał uciekać. Za pośrednictwem ks. Jana Majora schronił się w gospodarstwie państwa Misztalów w Józefowie (woj. kieleckie). Tam też poznał swoją przyszłą żonę Marię. Od połowy sierpnia 1942 r. w podziemiach tamtejszego spichlerza, wraz z min. braćmi Kutulami, którzy wykładali język polski i łacinę podjął się nauczania geografii, historii, chemii, fizyki i matematyki. Na komplety uczęszczało 30 osób. Każdy rok kończył się egzaminami, komisji przewodniczyła pani dyrektor Burda.
W styczniu 1944 r. Jerzy Bobiński został jednak aresztowany przez gestapo wraz z właścicielem gospodarstwa Janem Misztalem. Wykupił ich oficer policji nazwiskiem Dziekan. Prawie wszyscy uczestnicy kompletów pokończyli studia: Włodzimierz Misztal został dyrektorem Biura Projektów Budowy Dróg i Mostów w Gdańsku, Stanisław Misztal jest profesorem geografii w PAN, Krystyna Myśliwiec – profesorem medycyny, Jan Gawlik – stomatologiem, Maria Mamerska i Maria Jelonek ukończyły polonistykę, Tadeusz Stankowski i Czesław Myśliwiec – seminarium duchowne itd.
Prawdziwy europejczyk
Po wojnie pan Jerzy Bobiński był kierownikiem browaru i komendantem straży pożarnej w Lubsku (zielonogórskie). Po ukończeniu chemii w Łodzi przeniósł się do Szczecina. Tam nie podpisał tzw. apelu sztokholmskiego i zaczęła się kilkuletnia ucieczka przed UB. Na stałe <Maria i Jerzy Bobińscy osiedli w Kędzierzynie. Zamieszkali przy ul. Stelmacha, gdzie Jerzy Bobiński prowadził kursy języków obcych: angielskiego, francuskiego i niemieckiego, których znajomość wyniósł z domu; przygotowywał również księży na misje. W tym samym Kędzierzynie swego wuja odwiedził też znany dziennikarz z „Financial Times” Krzysztof Bobiński.
Pan Jerzy Bobiński pracował w Instytucie Ciężkiej Syntezy Organicznej. Ma swój udział w rozwoju tej placówki. Korespondował z wielu tego typu instytucjami w całej Europie. Długoletni dyrektor Instytutu prof. Włodzimierz Kotowski mówi: – Był partnerem dla dyrektora i sprzątaczki. Gdy tłumaczył teksty techniczne, nie poprzestawał na samym przekładzie, lecz wyjaśniał tez niuanse językowe. To był człowiek światowy, dziś powiedzielibyśmy – Europejczyk. Potrafił ocenić problem we właściwej proporcji. A to duża umiejętność.
Języków obcych uczył później w dwóch domach kultury w Kędzierzynie. Potrafił tłumaczyć równocześnie z kilku języków. Podczas wizyty Ojca św. Jana Pawła II na Górze św. Anny przekładał wszystkie pisma w języku włoskim. Znał tez węgierski i hiszpański.
Tatuś prowadził korespondencję niemal z całym światem – mówi Syn Bronisław – z Japonią, Indiami… Robił lalki w strojach ludowych i wysyłał je zagranicę. W korespondencji zawsze dodawał coś z historii Polski. W ten sposób wywoływał fascynację Polską.
W stanie wojennym opracował śpiewnik polskiej pieśni patriotycznej. Powielanie śpiewników zaczynał od 100 egzemplarzy. Pierwsza lekcja odbyła się w miejscowym klubie NOT w 1983 r. Były łzy. Udzielał się też w kilku stowarzyszeniach katolickich – był bardzo głęboko wierzącym, a na polu politycznym głównie w organizacjach narodowych. Powtarzał, ażeby naród mógł przetrwać, musi być wyedukowany.
Po przejściu na emeryturę uczył po szkołach dzieci pieśni patriotycznych i narodowych. (patrz „Nasz Dziennik” nr 46/98). I na koniec cecha charakterystyczna, przez całe dorosłe życie musiał ukrywać swoje pochodzenie, umiejętności i cel swojego wysiłku. Od 1939 r. musiał uciekać przed cieniem swojej pracy. Najpierw do Sowietów, potem od Niemców, potem od UB-SB, a na koniec obawiał się mniejszości niemieckiej, że ta może zablokować mu jego kolejne dzieło (naukę pieśni patriotycznych). Pan Jerzy Bobiński znał treść zawartą w tych dwóch słowach, które konstytuują Polaka: „Tak trzeba”
Tak wyglądała dość typowa sytuacja polskiego inteligenta. Ucieczka blokowała przekaz informacyjny własnej rodzinie: aby gdzieś, przypadkiem… I oto jest odpowiedź na pytanie czy ustrój peerelowski był zbrodniczy oraz na kolejne – dlaczego ojcowie, w wielu przypadkach nie przekazywali synom tego, co niezbędne do podtrzymania właściwej argumentacji w obronie tożsamości.
Artykuł ukazał się w Naszym Dzienniku z 18-19.04.1998 r.
Ps. Osobiście znałem Pana Jerzego Bobińskiego. Kilkakrotnie uczestniczyłem w jego lekcjach śpiewu w szkołach. Przyjeżdżał zawsze autobusem lub pociągiem. Jeździł po kilku ościennych województwach, gdy brakowało mu sił ograniczył się do powiatu. Nigdy nie liczył na wygody, dla niego zawsze najważniejszy był przekaz. W klasie rozdawał powielone na powielaczu śpiewniki i uczył melodii i słów. Czasami nie potrafił opanować klasy i wychodził zmęczony, ale nigdy nie powiedział o dzieciach złego słowa. Nie wszystkie śpiewniki też wracały do niego. Za prowadzenie lekcji otrzymywał grosze, które przeznaczał na cele społeczne.
Był to człowiek niezwykły i niezwykle skromny. Żył skromnie i wszystkie pieniądze wydawał na sprawy polskie. Takich ludzi dziś bardzo trudno spotkać. Swoje życie poświęcił na pracę u podstaw, swoje umiejętności przekazywał niemal bezimiennie nie domagając się zapłaty. Wszystko dla ludzi i dla Polski.
Kilkakrotnie prosiłem parlamentarzystów z Opolszczyzny, przypominałem i prosiłem o upamiętnienie w jakiś sposób Pana Jerzego Bobińskiego, choćby imieniem szkoły. Wszystko pozostawało bez odpowiedzi. Może teraz, gdy sytuacja zaczyna już się zmieniać, ktoś z regionu zainteresuję się tą wielką postacią, która tak bardzo chciała pomóc młodzieży w zdobyciu właściwej wiedzy, w wyprostowaniu ich drogi życiowej; z taką energią zawsze była zaangażowana w pracę na rzecz dobra wspólnego. Robił to wszystko zgodnie z etosem inteligenckim, bez zapłaty. Istnieją jeszcze ludzie, którzy pamiętają Pana Jerzego Bobińskiego, może przynajmniej jakaś tablica upamiętniająca lub choć gest odzewu i podziękowania za tę postawę pełna napięcia patriotycznego i chęci pomocy każdemu. Był i jest przykładem dla wszystkich. Na pytanie dlaczego to wszystko robi, odpowiadał krótko: „Tak trzeba”.
Autor: Ryszard Surmacz
Dobry tekst. Piękna Postać. Tak trzeba .Dziękuję