W XIX-wiecznej Ameryce nie istniały organizacje feministyczne walczące o prawo do aborcji. Dlaczego? Była ona wówczas w zasadzie niekaralna, łatwo dostępna i szeroko reklamowana, zaś biznes aborcyjny przeżywał prawdziwy boom, stanowiąc dla wielu źródło utrzymania.
Wiek XIX to czasy na pozór odległe, jednak nie zanadto inne od obecnych. A jeśli wierzyć aborcjonistom, nie zmieniło się niemal zupełnie nic! Już wtedy wszak głosili mity, których nie przestali rozpowszechniać do dziś – że antykoncepcja jest skuteczna, a aborcja to prosty i bezbolesny zabieg.
Zacznijmy jednak od wskazania istotnej różnicy. Jak pisze James C. Mohr w pracy zatytułowanej Abortion in America: The Origins and Evolution of National Policy: 1800-1900, dziewiętnastowieczne feministki wcale nie popierały aborcji. Słusznie twierdziły, że jest ona na rękę tym mężczyznom, którzy chętnie unikną odpowiedzialności za swoje seksualne zachowania, organizując i opłacając kobiecy „zabieg”. Uznawały go zresztą za rodzaj gwałtu na kobiecie.
XIX-wieczni aborcjoniści za to przedstawiali tę sprawę inaczej – wręcz jako dobro moralne, usługę potrzebną społecznie. Nie chodziło więc tylko o samą akceptację, ale o społeczne uznanie, którego domagała się wtedy jedna z najbogatszych aborcjonistek – Madame Restell. Nic dziwnego – było to potrzebne do zapewnienia sobie stale napływającej rzeszy klientek.
Podobnie zachowują się zresztą organizacje proaborcyjne w dzisiejszych czasach, ogłaszając Dzień Uznania Providera Aborcji i corocznie nagradzając aborcjonistów za ich pracę (!). Co ciekawe – jak wyjaśnia w Aborting Planned Parenthood R. Ruff – lekarze-aborcjoniści wcale nie lubią, gdy kobiety traktują aborcję zbyt zwyczajnie, gdyż czują, iż umniejsza to wagę tego, co robią. Dziś feministki zdają się podzielać filozofię aborcjonistów.
„Skuteczna” antykoncepcja
Biznesu aborcyjnego nie da się opisać, nie dotykając sektora antykoncepcyjnego, oba bowiem żyją w stałej symbiozie. Jak pisze James C. Mohr, trudno przedstawić XIX-wieczny rynek antykoncepcyjny w liczbach, gdyż obecnie działające firmy farmaceutyczne nie chwalą się historią produkcji środków poronnych. Zajmujący się wtedy ich badaniem Van de Warker podał, że dystrybucja była ogromna – a kwota sprzedaży przekraczała milion dolarów rocznie. Kroniki policyjne z tamtego okresu informują o aresztowanych hurtownikach antykoncepcji sprzedawanej potem z ogromną marżą. Sprzedaż francuskich czy portugalskich pigułek, mających skutecznie wyleczyć „kobiece nieregularności” i masę innych rzeczy przy okazji, odbywała się często wysyłkowo. Usługi aborcyjne reklamowano łącznie ze środkami poronnymi w różnych rodzajach pism: „Boston Daily Times”, „Sun” czy „New York Herald”. Dziś także aborcja jest reklamowana – polskie feministki testują wytrzymałość prawa regulującego reklamy, przyczepiając aborcyjne plakaciki na przystankach, a angielski wykonawca aborcji wykorzystuje do tego telewizję. Bez reklam biznes antykoncepcyjno-aborcyjny byłby przecież niekompletny.
W XIX wieku reklamę aborcji i antykoncepcji wykorzystało do granic możliwości małżeństwo Charlesa i Ann Lohmanów, którzy postanowiwszy szybko zmienić żywot biednych imigrantów, zajęli się robieniem fortuny na proszkach prewencyjnych (w cenie pięciu dolarów), tabletkach poronnych (za dolara), a potem na aborcjach. Oczytany w radykalnie lewicowych i antyreligijnych publikacjach Charles Lohman układał prasowe reklamy żony i razem z nią prowadził ich wysyłkowy biznes, zatrudniając nawet dystrybutorów. Oboje z żoną pieczołowicie strzegli autentyczności pigułek, własnoręcznie podpisując każde sprzedawane pudełko. Lohman używał kilku pseudonimów: Doktor Mauriceau albo Melveau, zaś jego żona: Madame Restell (nie bez przypadku po francusku, gdyż Francuzów uznawano za ekspertów od antykoncepcji). Madame Restell wydawała rocznie co najmniej 60 tysięcy dolarów na samą reklamę, z czego 20 tysięcy płaciła za roczną reklamę tylko w jednej gazecie – „New York Herald”. Podobnych do niej „biznesmenów” było oczywiście znacznie więcej (na przykład, Dr Carswell, Dr Louis Kurtz, Dr Dow, Sleeping Lucy, Madame Drunette, Dr Peter). Istniała między nimi ogromna, czasami wręcz bezlitosna konkurencja.
Skuteczność XIX-wiecznej antykoncepcji – jak pisze Mohr – nie miała znaczenia, gdyż wydaje się, że w połowie XIX wieku biznes tabletek poronnych stał się bardzo dochodowy i przeżywał boom aż do lat siedemdziesiątych. Co więcej – w owych czasach rozwinięto aparaturę aborcyjną, podobną do używanej dzisiaj. Dr Sunot rozwinął aparaturę próżniową z pompką odsysającą płód. Frederick Hollick w Diseases of Women (1849) opisywał podobnie działającą aparaturę elektryczną, przed użyciem której jednak sam ostrzegał.
Powszechność użycia antykoncepcji w XIX stuleciu – pisze James C. Mohr – pociągnęła za sobą zwiększenie liczby aborcji. Antykoncepcja zawodzi, bo jej użytkowników nie da się zmusić do „właściwego” stosowania ani do abstynencji. Dziś zresztą obserwujemy podobny trend. Jak podał w maju 2010 roku proaborcyjny Guttmacher Insitutue w USA większość (54 procent) kobiet, które dokonały aborcji (często nie po raz pierwszy) korzystało z antykoncepcji (prezerwatywy bądź pigułki). Aborcjoniści wypełniają tę „lukę” bez względu na wiek, w którym działają.
„Bezbolesna” i „bezpieczna” aborcja
XIX-wieczni aborcjoniści wykorzystywali dość powszechną niewiedzę, opartą na przekonaniu, że płód jest czymś nieożywionym do momentu, w którym matka nie poczuje jego ruchów (podobnie dziś manipuluje się pojęciem zdolności płodu do samodzielnego życia). Aborcja była więc we wczesnym okresie ciąży legalna i nie przysparzała większych dylematów moralnych. Początkowo nie było szokujących procesów aborcjonistów, a gdy zaczęło do nich dochodzić, zazwyczaj kończyły się wypuszczeniem oskarżonych na wolność, gdyż udowodnienie dokonywania nielegalnej aborcji (nawet w przypadku śmierci kobiety) było – w obliczu stanu ówczesnej medycyny – niezwykle skomplikowane. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero w latach czterdziestych XIX wieku, jednak w większości stanów dopiero po 1860 roku uznano aborcję za przestępstwo oraz zakazano jej reklam. Zanim jednak do tego doszło – pisze James C. Mohr – aborcje były bardzo powszechne: najpierw dotyczyły niezamężnych młódek, potem kobiet zamężnych z wyższych klas.
Aborcjoniści przyjmowali je w prywatnych „gabinetach” oraz współpracowali z wynajmującymi pokoje, do których udawały się pacjentki po zażyciu środków poronnych lub mechanicznym wymuszeniu poronienia. „Wydalenie płodu” odbywało się więc w innym miejscu, jego właściciel zaś zajmował się zacieraniem śladów. Taki modus operandi poznać można z artykułów opisujących procesy aborcjonistów; funkcjonuje on zresztą do dziś. Jak donosiła antyaborcyjna organizacja Operation Rescue, jeden z aborcjonistów, specjalizujący się w aborcji w trzecim trymestrze, wynajmował pokoje w hotelu La Quinta na procedury trwające kilka dni. W wyniku jednej z takich aborcji zmarła kobieta.
XIX-wiecznych aborcji dokonywano w warunkach dalekich od sanitarnych (pacjentki Madame Restell, oferującej aborcje „najwyższej klasy”, leżały na podłodze), głównie przez osoby bez żadnego wykształcenia (nie mówiąc już o wykształceniu medycznym). Co więcej, środki znieczulające zaczęto stosować dopiero w późnych latach czterdziestych XIX wieku (mimo to mąż Madame Restell informował, że aborcje to w porównaniu z porodem procedury bezpieczne, a jego pigułki poronne miały sprowokować bezbolesne poronienie w ciągu trzech dni). Dzisiejsze aborcje też są podobno bezpieczne, ale kobiety nadal umierają (nawet w USA, gdzie opieka medyczna bezsprzecznie stoi na najwyższym poziomie). Wszyscy, którzy wierzą, że aborcja to „bezbolesny zabieg”, powinni poczytać opisy reakcji kobiet w trakcie i po aborcji, pochodzące z kart pacjentek jednej z klinik aborcyjnych, a opublikowane w Aborting Planned Parenthood R. Ruff. Niektóre kliniki aborcyjne do dziś zatrudniają niewykwalifikowany personel i łamią prawa regulujące funkcjonowanie klinik.
Jak wyglądały XIX-wieczne klinki aborcyjne i jak były prowadzone, dowiadujemy się z dziennikarskiego śledztwa przeprowadzonego przez konserwatywny i antyaborcyjny wówczas „New York Times”. W artykule zatytułowanym The Evil of the Age (1871) czytamy, że większość aborcjonistów nie posiadała żadnych kwalifikacji i nierzadko posługiwała się kupionymi dyplomami (autor wymienia ich wszystkich z nazwiska). Owocem tego dziennikarskiego śledztwa było zatrzymanie i skazanie jednego z aborcjonistów za śmierć byłej pacjentki, której ciało znaleziono w kufrze. Publikacja tego artykułu zaowocowała również próbą szantażu ze strony innego aborcjonisty, męża Madame Restell, który domagał się korekty tekstu. Być może z tego powodu dzisiejsze redakcje ważniejszych gazet niechętnie zabierają się za śledztwa badające biznes aborcyjny? A moglibyśmy w ten sposób poznać, jak naprawdę wygląda tzw. podziemie aborcyjne w Polsce i kto nim trzęsie, tak, jak Madame Restell w XIX-wiecznym Nowym Jorku.
Aborcyjne imperium Madame Restell
Restell uważała, że pomaga kobietom być „kobietami efektywnymi”, a siebie nazywała lekarzem i profesorem położnictwa, mimo braku jakiegokolwiek wykształcenia medycznego. Nawet autorzy proaborcyjni nie mają wątpliwości, że jej interes był dyktowany wyłącznie względami materialnymi. Aborcja u Restell mogła kosztować 75-100 dolarów w przypadku biednej służącej z biednym „narzeczonym”, ale normalna cena wahała się w granicach nawet 500-2000 dolarów (w zależności od zamożności mężczyzny). Roczne zarobki Madame Restell szybko osiągnęły liczbę sześciocyfrową, o której marzy dziś wielu Amerykanów. Restell posiadała sieć klinik w kilku miastach. Najbardziej znana klinika mieściła się w podziemiu jej pięciopiętrowej rezydencji na Piątej Alei w Nowym Jorku. Lokalizację wybrano celowo, aby zrobić na złość arcybiskupowi Johnowi J. Hughesowi, który zaczął w pobliżu budować katedrę. Rezydencja Madame Restell była pełna luksusów, posiadała salę bilardową i była ustrojona rzeźbami, posągami, marmurami, srebrem i złotem, a także obsługiwana – jak na nowoczesną feministkę przystało – przez służbę. Jej właścicielka uwielbiała ostentacyjnie obnosić się z bogactwem, paradując w jedwabiach, diamentowych kolczykach i pierścieniach, szczególnie podczas przejażdżek czarnym powozem.
Bywała wielokrotnie aresztowana (za śmierć pacjentki, nielegalne adopcje komercyjne, potencjalne porwania dzieci od matek, które u niej rodziły), ale odbyła tylko jedną karę więzienia za nielegalną aborcję Marie Bodine w siódmym miesiącu ciąży. Zapisy z tego procesu pokazują agresywną postawę i bezwzględność jej adwokatów w stosunku do oskarżającej ofiary, nazwanej prostytutką, trującą ziemię swoją pasożytniczą obecnością. Podobno – jak pisze C. Browder w The Wickedest Woman in New York – udawało się jej pozostać na wolności dzięki łapówkom oraz politycznym wpływom, jakie zapewniała sobie przez sponsorowanie kampanii politycznych. Podobne koligacje polityczne z gubernatorką stanu Kansas, Kathleen Sebelius (obecnie na czele Departamentu Zdrowia) miały uchronić przed więzieniem sławnego aborcjonistę G. Tillera. Ten ostatni został zastrzelony, Restell zabiła się sama, podcinając sobie gardło dzień przed procesem. Jeden z jej wrogów powiedział, że był to „krwawy koniec krwawego życia”. Spadek po Restell okazał się wart milion dolarów.
Madame Costello, Mrs Bird i inni
Inną znaną aborcjonistką tego okresu była Catherine Ames, działająca pod pseudonimem Madame Costello – zażarty wróg Madame Restell. Przeciwnicy aborcji opisywali ją jako skromną imitację Restell, pozbawioną jej geniuszu i nikczemności.
Według „National Police Gazette” aborcjoniści dorabiali sobie, sprzedając zwłoki kobiet zmarłych w wyniku aborcji szkołom medycznym. Jednym z takich sprzedawców był mąż Costello. Jak pisze James C. Mohr, wygląda na to, że ciała sprzedawano za 20 dolarów (z dostawą) bądź za 12 dolarów (jeśli trzeba było się zgłosić po ich odbiór).
Trzecią gwiazdą na rynku aborcyjnym w Nowym Jorku i konkurencją Restell, była Mrs. Bird. To ją Madame Restell oskarżała o podrabianie jej pigułek. Mrs. Bird pracowała niezłomnie jeszcze w wieku siedemdziesięciu lat, podobnie zresztą jak Restell.
Całkowity brak zahamowań panujący w biznesie aborcyjnym stał się jedną z przyczyn upadku tego sektora. Na skutek działań środowiska lekarskiego doszło w końcu do zmiany świadomości opinii publicznej i praw. Pomiędzy rokiem 1880 a 1900 liczba aborcji znacznie spadła. Antyaborcyjne prawa ustanowione w poszczególnych stanach utrzymały się przez prawie sto lat. Jednak w roku 1973 decyzją Sądu Najwyższego zalegalizowano aborcję w każdym stanie, tym samym na nowo otwierając wrota biznesu aborcyjnego. Jak pisze G. Grant w Grand Illusions: The Legacy of Planned Parenthood, szacuje się, że obroty aborcyjnego biznesu wynoszą obecnie w USA do 500 milionów dolarów rocznie.
Autor: Natalia Dueholm, artykuł udostępniony za zgodą redakacji dwumiesięcznika „Polonia Christiana”, nr 17, listopad-Grudzień 2011 r.
Ciekawy art. Prawicowy obłudnik – http://www.piotrskarga.pl/ps,8418,4,0,1,I,informacje.html