Do lotniska im. Chopina dojeżdża już pociąg! Hurra! Wiwatujmy! Oto osiągnęliśmy technologiczno-infrastrukturalny szczyt, gdyż doprowadziliśmy tory do lotniska. Uznać więc możemy, że PO przygotowała nas do EURO wzorowo, a dowodem na to była sama obecność Hanny Gronkiewicz-Waltz w warszawskim pociągu. Z pompą otwierane kolejne dworce i terminale lotnicze powinny nas w tym tylko utwierdzać. Tylko czemu nie utwierdzają mnie?
Pod Szczekocinami, pod Warszawą, pod Opolem, w kujawsko-pomorskim i obok Zebrzydowic – w tych miejscach widzieliśmy tylko w ostatnich dniach wypadki kolejowe. Raz pociągi się zderzały, raz wykolejały, raz zabijały ludzi na niestrzeżonych przejazdach. Minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej, osławiony Sławomir „Ken” Nowak, którego jedynym zadaniem jest chyba dobre uczesanie, stwierdza dosyć jasno: „to wszystko czynnik ludzki”, maszyny przecież nie zawodzą. Cytat ten, powtarzany w każdym piątkowym wydaniu informacyjnym zakrawał już o kpinę. To by oznaczało, że skoro dojazd na lotnisko Chopina już jest i to w dodatku w klimatyzowanej atmosferze, to już państwo (jak to się teraz często powtarza) „zdało egzamin”. Nic to, że ludzie giną. Nic to, że infrastruktura się dosłownie sypie. Nic to, że średni wiek trakcji i wagonów to lat 30, a samych torów już 40. Grunt, że najpiękniejszy z polskich polityków właśnie otworzył dworzec na EURO, a kamery ustawiono tak, by stare i zaniedbane baraki obok dworca akurat nie były widoczne. A że wykoleiły się pod tymi nieszczęsnymi Zebrzydowicami cysterny? To nieważne, wszak były puste.
Donald Tusk niedawno sprawdzał stan pociągów. Ależ Polacy mieli śmiechu, gdy widzieli premiera w wagonie, na który przeciętnego żywiciela rodziny nie stać. Ale ja miałbym dla premiera propozycję: niech wybierze się pociągiem relacji Warszawa – Wrocław. Jeżeli pojedzie, to gwarantuję że miejsce siedzące zajmie dopiero w Katowicach. Miałem tak ledwo 3 tygodnie temu, by było zabawniej – do Katowic jechałem stojąc obok toalety. Ale przecież nie powinienem się dziwić, w końcu jechałem TLK.
Te gorzkie słowa są owocem głębokiej irytacji. Od dwóch tygodni słychać w telewizji, jakiegoż to skoku nie zrobiliśmy za rządów Platformy! Są stadiony, będzie feta, i nawet niektóre dworce już nie śmierdzą. Irytującym więc jest robienie dobrej miny do złej gry, kiedy trzeba podejmować działania i modernizować 90% infrastruktury kolejowej, Ken wymawia się na „czynnik ludzki” i groźnie przestrzega: dosyć rozmawiania w kabinie przez telefon komórkowy, a telewizory znikają z budynków dróżników (oglądać mnie możecie po powrocie do domu…).
W drugim numerze „Uważam Rze. Historia” możemy przeczytać o tzw. Lukstorpedzie, czyli ekskluzywnym pociągu II Rzeczypospolitej. Czytamy, że z Krakowa do Zakopanego jechał przez zaledwie 2 godziny i 35 minut. Wchodzę więc na stronę z rozkładem jazdy PKP i szukam połączenia Kraków – Zakopane. Strona www proponuje mi przejazd trwający minimum 3 godziny i 12 minut, czyli o godzinę dłużej niż prawie jedno stulecie temu. Czy to sukces? Raczej nie, ale proponuję naszemu ministrowi Nowakowi otrąbienie kolejnego sukcesu: przed EURO wymieniono na stronie z rozkładem jazdy ikonki na bardziej nowoczesne. W końcu to kosmetyka jest dla Kena najbliższą dziedziną…
Autor: Marcin Rol