13 marca 1943 r. Adolf Hitler wylądował na pokładzie Ju-52 na pod smoleńskim lotnisku „Siewiernyj”. Bez systemów elektronicznych, latarni lokacyjnych, itd. To wydarzenie jest szczególnie znane, bowiem wtedy gen. Henning Hermann Robert Karl von Tresckow przemycił w czasie odlotu na pokład Junkersa Adolfa Hitlera bombę, która jednak nie wybuchła. Pilot Junkersa 52 dał radę, a prezydencki TU154 M uderzył w brzóskę … i wywołał tragedię narodową …
Niedawno w jednej z sieci telewizyjnych przypomniano starszy film „Szklana Pułapka 2” z Brucem Willisem w roli głównej. Pokazane jest w nim jak terroryści sprowadzają samolot na płytę lotniska zmieniając parametru lądowania. Samolot rozbija się dosyć widowiskowo. Dobrze, że to tylko fikcja filmowa!
Dziś „Uważam Rze” publikuje materiał, który zadaje ważne pytania dotyczące przebiegu katastrofy pod Smoleńskiem., cyt. „Parlamentarny zespół zajmujący się badaniem katastrofy smoleńskiej powoli kończy prace. Najważniejsze wnioski sformułował w oparciu o badania polskich naukowców mieszkających w USA.
Olbrzymią rolę odegrały też Internet i śledztwo prowadzone przez blogerów. Znani są jedynie z pseudonimów, ale na co dzień pracują jako fizycy, informatycy, a także w lotnictwie. W sieci pojawia się zwykle wstępna faza ich pracy oraz ostatnia. Pomiędzy pierwszymi spostrzeżeniami a ostatecznymi wnioskami, poza przestrzenią publiczną, prowadzą pracę naukową opartą na ogólnodostępnych danych, dotychczas przez nikogo niepodjętą. Prace tej grupy firmuje dr Kazimierz Nowaczyk z Wydziału Biochemii i Biologii Molekularnej Uniwersytetu w Maryland, którego Antoni Macierewicz zna od wielu lat: – Spędzaliśmy razem zimę z przełomu lat 1981 i 1982, internowani w więzieniu w Iławie. Jego los rzucił do USA, gdzie został wybitnym naukowcem. Gdy pojechałem do Stanów Zjednoczonych z panią minister Fotygą, dowiedział się o naszej obecności, spotkaniach z senatorami i kongresmenami. Wtedy ponownie nawiązaliśmy kontakt i tak zaczęła się nasza współpraca. Oddzielne analizy prowadzi prof. Wiesław Binienda, dziekan Wydziału Inżynierii Uniwersytetu Akron w Ohio, współpracujący z NASA (m.in. przy badaniu katastrofy promu „Columbia”) specjalista w zakresie wytrzymałości materiałów kompozytowych używanych w lotnictwie. To, co przed tygodniem naukowcy zaprezentowali na forum parlamentarnego zespołu, wywraca do góry nogami dotychczas obowiązującą teorię dotyczącą ostatnich sekund lotu Tu-154M.
Według oficjalnej wersji 855 metrów przed progiem pasa samolot lewym skrzydłem zahaczył o brzozę na wysokości 6,2 m nad ziemią. W wyniku zderzenia stracił część skrzydła, która spadła 111 m dalej, zaczął przechylać się na lewą stronę, obrócił się i spadł, rozbijając się na tysiące kawałków. Wyniki badań przedstawione przez prof. Biniendę dowodzą, że taki przebieg wydarzeń nie był możliwy.
Na podstawie żmudnych badań prowadzonych za pomocą programów komputerowych wykorzystywanych w takich przypadkach przez NASA podważa on przede wszystkim możliwość oderwania się kawałka skrzydła w wyniku kontaktu z drzewem o średnicy ok. 45 cm. Jego wyliczenia pokazują, że w tej sytuacji brzoza zostałaby przecięta, a skrzydło lekko uszkodzone na krawędzi, bez poważnego naruszenia całej konstrukcji. Dowodzi również, że skrzydło – zakładając jego oderwanie się – spadłoby kilkanaście (a nie 111) metrów za drzewem. W dodatku nie byłoby szans na jego przemieszczenie się na prawą stronę od osi samolotu. A w takim miejscu – w stosunku do trajektorii lotu – zostało znalezione. Wobec powyższego zastosował badanie odwrotne – biorąc pod uwagę wszelkie czynniki (m.in. wagę skrzydła, kształt, opory powietrza, prędkość samolotu, prędkość pionową), sprawdził, gdzie musiałoby nastąpić oderwanie kawałka skrzydła, aby wylądowało w tym miejscu. Okazało się, że co najmniej 26 m powyżej gruntu i 69 m za brzozą (czyli 42 m przed miejscem znalezienia)”. Tyle „Uważam Rze”.
Trzeba zadać poważne pytanie, czy jeśli te dane przedstawione przez ekspertów NASA są choć w części prawdziwe, to czy odsunięty od polskiego śledztwa prokurator Marek Pasionek występując do naszych amerykańskich partnerów nie działał w dobrej wierze? Czy służby specjalne USA lub NASA mają w swoich archiwach jakieś materiały, np. satelitarne, które mogłyby rzucić nowe spojrzenie na katastrofę z 10 kwietnia 2010 r.?
Jeśli nie, to wypada uznać, że Junkers 52 albo niemiecki pilot 13 marca 1943 r. – mimo podobnej pory lądowania jak w przypadku Tu 154 M – dokonali czegoś niesamowitego … Posadzili na pasie „Syrenkę”, a „Mercedesa” się nie dało ….
Autor: Paweł Czyż, p.o. REDAKTORA NACZELNEGO KSI