Niektóre rzeczy nie powinny być dla Polaków nowością. Jesteśmy przyzwyczajeni do braku autostrad, wolnych kolei, pierogów ruskich, łatek przypinanych nam przez inne narody (alkoholicy, złodzieje i kanciarze, ale za to złote rączki) i do gaf polskiego prezydenta. Gaf, które przybierały już bardziej lub mniej uderzającą formę, ale które zawsze traktowane były przez wielu jako wypadki przy pracy, sympatyczne dodatki do szarej rzeczywistości lub też błędy, które zdarzają się przecież każdemu człowiekowi. Pochodzi się do nich zatem jak do czegoś normalnego, nieważnego i… niewartego promocji. Bo przecież po co uwidaczniać wpadki człowieka Platformy Obywatelskiej?
Różnie to już bywało, ale bez problemu można dojrzeć wielką dysproporcję. Wyobrażacie sobie Państwo Lecha Kaczyńskiego, który nazywa naszego Papieża Polaka Janem Pawłem III? Który mówi o kobietach innej narodowości, że są kaszalotami? Który podczas pogrzebu znanej noblistki przekręca jej nazwisko? Ja nie, ale wyobrażam sobie elitarny rechot elitarnych salonów, które drżałyby ze śmiechu i podekscytowania przez długie tygodnie po tym zdarzeniu, odmieniając nazwisko zmarłego prezydenta we wszystkich przypadkach. Wystarczy przypomnieć tylko słynne przekręcenie imienia psa (sic!), do którego Lech Kaczyński powiedział Irasiad, myśląc że to imię suczki. Ależ było z tej okazji radości wśród mainstreamowych publicystów! A oto nie dalej niż kilkadziesiąt godzin temu, polski prezydent żegna na cmentarzu Wisławę Czymborską, znaną szerszej opinii jako Szymborska. I pomijając już pamiętne „utwory” poetki na cześć Stalina i czerwonej rzeczywistości, wychwalające komunizm i cały panujący w czasach młodości Szymborskiej system, to jednak na koniec swojego żywota na tym świecie, prezydent Komorowski przekręca jej nazwisko. Tak w ramach podziękowań za obecność Wisławy Czymborskiej w komitecie poparcia Komorowskiego w 2010 r. (celowo stronię tutaj od nazwania go „honorowym”, bo jedno z drugim nie ma związku).
Różnych Polska miała już prezydentów. Był Lech Kaczyński, którego każdą wpadkę prawdziwą lub wymyśloną nagłaśniano tak, aby dotarła do najdalszych zakątków świata. Zdarzało się, że były one wymyślone, jak ta z szalikiem odwróconym do góry nogami, na którym było napisane „Polska”. Po katastrofie smoleńskiej znalazło się nagle zdjęcie, na którym szalik był już odwrócony dobrze, tak jak i setki innych zdjęć z prezydentem pokazanym jako normalny człowiek, a nie zakompleksiony kartofel.
Był też inny, wywodzący się z postkomunistycznych środowisk Aleksander Kwaśniewski, który wstydu przyniósł Polakom nie mało dzięki swoim częstym, mocno zakrapianym delegacjom. Nigdy nie wybaczę mu jako prezydentowi przewracania się nad grobami polskich żołnierzy w Katyniu, bo polskiemu prezydentowi nie wolno było czegoś takiego zrobić. Mam jednak na uwadze to, że marzenia Kwaśniewskiego po zakończeniu drugiej kadencji legły w gruzach i dlatego nie można skreślić go jako polityka. Udział w pomarańczowej rewolucji zaowocował tym, że Rosjanie zezłoszczeni na taką reakcję polskich władz, skutecznie zablokowali Kwaśniewskiemu możliwość uzyskania dobrej posady w NATO czy też w ONZ, jako ukoronowania jego politycznej kariery. Taktyka znana i popularna, opierająca się na zwykłej zemście. Dlatego też Aleksander Kwaśniewski zamiast piastować dziś poważne funkcje w światowych organizacjach, wykłada studentom różne mądrości. Tylko jego sposób bycia i prezentacja się nie zmienia i jest taka sama jak w Katyniu (patrz wykład na Ukrainie).
I ostatecznie jest Bronisław Komorowski. Człowiek-gafa, który potrafi wyrazić ból przez „u” otwarte, czerpać przyjemność z wizytowania terenów powodziowych i usiąść na krześle zanim usiądzie Angela Merkel (swoją drogą to by była dopiero afera krzesłowa!). Człowiek, któremu media zawsze chętnie przyjdą z pomocą, przywołując wpadki innych polityków. Dlaczego? Bo stosują różne standardy, opierające się na partykularnych interesach i tępym zaślepieniu quasi-politykami. Nie zważają na tematy ważne, ale zajmują się bzdurami. Dlatego też jedynym sukcesem polskiej dyplomacji w czasach rządów Platformy było chyba właśnie usadowienie się na krześle prezydenta Komorowskiego przed kanclerz Niemiec. Bo w każdym innym przypadku mamy dalekie miejsce pod względem osiągnięć.
Autor: Marcin Rol
Idąc za terminologią J.Sanockiego, to po prostu zasrańcy!
To jest po prostu na zasadzie, kto kogo lubi. I nie ma się o co obrażać, ani dąsać. Jak ktoś kogoś nie lubi, to nie stosuje wobec niego taryfy ulgowej. Jakoś pan Rol nie oburza się na to i nie przytacza tego jak do niedawna jeszcze Rzeczpospolita nie mogła się nachwalić PiS-u (przed zmianami własnościowymi) i ciągle chętnie krytykowała PO (często słusznie, a często po prostu na zasadzie, że to nie „nasi” i tych nie lubimy), jakoś nie wspomniał pan o tym, że mediach o. Dyrektora Rydzyka jest prawie zawsze o PiSie (na czele z jego propagandystą, starym komunistą Nowakiem) dobrze, a o PO zawsze fatalnie. Chyba nie jesteśmy małymi dziećmi i wiemy, że media obiektywne nie są, bo nie mają w tym żadnego interesu.